Zauważyłam, że masz wspaniałe poczucie humoru. Mam wrażenie, że już w wielu sytuacjach pomagało ci przetrwać. Więc tak z przymrużeniem oka napiszę ci swoją obserwację o duchowej obecności w małżeństwie. Z perspektywy trzech lat małżeństwa w pojedynkę, widzę to tak: nasze małżeństwo jest teraz zdecydowanie bardziej udane Na pewno przeżywam teraz znacznie mniej sytuacji stresowych. Przesypiam noce bez martwienia się o męża. Nie muszę męża przed nikim tłumaczyć, ani obawiać się jego wybuchów złego humoru, którym nijak nie dało się zapobiec. Chociaż próbowałam. Moje rzeczy i sprzęty domowe stały się bardziej trwałe - nikt ich nie rozwala w ataku złości. W domu jest cisza i rozmawiamy normalnym tonem. Moja własna sytuacja i pozycja w małżeństwie także się poprawiają: mam dla siebie więcej czasu i uczę się powoli, ale jednak, dbać o swoje potrzeby. Zobaczysz, że będzie dobrze.
Powodzenia w przeprowadzce i radosnego początku w nowym miejscu.
Z modlitwą
kobr pisze: ↑12 kwie 2021, 19:20 Witam Was, widzę ze jak ja zamilkłam to dyskusja rozgorzała. Jeszcze nie czytałam o czym pisaliście, ale śpieszę wyjasnić dlaczego zamilkłam. Otóż zaraz po Świętach poszłam do lekarza, bo miałam duszność i puls 155 i... wylądowałam w szpitalu na kardiologii z migotaniem przedsionków, blokiem lewej komory serca i wodą w opłucnej, dusznością przy schylaniu i wejściu na trzy stopnie. Pierwszy raz byłam jako pacjent poza porodówkami. Do tej pory zdrowa bylam i nie brałam żadnych leków poza tabletkami na ból głowy. Dwa lata temu brałam coś na nerwice. I tym razem też myslałam, ze to atak nerwicy i zlekceważyłam objawy. Dwa tygodnie chodziłam osłabiona, zmęczona, ledwo powłóczyłam nogami. Dobrze, że przeżyłam, ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Otóż moje dzieci (dwójka pozostałych), powiedziała dość i zaczęli szukać dla mnie lokum do zamieszkania z tatusiem. Jutro się wyprowadzamy. Dzieciaki chcą mieć matkę żywą, a nie tylko oglądać trzech toksyków. Moje małżeństwo rozpoczęło się 35 lat temu w Święta Wielkanocne i po 35 latach w te minione Świeta Wilkiej Nocy zakończyło się. Teraz będę jak wielu z Was w związku małżeńskim duchowo. Moja małżeńska droga krzyzowa zakończyła się. Sam Pan Bóg interweniował.
17.01 zachorowałam na covid. Ja się chorym ojcem zajmowałam, a mną to już nie miał kto. Byłam zaniedbana. Po chorobie nie odpoczęłam należycie, no i ten przewlekły stres związany z akcjami mężusia, synusia i tatusia oraz nagromadzenie obowiązkow przed świętami doprowadziły do powikłań. Za miesiąc mam mieć koronografię i okaże się co i na ile zostało uszkodzone. Dziwnie się czuję w roli osoby nie całkiem pełnosprawnej. Trzeba zwolnić.