Nowiutka, fajnie, że myslisz o takich rzeczach i je rozważasz. Niewiele osób znajduje na to czas w swoim życiu.
Według mojej dotychczas zebranej wiedzy jest tak. Podstawowym powołaniem człowieka, każdego człowieka, jest małżeństwo i rodzicielstwo. Dowiadujemy się o tym już w Księdze Rodzaju. Natomiast zdarzają się osoby niezdolne do małżeństwa - i jak uczy Chrystus, niektórzy rodzą się niezdolni do małżeństwa, są i tacy, których niezdatnymi do małżeństwa czynią ludzie, i tacy co pozostają bezżenni dla Królestwa Bożego. (Mt 19, 10-12). Przy czym "pozostają bezżenni" nie oznacza niezdolności do małżeństwa, ale świadomą decyzję o bezżenności.
Wygląda więc na to, że poza bardzo wyjątkowymi przypadkami, wszyscy jesteśmy powołani do małżeństwa i rodzicielstwa. A niektórzy mogą z tego powołania zrezygnować, decydując się na przykład na bycie świecką osobą konsekrowaną, osobą zakonną lub osobą duchowną. Słuchając świdectw takich osób dowiedziałam się, że jednak zwykle wiąże się to z otrzymaniem Bożej propozycji, a nie taką decyją, to ja sobie do zakonu pójdę. I że rezygnacja z małżeństwa, rodzicielstwa jest zwykle wtedy rodzajem ofiary.
Wielu doświadczonych księży, w tym Ksiądz Dziewiecki mówi, że jeśli jakiś człowiek nie nadaje się do życia małżeńskiego, to nie nadaje się także do życia konsekrowanego - wymaga wtedy uzdrowienia, pomocy. Nie jest więc to sytuacja albo-albo.
Natomiast Nowiutka, czemu rozważasz swoje powołanie? Co ciebie w tym wszystkim niepokoi?
Stanowisko, które jak piszesz prezentuje twój mąż, że można w pewnym momencie zrezygnować z małżeństwa i wrócić do sytuacji "wyboru" jest znane. To stanowisko świeckie. Z perspektywy wiary katolickiej, całkowicie fałszywe, z uwagi na trwałość więzi małżeńskiej. Generalnie niemal cały świat jest obecnie świecki - i wiele stanowisk jest fałszowaniem prawdy. Mówi się też, że dzieci w rodzinach rozbitych są szczęśliwe, że można zmienić płeć biologiczną, i równocześnie, że płeć biologiczna nie istnieje i jeszcze mnóstwo innych rzeczy. Prawda pozostaje jednak wciąż prawdą. Zobowiązanie zaś pozostaje zobowiązaniem. A przysięga przysięgą.
Sporo czasu spędziłam na myśleniu o tym, co oznacza dla mnie to, że jestem żoną. Czy mogę uznać, że skoro mąż mnie opuścił, mogę teraz nosić obrączkę, pozostawać wierna, ale żyć życiem singielki? No wyszło mi, że nie. Moja przysięga i zobowiązanie pozostają w mocy. Mojego męża zresztą także. I każde z nas decyzduje za siebie - czy wypełnia swoje zobowiązanie.
Skorygowanie ścieżki jest natomiast możliwe - to nawrócenie. I do takiego korygowania naszych ścieżek jesteśmy wszyscy wzywani. Każdego dnia. I jak sądzę - dla każdego oznacza to zupełnie co innego. I każdy ma swoje własne ścieżki. Myślałam też, co to znaczy, że Bóg nas powołuje do różnych rzeczy i jak ma się to do wolnej woli. Mamy wolną wolę - możemy Boga słuchać, albo nie. Natomiast przekonanie, że sami możemy o wszystkim decydować, jest iluzją wolnej woli.
Więc sądzę, że warto nie uciekać od pytań i wcale ich nie bagatelizować. Nawet gdy wydają się infantylne, albo trochę zbyt śmiałe jak na relację z Bogiem, albo godzące w jakiś dogmat. Zadawanie pytań nie jest grzechem. Szukanie Prawdy, to szukanie Jezusa. On jest Prawdą. Warto też sobie usiąść czasem i zapytać Boga - czego Ty, Boże ode mnie oczekujesz, co mogę dla Ciebie zrobić? Jaka jest Twoja wola w tej mojej konkretnej sytuacji? Budowanie relacji z Bogiem, rozmowa z Nim - to jest ważne. Czasem odpowiedzi przychodzą od razu, czasem budowanie relacji trwa długo. Ale Bóg odpowiada. I prowadzi
Czasem pod górkę