Szthur pisze: ↑26 lut 2021, 21:44
Różnie sobie z tym radzą.
Spakuj w pudełko i odeślij do nieba niech Tata się tym zajmie bo Ty nie masz sił i nie wiesz jak to zrobić.
Przeżyj to. Przejdź przez te emocje i odkryj co jest pod nimi, co tak na prawdę Cię boli w tym wszystkim. Znajdź źródło... U mnie nasze powroty w kryzysie zazwyczaj rozbijały się o seks. Bo ja strasznie chciałem a żona w ogóle. Powrót wyglądał jak trzymanie granatu przez jednego a zawleczki przez drugiego i tylko impuls, nawet złe spojrzenie odpalało wybuch. Przyszedł dzień gdy po jakiejś konferencji zacząłem szukać co mnie tak bardzo boli, czemu tak bardzo walczę o łóżko... Wiesz seks seksem ale mnie cholernie brakowało bliskości. Takiej codziennej bliskości. Przytulenia, pocałunku, spojrzenia "jestem tutaj" a tego nie było. Jedynie w nocy mogłem "ukraść"... I bum... następne ciche tygodnie...
I dalej tego nie ma. Wręcz spytałem żonę czy się mnie brzydzi bo zero do potęgi... Ale ja wiem czego mi brakuje i już sama wiedza mnie uwolniła. Sama wiedza co mam w środku pomaga sobie z tym radzić. To nie lekarstwo bo brak jest ale bardziej panuje nad sobą i nad nim. Znalazłem źródło i robię tak żeby nie wyszło z koryta, żeby powódź emocji mnie nie porwała.
Diagnoza zajęła mi pół roku. Regulacja strumienia trwa nadal
U mnie to pomaga. Zazwyczaj...
Widzisz u Ciebie "akcja" w postaci głosów w tle wywołała "reakcje" telefon czy kowalska tam jest. Zabrakło "pauzy" i to na co nie masz wpływu (ona u męża) przez brak pauzy dało Ci dodatkowy problem czy dojdzie do rozmowy z mężem i jak się potoczy. A śmiem twierdzić że masz problemów dość żeby sobie nie dokładać. Ja jestem analitykiem i siadł bym nad tym co teraz napisałem rozważając chociaż kilka wersji jak nie dołożyć problemu w przyszłości. Bo znając życie przyjdzie kolejny taki "test"
Mojemu mężowi też tego brakowało, ale przez prawie 2 lata nawet nie podaliśmy sobie ręki. Zaznaczyłam mu to w tedy, żeby nie osaczał, że potrzebuję powoli, rozmowy i też tych zwykłych gestów. Pierwsze przytulenie w czasie tej miłej rozmowy przed zblizeniem - tyle muru już stworzyłam aby uwolnić się emocjonalnie na tyle by iść dalej żyć - jakbym tuliła kogoś obcego, nie że obojętnosć tylko to takie sztuczne i pełne spiecia było, że ciało musiałoby się dopiero nauczyć go na nowo. Zwykłe przytulenie! W dodatku poza tym zblizeniem tak na codzień w ogóle na siebie bez dziecka nie trafialiśmy a przy dziecku zbytnio nie chciałam nowych gestów pokazywać (nie chciałam mu mieszać póki nie poskładamy - i tak ma przez nas zryte dzieciństwo) chociaż pare razy widział i za rączkę jak szliśmy i buzi jak tata dał (a potem to ja muszę żyć z tym jak wytłumaczyć mu, że nie tata nie będzie nocował, że nie nie weźmiemy się za ręce - on ledwo zaczął chodzić i mówić ale miałam wrażenie, że już nas swatał jakbym nie tylko ja sobie narobiła nadziei, a potem ja muszę i z jego bólem umiejętnie sobie radzić). Jakbyśmy poszli na randkę to może inaczej by było. Kto wie. Miałabym wiecej czasu do przemyśleń, nie byłoby może takich niedomówień.
Myślicie, żeby za tą sytuację przeprosić? Raz mu już sms napisałam, że to było niewłaściwe i że przepraszam. Zostawić to tak jak jest czy wyjaśniać sytuację skąd takie głupie pytanie? Zwykle wyjaśniam.... Tak samo poprosiłam go by rozmowa jeśli mialaby mnie mocno boleć bo sobie narobiłam nadziei (założenie odrzuzcenia) to jakby mógl jak najszybciej. W domyśle wiem, że najszybciej dla niego (on ma być gotowy ale i nie przekładać niepotrzebnie) ale sobie myślę, że znów zly dobór słów i jak empatia jak myślę tylko o sobie (a chciałam tylko nie rozwlekać mojego cierpienia).
Na rozmowę pomyślałam wziać różaniec i trzymać go w ręce (modlę się bez różańca w ręku obecnie w parze z modlitwami online) - jest to na tyle niecodzienne że powinno mnie pilnować. Innych pomysłów nie mam. I co jak nie będę mieć go przy sobie lub nie będę przygotowana na taką ewentualność? Wiem, że powinnam być po prostu uważna, ale przy moim tempie życia / temperamencie (bo może wcale nie mam takiego chaosu tylko ja więcej nie udźwignę) stałę bycie w gotowości i ważenie każdego słowa jest conajmniej masochistyczne. A moze to byłoby lepsze? Więcej "widzę" jak nie pracuję. Jak wrócę do pracy to znów będzie cieżej. Nawet nie wiem gdzie był ten błąd w którym tą wojnę zaczęliśmy - a nałożyło się na to przedszkole po pandemii (adaptacja), odpieluchowanie (strasznie się stresuje bo już nawet przedszkle traci cierpliwosć - a dziecko ma presję na to), niepewność (zastanawiam się czy nie był nerwowy troszkę przez to, że nie wiedział co o tym myśleć że nagle tata jest częściej (raz nocowal), inaczej się do mamy zachowuje, jakby nieprzyzwyczajony). To wszystko wpłynęło na relację moją z dzieckiem (okiełznanie go) i przez to hamulce mogły mi puścić (brak uważnosci, zmeczenie materialu). Tego jest po prostu za dużo.
A co mnie boli najbardziej? Głęboko we mnie siedzi "seks dopiero po ślubie" (mhm...
) "tylko z tym jedynym", gdzie jak ogarniałam sie już w trakcie separacji zmieniłam w odbudowie wartości na "tylko dla tego, który traktuje mnie właściwie". Czasem myślę co by było jakby nie magia pierwszego doswiadczenia (podobno to mocno scala - jakbyśmy poczekali czy tak byśmy się szarpali? czy dotarlibyśmy przed ołtarz?). Nie czytałam 5 języków miłości (ale mam już zakupiony) ale mocno myślę, że u mnie działają słowa. Wkurza mnie tamto zblizenie, bo i tak mnie sobie odpuścił (ten jedyny) i nie było szczerych rozmów, bycia sam na sam, poznawania, zodbywania, tych malych gestów (jak w żartach zagadywał drugi raz odbiłam od razu "a może trzeba ze mną chodzić"). I to mu chyba ostatnio udało mi się przedstawić. Do mnie to ciągle trzebaby było gadać: upomnieć, jeśli blądzę, poprosić wprost jeśli czegoś oczekuje (w sensie jak zapomne zapytać "co mogę dla ciebei zrobić" - dlaczego po prostu nie powie? ja z tym nie mam problemów może poza formą..). Chce wsparcia niech powie jak a niech nie czepia się że go nie daję. (swoją drogą już na naukach przedmałżeńskich a nawet wcześniej miałam wrażenie że jesteśmy na odwrót
podobno to baby każą się domyślać a ja bardziej techniczna on społeczny i mówiący niewprost
o ile mówi). Dlatego też przyczepiłam się jego deklaracji, dlatego chcę rozmawiać, wszystko zrozumieć, pisać z nim (często mówił że go zalewam sms - nawet jak nie zalewam tj. naprawde ograniczam). Nad nim jeszcze rozkminiam ale na pewno lojalność go mocno boli (jej brak jaki mu pokazalam w furii wpisujać wszystkie brudy w pozew - chciałam wymusić na nim pracę nad sobą, chciałam też by ktoś poddał ocenie czy ktoś jest winny bo on całkowicie się wypierał wszystkiego - jak gdzieś moze już wspomniałam dzis potrafi nazywać rzeczy po imieniu ale nadal go boli, że to zrobiłam - mógł pójść w wojenke i obsmarować mnie, podjął wątpliwą jedną próbę (mógł byc to atak, mogło to być odparcie) w wymianie pism i na tym się skończyło).
A co mnie boli w całej tej sytuacji? To, co już tłumaczyłam mojej przyjaciółce - to po co ślub jeśli traktujemy go jak zwykle chodzenie ze sobą? Dla mnie istotna jest przysięga jako złożenie obietnicy, że nawet jeśłi poszliśmy po bandzie i nie umieliśmy wypełnic zawsze możemy się nauczyć kochać. I boli mnie odpuszczanie. Dojrzalam do pracy nad zwiazkiem i chcę mu udzielić empatii (nie wiem czy dam rade) może tym uzyska siły by chcieć (bo twierdzi, że nie ma już sił). Tylko moje komunikaty są sprzeczne - chcę mu udzielić empatii a myślę o sobie takimi wpadkami....