Witam wszystkich.
Dziękuję za słowa wsparcia.
Nie zaglądałam tu dość długi czas.
Zajęłam się w tym okresie pracą nad sobą, skupiłam się na modlitwie, czytaniu książek polecanych na forum oraz na dzieciach i walce o męża.
Ostatnie 3 miesiące były dla nas bardzo ciężkie. Trudne rozmowy, obelgi w moim kierunku, raniące słowa z ust meżą: że mnie nie kocha, nie chce walczyć o nasze małżeństwo, że wszystko zepsułam...". Brak zainteresowania z Jego strony, chłód, obojętność, ale przy tym wszystkim spokój i opanowanie, za które jestem Mu bardzo wdzięczna. Cały czas trwam w modlitwie, ale każdego dnia budzę się ze stresem, spiętym brzuchem i proszę Boga aby dał mi siły przeżyć kolejny dzień. Wyrzuty sumienia, wspomnienia, stres zżerający od środka. Pojawiły się myśli samobójcze, ale dzięki terapii psychologa, wsparcia rodziny i fakt że mam dla kogo żyć pozwoliło mi się jakoś pozbierać. Choć nadal nie jest łatwo i nic nie wskazuje na to, że będzie.
Święta były również bardzo ciężkim przeżyciem. Spędziliśmy je częściowo razem, a okres przed i po świąteczny osobno w naszych domach rodzinnych - taka była wola męża. Jego planem na Nowy Rok było skupienie się na sobie, odbudowanie swojego męstwa, poświęcenie się rodzicielstwu. Upewniał mnie nieraz, że nie chce o nas walczyć, że potrzebuje czasu/przestrzeni.
Po powrocie z Bożego Narodzenia do domu, otrzymaliśmy pismo wzywające na rozprawę separacyjną, która odbyła się 29.01.2020. To było kolejne ciężkie przeżycie, ale poszłam tam z pokorą, przyznając się do wszystkiego i zapewniając, że męża kocham i będę o Niego walczyć. Po raz kolejny, usłyszała słowa męża, że mnie nie kocha i nie chce o nas walczyć. Zapytany przez są dlaczego zgodził się na separację pod jednym dachem, odpowiedział, że ja Go o to wyprosiłam i się zgodził i że kiedyś (może) będzie chciał walczyć/pójść na terapię, ale aktualnie NIE.
Na rozprawie separacyjnej otrzymałam plik dokumentów, w tym m.in pozew rozwodowy, który mąż złożył końcem października. Nasze porozumienie separacyjne wstrzymało pozew rozwodowy, więc nie otrzymałam go wcześniej. To co mąż tak wypisał na mnie było dla mnie szokiem. Długo nie mogłam zaakceptować słów, które tam padły. Czułam się jak śmieć. Przestałam wierzyć, że to się uda. Nachodziły mnie myśli, jak mąż mógł tak mnie oczernić...Jak możliwe jest życie z człowiekiem, który w ten sposób mnie postrzega. Jednak postanowiłam to zostawić za sobą i cieszyć się z tego, że wniosek rozwodowy został wycofany i że mieszkamy razem.
Przez ostatnie 2 tygodnie znowu doszło między nami do ostrej wymiany zdań, gdzie każdy słowami sprawił ból drugiej osobie. Od tego czasu nasz kontakt był minimalny. W zasadzie dotyczył tylko dzieci.
W miniony poniedziałek otrzymałam od męża maila, w którym napisał mi, że On dalej tak żyć nie potrafi, że jest zmęczony, zestresowany, bliski załamania. Że dobija go ten klimat przygnębienia, a prawie każda rozmowa kończy się kłótnią. Napisał, że odrzucił rozwód, ale takie wspólne mieszkanie razem również. Byłam załamana czytając to, gdyż jeszcze tydzień wcześniej przed i w trakcie rozprawy mówił co innego. Kilkukrotnie mnie upewniał, że nie ma sensu na razie informować dzieci o wszystkim, skoro mamy mieszkać razem. Dodam tylko, że dla dzieci staramy stwarzać klimat normalności, aby dzieci jak najmniej to odczuły. Poza tym, że śpimy w osobnych pokojach (na początku tyko pytały o ten fakt, teraz po prostu zaakceptowały bez zbędnych pytań) i nie okazujemy sobie czułości, to funkcjonujemy tak jak dotychczas. Nie spodziewałam się tak radykalnej decyzji z Jego strony. Wiem, że mąż działa pod wpływem negatywnych emocji, które wystąpiły w ostatnich dwóch tygodniach i klimat był w domu ciężki - zarówno dla mnie jak i dla Niego.
Po tym mailu rozmawiałam z Nim bardzo spokojnie i wyjaśniłam, że nie podjęliśmy żadnej próby (mimo moich próśb, propozycji terapii, konferencji, słuchania słów mądrzejszych, doświadczonych osób które przeżyły podobne sytuacje, mąż był na NIE) i powinniśmy najpierw spróbować poprawić naszą komunikację, umiejętność rozmowy, zrozumienia drugiej osoby, itd..
Uważam, że taka terapia z nastawieniem na poprawę powyższych aspektów mogłaby zniwelować stres u nas, przepływ negatywnych emocji i ogólnie poprawić nieco klimat tego wspólnego mieszkania pod jednym dachem, który dla obojga z nas nie jest łatwy (ja walczę o uwagę, akceptację i miłość męża, a On odwzajemnia to obojętnością i szczerym do bólu: nie kocham Ciebie).
Dodatkowo zaproponowałam zwiększoną przestrzeń dla Niego z dziećmi, np. w weekendy. Wiem, że tego potrzebuje, choć i tak 3-4 dni w tygodniu wieczorami nie ma Go w domu (siłownia, squash, basen, spotkania ze znajomymi, koncerty). Dodatkowo ma już zaplanowane wakacje zimowe oraz wakacje letnie sam ze znajomymi.
Podałam Mu powyższe propozycje, gdyż uważam, że może pomogłoby to Nam funkcjonować pod jednym dachem, bez tak radykalnej zmiany jaką jest przeprowadzka moja z dziećmi.
Mąż początkowo zgodził się na takie rozwiązanie, jednak dwa dni później powiedział mi, że jest pewny co do tego osobnego zamieszkania. Że jeśli za jakiś czas (rok, dwa, pięć) ma się ta miłość narodzić na nowo, to musimy zamieszkać osobno, odpocząć od siebie, nabrać dystansu, On musi zapomnieć, a mieszkając ze mną twierdzi, że nie jest w stanie.
Powiedział, że możemy spróbować mojego rozwiązania i pójść do terapeuty pod kątem poprawy komunikacji ale z głównym nastawieniem na przygotowanie dzieci do fizycznej separacji
;(
Wiem, że mąż częściowo ma rację i staram się szanować Jego decyzję, ale boje się jak to wpłynie na dzieci i druga obawa - nie mam pewności, że taka fizyczna separacja przyniesie efekty o których mąż mówi.
Naprawdę mam nadzieję, że terapia pomoże nam poprawić komunikację, która wpłynie na lepszy klimat w domu i mąż zmieni zdanie co do mojej wyprowadzki z dziećmi. Z czasem może ta terapia przerodzi się w terapię walki o małżeństwo. Ale nie wiem czy ta wiara moja nie jest naiwna