Chce uratowac to malzenstwo...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Witam wszystkich,

dlugo wahalem sie, czy samemu dodac watek. Czytanie innych bardzo mi pomagalo przez ostatnie tygodnie, jednak same czytanie nie pozwala wyzwolic swoich emocji, a takze szukac wsparcia, porady i modlitwy u innych uzytkownikow, dlatego tez zdecydowalem sie zamiescic swoja historie i bardzo prosze przede wszystkim wlasnie o wsparcie, porady i modlitwe.

Troche o naszym malzenstwie. W zwiazku jestesmy 12 lat (niemal cale nasze dorosle zycie), 6 lat po slubie, bez dzieci. Poczatek oczywiscie sielanka, zakochanie, motylki, z czasem normalizacja duzo wzajemnego wsparcia, pomocy, zdecydowanie za malo czasu tylko dla siebie i namietnosci. Z perspektywy czasu troche niedoroslismy do malzenstwa, powielalismy wzorce rodzinne, niepotrafilismy okazywac swoich uczuc tak, zeby druga osoba to zauwazala - ale bardzo dlugo chcielismy to robic. Z czasem zaczelismy coraz bardziej odpuszczac, ranic sie, wdarla sie monotonia, rutyna, zycie ze soba, ale jednak coraz bardziej obok siebie.

Sytuacja pogorszyla sie kilka lat po moim wypaleniu zawodowym, po ktorym odpuscilem sobie wywieranie presji na siebie (ale tez troche sterowanie moim zyciem), bardzo otworzylem sie emocjonalnie na zone, ale rowniez nabralem troche obaw przed zyciem (wczesniej bylem niepoprawnym optymista niemal we wszystkim, a pozniej zdarzalo mi sie martwic i marudzic). Bardzo silnie tez oparlem sie na niej od tego czasu, do czego nie byla przyzwyczajona i zaczela sie nieswiadomie oddalac. Dodatkowo niedlugo pozniej podjelismy decyzje o przeprowadzce zagranice, zaczely sie dlugi okresy rozlaki (szukanie pracy, wyjazdy), przez chwile jakos ustabilizowalismy, ale ostatnie miesiace widywalismy sie glownie na weekendy. Zmiany, pobyt w obcym kraju, brak znajomych i rodziny, oraz coraz czestsze klotnie poglebiajaly nasza pustke emocjonalna.

W tym czasie oczywiscie pojawil sie kowalski. Mial czas i chcial sie pobawic (tez byl w zwiazku). Z drugiej strony pustka w niej pozwalala na to i zaczynalo rozbudzac sie uczucie na pogorzelisku naszego. Mialem watpliwa przyjemnosc obserwowanie zmian w jej podejsciu do zycia (silna niezaleznosc, chec na nieskrepowana przyjemnosc, zabawe) i do mnie (wrogosc, ataki i ciagla krytyka). Chwille wczesniej zrozumialem, ze zona to najblizsza dla mnie osoba w zyciu i zaczalem sie o nia starac. Gdy sytuacja zrobila sie gestsza zintensyfikowalem wysilki (tez niekoniecznie robilem wlasciwe rzeczy, ale staralem sie bardzo). Jednak wtedy nie rozumialem w pelni sytuacji i moje starania mialy raczej negatywny skutek. Cos tam podejrzewalem, ale nie za bardzo mialem sie do czego przyczepic.

Sytuacja eskalowala sie jakies 3 miesiace temu, kiedy nie bylo mnie oczywiscie w domu. Dowiedzialem sie o tym przypadkowo, ale dosyc szybko, bo po 2 tygodniach. Skonfrontowalem od razu zone, przyznala sie, ale nie bylo w niej zadnej skruchy i checi naprawy. Ja glupi i w szoku od razu powiedzialem ze jej przebacze (dalej bylem w trybie starania sie), mozemy budowac od nowa, ale bedzie wymagalo to sporo pracy. Nie byla gotowa, ale nie miala nic przeciwko, zeby ja sie staral. Jakos probowalem (na razie sam), bywalo przyjemnie i namietnie, ale tez wyplywala zlosc, takie boksowanie sie emocjonalnie. Duzo za to rozmawialismy, co zrobilismy zle, co moglibysmy zmienic. Zona powtarzala, ze jest zagubiona, nie wie co zrobic, Nie miala mozliwosci osobistego kontaktu przez 4 tygodnie z kowalskim (pisali ze soba b. czesto), myslalem ze czas dziala na nasza korzysc. Chodzilismy dalej do kosciola, spedzalismy razem czas. Myslalem ze jakos powoli odbudowujemy, bardzo sie mylilem, w miedzyczasie zaplanowali kolejne spotkanie za moimi plecami (standardowe klamstwa, zapewnienia). Po tym spotkaniu kowalski podziekowal za romans, ale moja zona nie mogla tego tak latwo przebolec, nastepnego dnia zazadala separacji. Chce odpoczac, przemyslec i miec czas zatesknic za mna. Probowalem odwiezc, nawet sie zastanawiala, ale nie zgodzila sie na zadna inna opcje. Szok obecny juz wtedy od 3 miesiecy, niemal eksplodowal, moze teraz po 4 zaczyna powoli odpuszczac (zmeczenie materialu), ale dalej boli to wszystko strasznie.

Wydaje mi sie jednak, ze nie wszystko jeszcze stracone. Zona wykazuje chec do spotkan, spedzania czasu, bezposrednio przed separacja modlilismy sie wspolnie wieczorem. Teraz tydzien po wspolnej wyprowadzce, mieszkamy teraz w osobnych miastach codziennie cos pisze i dzwoni. Nie wiem czy obiecywac sobie cos po tym, czy po prostu chce spokojnie przejsc do innego zycia.
Jednak z powodu tych sygnalow nie chce odpuszczac, ale wiem ze musze byc delikatny i cierpliwy (czasami aktywny?). Jednak jak to wywazyc w tej sytuacji? Wiem, ze jest w silnym szoku psychicznym, raz ze byla (jest?) gleboko wierzaca osoba i sama sobie nie moze wybaczyc, dwa sama sie mocno zaangazowala i przezywa strate kowalskiego (co mnie jeszcze bardziej nakreca), trzy czuje ze mnie skrzywdzila tym zachowaniem.Caly czas mowi, ze nie jest gotowa na deklaracje powrotu czy pracy nad nami, ze jestesmy najlepszymi przyjaciolmi, ale uczucie gdzies sie wypalilo i bez niego nie moze byc w zwiazku. Czasem twierdzi, ze jeszcze jest w niej jakies uczucie i probuje je okazac (okazjonalne zlapanie za reke, przytulenie sie).

Dla mnie to takie podejsci na pol gwizdka niby chce, ale caly czas w rozkroku z jedna noga poza zwiazkiem - nie wydaje mi sie troche, ze to moze wyjsc (a zachowujac sie w ten sposob mozemy stracic szanse).
Zachowuje sie tez czasami tak, jakby chciala zebym ja i o na o tym razu zapomnieli i nigdy nie wracali - raz czasem ze mnie po prostu to wyplywa (probuje, nie zawsze moge sie powstrzymac), dwa nie wydaje mi sie, ze mozemy nad tym tak przejsc do porzadku dziennego, to troche za powazna sprawa.

Na razie moze tyle, i tak sporo, a do dodanie jest jeszcze duzo wiecej.
Prosze ze swojej strony o porady i modlitwe, bo naprawde chce wierzyc, ze nasze malzenstwo da sie jeszcze uratowac.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
jacek-sychar

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: jacek-sychar »

Witaj Rak na naszym forum.

Merytorycznie zapewne zaraz odpiszą Ci inni. Ja tylko chciałbym przypomnieć, żebyś pisząc nie podawał szczegółów, które mogłyby zidentyfikować Ciebie i Twoją rodzinę.
lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: lustro »

Witaj Rak

Na pewno wypowie się tu więcej forumowiczów. Choć wydaje mi sie, ze jednak twój wątek powinien być w pierwszym dziale " rozwód czy ratowanie małżeństwa" i to z dwóch względów.
Po pierwsze mam wrazenie, ze twoja historia niestety tam bardziej pasuje.
A po drugie - jest tam większy ruch 😉

Twoja żona chyba się mocno zagubila.
Może faktycznie potrzebuje trochę czasu z sala od Ciebie.
Ale myślę, ze za mało jeszcze nam opowiedziales, żeby to powiedzieć bardziej jednoznacznie.

Mam też wrazenie, ze brakuje jej tych silnych emocji, które przypomniała sobie przy kowalskim.
A z tym naprawdę trudno jest się rozstać. Tym bardziej jak nie ma się wiele lat.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

dziekuje za odpowiedz,

rowniez chcialem prosic administratora o przeniesienie watku do pierwszego dzialu. Sytuacja jest bardzo swieza, separacje rozpoczelismy kilka dni temu, do naprawy to jeszcze (jak cos?) b. daleko. Cieplejsze sygnaly jakie odczytuje moga byc tez skutkiem winy lub checia na utrzymanie przyjacielskich relacji, krzykiem samotnosci po odejsciu kowalskiego lub czymkolwiek innym, niekoniecznie checia powrotu, Zona jest strasznie updarta i dumna nie bedzie wracala tydzien po wypelnienie planu odejscie. Mowiac to niektore jej zachowania troche temu przecza. Ale wlasnie do zrozumienia tego potrzebuje Was...

Z tymi silnymi emocjami niestety musze sie zgodzic, choc boli mnie to jako meza strasznie. Po wypaleniu odsunalem sie nieswiadomie, ona rowniez i zaczela sie rownia pochyla. Emocje byly, ale raczej negatywne, wyczerpywalismy stopniowo nasze zbiorniki milosci. Sporo tez mozna zwalic na moj charakter, niepoprawny egoista, nauczony wywierac presje na siebie i innych, az do granic mozliwosci. Pierwszemu mi granice pekly w pracy, nastepnie jej w zwiazku. Za malo jej sluchalem i wspieralem, a za bardzo podsuwalem gotowe rozwiazania (jestem zadaniowcem). Z okazywaniem bliskosci raczej nie bylo problemu, ale zdarzalo sie instrumentalne traktowanie i braki w intymnosci. Nie potrafie za bardzo okazywac emocji, zaczalem sie tego uczyc przy niej, ale to dluga nauka i chyba sie spoznilem. Staralem sie zawsze byc wsparciem i pomoca, to chyba mi sie udawalo. Z drugiej strony zona potrafila sie poswiecac, ale jest tez chyba choleryczka, gdzie sklebione ambicje cisna sie z poczuciem ze w zyciu ma ciagle pod gore. Zaczyna nowa rzecz, ktora kosztuje wiele pracy i wysilku, caly czas sie meczy (niemal przeklina wszystko), osiaga wspanialy sukces, cieszy sie przez godzine i znowu znajduje cos co jej sie nie podoba i lapie dola. Negatywne emocje wyplywaja z niej czasami z ogromna sila, siejac spustoszenie, odbiorca ich jestem zazwyczaj ja, innych zazwyczaj udaje jej sie oszczedzac, co tez powodowalo ze zaczynalem sie wycofywac i inwestowac czas w inne rzeczy (co teraz wiem, ze dalej ja odpychalo). Pochodzi z b. wierzacej rodziny, to przy niej sie nawrocilem, ale wykazuje zadziwiajaca sklonnosc do podziwiania drogi na skroty. Czasem mi sie wydaje, ze chodzi do kosciola z przyzwyczajenia, ale w zyciu kieruje sie innymi zasadami, na co tez ja mialem spory wplyw, bo jestem strasznie toporny na autorytety, sam musze wszystko sprawdzic.

Troche napisalem o niej, ale wiem, ze duzo mam za swoim kolnierzem, zwlaszcza ze swoja osobowoscia, nad ktora zaczynam prace. Zawiesilem sie tez bardzo na niej emocjonalnie, szczegolnie w ostatnich miesiacach i teraz pracuje nad otwarciem klatki i zostawieniem uchylonych drzwi oczywiscie;). Ciezka praca. W zawieszeniu przed separacja widywalismy sie przez kilka tygodni tylko w weekendy, mimo ze zlosc plynela strumieniami, ale bywalo tez przyjemnie, wspolne zajecia, przytualnie przy filmie, chodzenie do kosciola, wieczorna wspolna modlitwa. Po takim weekendzie potrzebowalem kilka dni, zeby wrocic do pionu. Potrzeba bliskosci i kontaktu dzialala jak narkotyk, ciezko sie bylo ze nie zadzwonic, nie napisac w tygodniu. Ostatnio udalo mi sie ograniczyc inicjalizowanie kontaktu, zona to zauwazyla, ale sama dzwoni niemal codziennie i chce pogadac. Podoba mi sie, jednak boje sie, ze tak sami sobie szczelimy samoboja, bo rozmawiamy o wydarzeniach dnia codziennego, zwiazanych z tym uczuciami (dobry czas dla mojej zony), mniej o naszych, staram sie tez nieporuszac przyszlosci, ale z drugiej strony gdzie tu tesknota, odczucie swojego braku... Dodatkowo jeszcze chodzimy wspolnie za zajecia na weekendy, ktore oboje lubimy, daja nam mnostwo frajdy i raczej bedziemy je kontynuowali (chociaz przez ostatnie miesiace rozne lpncepcje przechodzily) i tez fajnie, nie chce tracic kontaktu, ale ... To ale mnie meczy silne emocje do drugiej osoby, ciagly kontakt ze mna to wcale nie musi wrozyc dobrze, zerwanie kontaktu tez nie i jak tu byc madry??
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: lustro »

To ja jeszcze coś napiszę.

Tak się bardzo często zaczynają romanse - rozmowa o dniu codziennym, o emocjach, o tym co się dzieje aktualnie...i nim się człowiek obejrzy, rozmowy zaczynają być coraz głębsze, a tematy coraz bardziej intymne.

Rak
Nie przypomina Ci to czegoś?

Może twoja żona szuka takiej relacji, po prostu tego jej brakuje.
To chyba dobrze, ze prowokuje ją z Tobą.
Oczywiście, można się przeliczyć.
Może się okazac, ze stales się substytutem kowalskiego. To przykre - przepraszam. Ale może tak być.
Może...ale nie musi.

Jest to jednak szansa na zaczęcie od nowa.
Rozmawia z Tobą. Spedzacie wspólnie weekendy. Macie wspólne zainteresowania.
To naprawdę dużo.
Można to dobrze wykorzystać ku budowaniu relacji. Może nawet całkiem nowych i odmienionych.
Piszesz o swoich wadach i niedomaganiach.
Masz teraz możliwość nad tym popracować i pokazać siebie odmienionego.

A żonie pozwól trochę pobyć z samą sobą.
Mysle, ze ona tego potrzebuje.

Kiedy rozstalam się z kowalskim chciałam być sama. Miałam poczucie, ze gdzieś siebie zgubiłam po drodze. I potrzebę odszukania samej siebie.
Trudno się żyje z takim poczuciem zagubienia.
Trzeba czasu, żeby się dogadać z samym sobą.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

ponownie dziekuje za wpis,

przykre to byly ostatnie kilka miesiecy, walka pomiedzy miloscia, nienawiscia i potrzeba bliskosci. Teraz to sam nie wiem, co o tym myslec. Licze sie z tym, ze czuje sie teraz tym bardziej emocjonalnie samotna, co nie powiem troche mnie denerwuje (mialem na mysli mocniejsze slowo) i dlatego szuka kontaktu. Tylko wtedy dlaczego mi mowi raz ze nic nie czuje, a za innym razem ze cos tam zostalo, oj to boli... takie trwanie w niepewnosci, wiem to moja praca i broszka, ale strasznie trudne

Co do weekendow to byly one pomiedzy decyzja, a separacja, wiec troche wymuszone. Niewymuszone byly za to widoczne proby szukania w ich trakcie bliskosci, tam musu nie bylo (pozostaje kwestia motywacji). Teraz pytanie jak to bedzie wygladalo, teraz w trakcie separacji, gdy praktycznie mieszkamy w oddalonych miastach i niezaplanowany kontakt nie wchodzi w gre. Tak staram sie dac przestrzen, ale jednoczesnie chce podtrzymywac kontakt. Tego weekendu raczej napewno nie spedzimy calego (sam nie wychodze z inicjatywa), ale zona odezwala sie dzisiaj, ze moze cala niedziele, nienajgorszy start chyba ...

Mam jeszcze dwie kwestie i z wczesniejszych wpisow, wiem ze moga byc drazliwe. Pierwsze to ogolnie rozmowy o sytuacji, mam wrazenie, ze zona wogole nie chcialaby o tym rozmawiac, zapomniec co generalnie moge zrozumiec, ale nie chce tego zakopac i udawac, ze wszystko cacy kiedy wcale takie nie jest, a sprawa calkiem swieza. Nie wiem, ale schowanie tego trupa w szafie moze w przyslosci odbic sie czkawka. Jednak rozmowy o tym, rzadko bywaja spokojne. Jednak odpuszczeniem tego teraz i powrot po kilku tygodniach wydaja sie jeszcze gorszym pomyslem. Drugim zwiazanym jest wziecie odpowiedzialnosci, ja twierdze, ze za pogorszenie zwiazku odpowiadamy oboje (na poczatku wzialem wszystko na siebie, pozniej troche otworzylem oczy i z tym podzialem sie zgadzamy), ale za samo zdrade ona - jej swiadoma decyzja, bez mojego udzialu, a na pewno zgody. Podzial troche akademicki, po zdrada jest skutkiem pogorszenia zwiazku, jednak nie czuje i nie chce wziac odpowiedzialnosci za jej reakcje na to pogorszenie, co innego gdyby przeprowadzila rozmowe i chciala naprawiac (prawda jest ze wysylala inne sygnaly, ale niestety dla mnie nie tak czytelne - proby naprawy nie zauwazylem, ale sam tez niespecjalnie podjalem). Punkt jest taki, ze nie czuje jak kiedys bedziemy miec gorszy dzien (mam nadzieje, ze nie), to wyskoczy z czyms podobnym i ze to nasza wspolna wina. Ten temat duzo nerwow nas kosztuje. Wiem, ze nikt nie da zapewnien na przyszlosc i samemu trzeba sie starac. Nie oczekuje tez, ze sie bedzie korzyc na kolanach (za dumna na to), ale nie che drugi raz przystapic do budowy, bez solidnego zamkniecia poprzedniego tematu. Boje sie, ze tak mozemy sobie strzelic tego samoboja.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Magnolia

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Magnolia »

Raku,
Ze swojej strony doradzam utrzymanie modlitwy małżeńskiej, jest cudotwórcza.
Z mojego punktu widzenia jeśli małżonkowie się modlą, czyli uciekają się o pomoc do Boga, to zawsze jest nadzieja dla nich. Bo poprzez modlitwę zaprosicie Boga do Waszego życia.
Ja jak to zrobić, skoro mieszkacie w innych miastach? Ja, kiedy mąż wyjeżdża na delegację, po prostu do Niego dzwonię i modlimy się jednocześnie, albo wspólnie. Skype, i inne aplikacje ułatwiające kontakt tez można wykorzystać do modlitwy. Zaproponuj, ale nie zmuszaj, nie miej pretensji jeśli nie będzie chciała, w wolności.
Z Bożą pomocą naprawicie wasz kryzys.
Módlcie się tak jak umiecie, modlitwa szkoli się poprzez modlitwę;-)
Ale tez warto o niej trochę poczytać:
http://www.wroclaw.oaza.pl/images/uploa ... ka_rev.pdf
http://dk.elblag.pl/plakaty/2015-10-03_ ... zenska.pdf
Z Bogiem
jacek-sychar

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: jacek-sychar »

Magnolia wybacz, ale Rak jest tutaj świeżakiem, któremu rozpada się życie. Żona właściwie chce odejść. Nie wiem, czy nakłanianie do wspólnej modlitwy na tym etapie jest rozsądne. Na pewno jest to element łączący małżonków, ale dla dojrzałego związku lub związku, który odbudowuje swoje relacje na gruncie chrześcijańskim po przejściach.
Ja przechodziłem coś takiego i wiem, że kościół nie jest wtedy najlepszym łącznikiem.
A jak inni uważają?

Ja bym koncentrował się na zwykłych relacjach, opartych może na liście Zerty:
viewtopic.php?f=10&t=282
lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: lustro »

Magnolio

Uważam podobnie jak Jacek.
Jacek został porzucony i wie, ma swoje doswiadczenia, dotyczące "nawracania" żony.
Ja byłam zdradzająca/poruszająca.
Propozycja wspólnej modlitwy doprowadzają mnie do białej gorączki. Tym bardziej, ze nigdy wcześniej mój mąż nie chcia tego praktykować.

Poza tym - modlitwa powinna być szczera.
To zastanów się jak by wyglądała modlitwa takiej żony?
Ja Ci powiem jak - proszę, spraw żebym mogła się w końcu uwolnić od mojego męża.

Też uwazam, ze na tym etapie trzeba skorzystać z tego, co jest dostępne I akceptowalne dla obu stron. I wycisnąć z tego co się da.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

dziekuje Magnolio,

ta wspolna modlitwa to ciekawy temat. Jak juz wspomnialem wczesniej zona byla bardziej wiezaca i to ona inicjowala wpolna wieczorna modlitwe, ja zazwyczaj nie mialem ochoty. Co za to dosc czesto wieczorami przed zasnieciem czytalismy Ewangelie. W czasie epicentrum kryzysu rzeczywiscie i Ewangelia i modlitwa i kosciol byly dla niej ciezkie (poglebialy wyrzuty i budzily sprzeciw). Jednak w tym etapie przejsciowym, miesiecznym i czytalismy Ewangelie i modlilsimy sie wspolnie. Z ta modlitwa na skypie to juz to wtedy proponowalem, ale ze nie bylo wiekszego oddzewu to odpuscilem (rzeczywiscie to troche sztuczne, biorac po uwage moje wczesniejsze podejscie). Z jedna rzecza Lustro nie moge sie zgodzic, zona jak jest sama stara sie modlic wieczorem i szuka w tym ukojenia - nie wiem jaki jest jest cel ;) , ale jest i raczej dosc regularna. Wiec ten temat moznaby jeszcze jakos pociagnac, ale na razie nie bede naciskal (ogolne podejscie).

Jacku

Z lacznikiem kosciola to sie zgadzam, ze nie zawsze to dziala. W kryzysie poszedlem do ksiedza i nawet zawiozlem tam zone (wiem, ze nie powinienem tak zrobic, sama powinna zdecydowac) i niespecjalnie jej sie to spodobalo, byla dzien po ostatnim spotkaniu z kowalskim, od razu potem zakomunikowala mi ze chce separacji i nie bylo rozmowy. Drugi raz poszla do ksiedza sama, ale niepecjalnie ujela ja jego postawa i podescie (dobry czlowiek, ale troche spracowany i ma w tej parafii sporo rzeczy na glowie, za duzo by byc skutecznym mediatorem, czy nawet pamietac poszczegolne przypadki). Ciekawe, ze bronila przy nim niektorych moich zachowan, miedzy innymi czulosci. Mamy jednak zaplanowane rekolekcje malzenskie za kilka miesiecy, za jej zgoda, sama proponowala te same przed kryzysem i nie chce sobie za duzo obiecywac, ale jednak ... Najtrudniejsze sa wlasnie te podchody, krok w jedna i dwa w druga i kompletnie nie wiadomo co robic.

Jacku, Lustro, inni

chcialbym "wycisnac" ile sie da z obecnych mozliwosci i znalezc inne, bo zona tez proponuje jakies wspolne weekendowe wyjazdy, czy inne zajecia, ale raz nie chce przesadzic dwa nie widze notabene powiazania z lista Zerty. Zaklada ona raczej, ze malzenstwo nie jest w separacji i ma staly kontakt, bo trzymanie sie jej kurczowo ogranicza relacje na odleglosc (nie dzwonienie, rozmawianie o uczuciach, niepytanie o dzien). Probuje ja wdrazyc juz od kilku miesiecy, ale ostatnio jak sie zona ze mna kontaktuje sama (tez powinienem chyba do niej dzwonic, bo takim jednostronnym tez nie pociagniemy), to tez pyta sie jak u mnie, i czuje sie dotknieta jak sie nie interesuje jej sprawami, albo skracam rozmowe o sobie, lub w ogole (moze i o to w tym chodzi, ale nie czuje ze to zadziala). Dodatkowo trzymanie takiego dystansu zmniejsza niektore mozliwosci, np wspolne swieta juz dawno odpuscilem, ale mialem nadzieje na sylwestra, cos tam wspomnialem. Zona niby nie chciala, ale czekala przez kilka tygodni z zakupem biletow do ustalenia szczegolow, a poniewaz nie rozmawialem o przyszlosci i nie tworzylem wspolnych planow to kupila bilety i powiedziala,ze sprawy juz nie ma. Lista 34 krokow ma za to kilka innych pozytywnych punktow, ale bardzo ciezkich do wdrozenia pod wplywem szoku. Generalnie nie wiem czy dobrze zrobilem, ale powiedzialem jej otwarcie, ze w tej sytuacji to ona powinna sie bardziej starac, bo chciala przestrzen, dostala ja i to teraz od niej zalezy kiedy i jak bedziemy sie zblizali. Moze oddalem za duzo pola i inicjatywy (nie wiem), ale nie lubie takich gierek...

Ktos pokusi sie o komentarz dotyczacy trudnych tematow i winy. Odpuscic na razie kompletnie, czy cos z tym robic?
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
jacek-sychar

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: jacek-sychar »

rak pisze: 06 paź 2017, 15:03 Ktos pokusi sie o komentarz dotyczacy trudnych tematow i winy. Odpuscic na razie kompletnie, czy cos z tym robic?
A sądzisz, że ktoś odpowiedzialny Ci na to pytanie odpowie? :lol:
Ja się nie podejmuję.
Wiem tylko jedno, że jak miałem mieć okrągłe urodziny, a było już bardzo źle (okazało się, że żona od roku była już w romansie z kowalskim, a ja ciągle nie wiedziałem o co chodzi) to zaproponowałem jej, żeby lepiej jej nie było, bo po co. Ale ona zrobiła wszystko, żeby jednak być. Przypuszczam, że chodziło o to, co pomyślą znajomi i rodzina.
Im ja bardziej chciałem się zbliżyć, tym ona bardziej uciekała. A gdy ja odpuszczałem, to ona niby starała się zachować jakiś kontakt. Ale to wyglądało tylko do czasu, aż okazało się, że jest kowalski. Jak sprawa stała się publiczna, to jak czołg parła już tylko do odejścia.
Tak więc Rak sam musisz zdecydować, co w Twojej sytuacji będzie lepsze. :?
jacek-sychar

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: jacek-sychar »

A. I dam Ci dobrą radę.
Nie słuchaj cudzych rad. :lol:
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Jestem tu po to, zeby posluchac, pytanie co z nimi zrobie...
Dlatego piszcie prosze Wasze zdanie i rady, ja i tak bede musial to przesiac przez swoja sytuacje...

U mnie niemal cala rodzina zony wie o co chodzi (z tego co wiem to dzialaja raczej zebysmy sie zeszli przynajmniej na razie), swojej oszczedzam szczegolow (nie chce drzwi zamykac), wie udawac nie musi, chyba ze przed sama soba. Ale tego to nigdy nie bede wiedzial.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Pavel »

Witaj Rak,
Po tym co napisałeś, na obecnym etapie i przy opisanych przez Ciebie okolicznościach osobiście nie widzę sensu stosowania rad zawartych w liście Zerty. Przynajmniej nie w całości.

Trochę kuriozalna sytuacja po mojemu będąc szczerym.
Może czegoś nie zrozumiałem, ale żona wystąpiła o separację, dostała ją, a po niej sama wychodzi z inicjatywą spotkań, rozmów?

Przy okazji, to separacja formalna, cywilna?
Kolejne pytanie:przed separacją mieszkaliście razem czy również w innych miastach?
I ostatnie: czy kowalski mieszka w tym samym mieście co żona?

Mam kilka przemyśleń, ale to już wieczorem, teraz muszę jak najszybciej skonczyc pracę, bo żona ma chyba dość na dzisiaj. Trzeba pędzić na ratunek ;)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

to ze kuriozalna to sie zgadzam, wydaje mi sie, ze sama nie wie czego chce i czesto zmiania zachowanie, niestety czesto w skutku tego co robie... Na poczatku strasznie panikowalem i popelnialem mnostwo glupstw (wieksze staranie ja tylko odganialo, tak jak wypominanie i zlosc), dlatego teraz chce troche przemyslec co tu robic..

separaja nieforalna, niestety od roku z powodow zawodowych mieszkamy w innych miastach i widujemy sie glownie na weekendy (zawsze ja przyjezdzalem do niej, bo tam niby mielismy stale miejsce zamieszkania), co dla mojej zony bylo trudne, dodatkowo przed systuacja miala mnostwo stresu w pracy i gdzie mieszkalismy na weekendy (chroniczne niewyspanie i duze negatywnych emocji).

Kowalski byl tylko czasowo w tym samym miejscu, teraz daleko i oby tak pozostalo, z drugiej strony to on nia zostawil, co tez nie rokuje dobrze

Ciekawy jestem przemyslen, ale rozumiem ze zone trzeba ratowac;)
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
ODPOWIEDZ