Umiłowana79 pisze: ↑18 sty 2021, 21:25
1. (...) Tak, chciałam naprawy małżeństwa, ale skoro mąż bezwzględnie dąży do rozwodu, to żadnej naprawy już nie będzie.
Przecież rozwod, to koniec i tyle. (...)
2. (...) Moja winą jest to, że nie potrafiłam nad zdradą przejść do porządku dziennego. Nie potrafiłam tego przełknąć. Wcześniej też były na pewno zdrady emocjonalne. Bo w poprzednich do fizycznej nigdy się nie przyznał, ale jak było, to tylko jeden Bóg raczy wiedzieć. (...) I mam finał taki, że moje małżeństwo okazało się fikcją.
3. Ruto,
Fajne te twoje wysyłanie.
Ja wysyłam, ale zaraz jakoś to ściągam i wysyłam i znowu ściągam i tak w kółko.
Może faktycznie rozwód odetnie to wysyłanie i zrobię to raz a dobrze.
4. Ja nie chce się zgadzać na rozwód.
Ale przecież nie ma już żadnych więzi. Nie ma się co łudzić, i trwa ten kryzys tyle lat i nic nie wskazuje żeby się polepszalo. (...)
5. Nie nadaje się do życia w małżeństwie.
Nie sprawdziłam się.
Zawaliłam wszystko co się dało.
Brak mi słów.
Mam dość 🥺
Pocięłam twój post tak niemiłosiernie, bo nadal się nie przyłożyłam , by nauczyć się odpowiadać tak kawałkami, chociaż mam już wstępną ideę jak to robić. No to będzie w punktach
I trochę się postaram na wesoło - żeby cię trochę z umartwiania się wybić. Starczy już tego
1. Rozwód to nie koniec małżeństwa. Sakramentalne małżeństwo kończy się dopiero śmiercią jednego z małżonków. Na ile się zorientowałam, oboje z mężem żyjecie i macie też widoki na dalsze życie. A do tego skąd twoje przekonanie, że do rozwodu dojdzie i sąd go orzeknie?
2. Nie widzę winy w tym, że miałaś trudne emocje związane ze zdradą męża, ani nawet że je wprost okazywałaś. Nawet gdy ekspresja była z gatunku hard. Za to doskonale rozumiem twoje doszukiwanie się w tym winy. Mam za sobą fazę, gdy całkiem szczerze uważałam, że "mogłam się zamknąć", znosić odurzanie się męża, żyć spokojnie z narkomanem (tak spokojnie z narkomanem i wcale nie uważałam, że to brzmi jak oksymoron) - i nie doszłoby do składania przez męża pozwu. No i tu miałam rację - bo mężowi bardzo by to odpowiadało i nie miałby wtedy powodów, by składać pozew. Tak jak nie miał go przez poprzednie lata, gdy jego odurzanie się tolerowałam. No to mój wniosek był wtedy prosty - jestem winna rozpadu małżeństwa. Mam nadzieję, że dostrzegasz błędy logiczne i praktyczne w moim ówczesnym rozumowaniu. I w swoim.
3. Wysyłanie nie idzie lepiej po rozwodzie. To mit. Przyjrzyj się rozwodnikom z otoczenia - wielu z nich, nawet gdy mają już te swoje "nowe związki", a nawet "nowe rodziny", pozostaje nadal wczepiona w męża/żonę - żyje tym co tam na fejsie się u żony męża pojawia, z kim on jedzie na wakacje, czy dobrze jest kupować labradora jak się mieszka w bloku (jeśli to labrador "byłej" żony, to oczywiste, że nie i ona jest idiotką, podejmując taką decyzję) i jak tu nie dopłacić alimentów przed kolonią dziecka, żeby żona dostała szału. Oni nie tylko nie chcą nic wysyłać - wręcz lubią sobie nadal mieć męża czy żonę przy sobie i tkwić w błogim uwieszeniu emocjonalnym. To wygodne, jest na kogo zwalać winę za swoje niepowodzenia, zmienne nastroje, i złą pogodę.
Mi najpierw mąż w tej paczce także raz po raz na głowę spadał. Zanim poszybował, by stać się znikającą kropeczką. Ale się cieszyłam jak się udało
Nic się nie przejmuj, wysyłaj w częściach. Jak nie lubisz makabrycznych wyobrażeń, to zamiast tak męża w fantazji kawałkować (choć niektórym może to sprawić swoistą przyjemność) - osobna paczka z ręką, osobna z nogą - to kawałkuj na przykład cechy - paczka z tym czego najbardziej nie lubię w mężu, paczka z tym co lubię, paczka z napisem - Pilna naprawa!. To może być dobra zabawa - i nawet powinna. Co jak co, ale takiej zabawy raczej nie musimy sobie odmawiać. Jak lubisz robić listy - wiele osób lubi - to możesz też tworzyć do wysłania listy tematyczne np.: 10 najbardziej wkurzających cech mojego męża, 10 jego najbardziej idiotycznych odzywek, 8 min męża, które doprowadzają mnie do białości poniżej 15 sekund, 7 fatalnych nawyków męża przy jedzeniu. Takie małe leciutkie zgrabne paczuszki. Jak się tym trochę pobawisz - złapiesz dystans, a może nawet trochę się uśmiechniesz.
4. Masz jasne stanowisko - wiesz czego nie chcesz. Nie chcesz zgadzać się na rozwód. I super. Nie musisz.
Co do reszty - to są właśnie te mity rozwodowe. "Nie ma już co ratować". "To nic nie da". Oj tam, oj tam. Ja się na rozwód nie zgadzam, bo tak czuję. Nie chcę by mój mąż się ożenił - mam prawo tak czuć, choć z początku myślałam, że to oznacza, że ja jestem wredna. Bo każda kobieta, która nie zgadza się na rozwód i pokornie nie udaje, że jest nowoczesna, wyrozumiała, szlachetna i nie udaje, że nie cierpi, i odmawia występowania w telewizjach sniadaniowych, by opowiadać, że rozwód dał jej drugie skrzydła (pierwsze miała po pierwszym rozwodzie zapewne) i nie głosi wszem i wobec, że ma swoją dumę i kolejkę kochanków - to jakiś wredny babsztyl jest. No co za bzdura. I dlaczego duma żony miałaby polegać na tym, że wbrew sobie zgadza się na rozwód? No bzdura!!!
"Jestem dumną osobą, wobec tego godzę się na wszystko czego nie chcę. U babci Hani daję się napychać wszystkimi jej specjałami, aż nie mogę się poruszać, po czym wszystko grzecznie poprawiam tłustymi racuchami, które babcia mi podaje, bo z wczoraj zostały i nie chce żeby się zmarnowały. Jestem dumna, więc jak szef każe mi myć swoje kubki, to pokornie to robię i pytam, czy nie potrzebuje, żebym umyła mu także jego samochód. Z dumy też oczywiście na bazarze kupuję dwie dodatkowe pary kalesonów gratis, chcociaż nie chciałam nawet tych pierwszych. I z dumy oczywiście godzę się na rozwód, skoro mąż twierdzi, że powinnam. Bo jak się nie zgodzę to on powie wszystkim, że nie mam dumy, tylko się upokarzam. Mam swoją dumę. I swoje zdanie. Jestem kobietą nowoczesną, można by powiedzieć feministką nawet. I dlatego właśnie zrobię to, co mi kazał mąż. Bo mam dumę. Nie to co te pokorne, religijne, zniewolone kobiety, które się na rozwody nie zgadzają, chociaż mąż im mówi, że to znaczy, że nie mają dumy. I one nic nie rozumieją, co to jest duma. I nie rozumieją co to kobieta nowoczesna i dumna i co najważniejsze - nie mają pojęcia, co to jest kobieta mająca własne zdanie na każdy temat i kobieta niezależna od mężczyzny."
5. Nikt z nas nie nadaje się do życia w małżeństwie. Dlatego przechodzimy kryzysy małżeńskie, a małżonkowie doprowadzają nas do szewskiej pasji, szału, morderczych myśli, odświeżania wiedzy z geografii i rozmyślań o wielości kierunków geograficznych, w tym całkiem poważnego rozważania paroletniego pobytu na Kamczatce, jako błogiej alternatywy, pragnienia nagłego otrzymania łaski i powołania do męczeńskiej smierci (otrzymania tak wzniosłego powołania dla męża oczywiście). Nieźle sprawdzają się także pomysły na pracę przy obserwacji pingwinów arktycznych. Był czas gdy sądziłam, że nie wymarzę sobie lepszej.
Bywamy też agresywni. Nawet jeśli głównie w fantazji - to raczej z braku fizycznych sił sprawczych. Mój mąż nie wyleciał przez okno przez nasze małżeństwo w czasie gdy mieszkaliśmy razem, tylko dlatego, że nie potrafiłam go przesunąć wzrokiem za framugę okienną, a fizycznie nie miałabym tyle siły, by go przez nią przerzucić. Dlaczego ja nie wyleciałam nie wiem, bo fizycznie mąż absolutnie dałby radę. Może dlatego, że oznaczałoby to, że będzie potem musiał codziennie sam gotować i sprzątać i ta myśl go hamowała? Lubię czasem myśleć, że to dlatego, że lubił, jak uroczo przeszkadzałam mu pić w ciszy poranną kawę. Każdego ranka, z wyjątkiem sobót, w które po prostu nie pił porannej kawy, bo spał dłużej. Tak, na pewno dlatego.
Do tego dodajmy, że część z nas jest kompletnie pokręcona i niezdolna do relacji nawet z samym sobą. Że wyobraża sobie, ba - oczekuje że mąż czy żona totalnie ze wszystkiego tego pokręconego nas uleczy. Że robimy mnóstwo głupot, jesteśmy podatni na uzaleznienia, nie wyrastamy z naszych relacji z domu rodzinnego. Każdy i każda z nas to wprost idealny kandydat na męża czy żonę.
Po to mamy kryzysy - by te prawdy do nas dotarły. Bo co jak co, ale oszukiwać się lubimy.
Tak w bardziej poważnym tonie - dzień w którym zdecydowałam się, tak na całego w zgodzie ze sobą, że nie zgodzę się na żaden rozwód był dla mnie bardzo wyzwalający. Takie nowe otwarcie w moim życiu nastąpiło. I był to pierwszy krok do odwieszenia się od męża zarazem. Bo była to moja osobista, autonomiczna decyzja. Zgodna ze mną. A nie z tym, czego chciał ode mnie mój mąż.
Fakt, nie znałam wtedy Sycharu - więc mój pomysł na dalsze życie nie był zbyt radosny, widziałam siebie jako usychającą staruszkę. To znaczy Sychar nie ma jeszcze recepty na to by się nie zastarzeć, ale w moich wizjach tą staruszką miałam stać się mniej więcej po dwóch trzech latach noszenia strojów żałobnych, sypania głowy popiołem i całonocnych sesji rozpaczy (całodniowe nie wchodziły w grę z uwagi na samotne macierzyństwo, które także miało być pasmem udręk). Z Sycharem się starzeję, ale w takim naturalnym tempie. Nie latam w worku na ziemniaki, to mnie chyba nadal najbardziej dziwi, bo sądziłam, że to po tym jak się nie wyrazi zgody na rozwód, jest to strój absolutnie obowiązujący. Do tego włos rozwiany, oczy szalone, usta mamroczące nerwowe modlitwy. Coraz lepiej mi się żyje
Bez takich atrakcji. Są inne.
Małżeństwo bez stałej obecności męża ma też wiele zalet. Szczególnie jeśli jest to małżeństwo bez stałej obecności męża pogrążonego w głębokim kryzysie. Zaczęłam sobie cenić brak napięcia w domu, brak napięcia w moich barkach i plecach, brak napięcia w moim żołądku. Dobra rzecz. Już kiedyś pisałam - po wyprowadzce męża błagałam w mojej pierwszej Nowennie Pompejańskiej o męża powrót, w części dziękczynnej tej samej Nowenny - dziękowałam za jego wyprowadzkę.
Nie znaczy to, że nie tęsknię za mężem, nie pragnę jego zbawienia, nie martwię się o niego, czy że nie chcę naprawy naszej relacji. Chcę i poczekam. Ale bez spinki. Da się i jest fajnie. A mąż czy żona marnotrawni - muszą tam w tym świecie swoje dostać. Skoro tak lubią.
I jeszcze jedno - nie ma chyba bardziej uspokajającego komunikatu dla dziecka niż ten - okej, tata jest w kryzysie, jest nam trudno - ale mam już plan. Tata na razie potrzebuje czasu by wyjśc z kryzysu, damy mu ten czas - a my w tym czasie postaramy się stanąć na nogi. A za tatę będziemy się modlić. Najpierw będzie nam trudno - możemy tęsknić za tatą, a nawet czasem za nim płakać - i wiele rzeczy będzie inaczej. Ale od nas zależy jak to inaczej będzie wyglądać. Bo to my decydujemy.
Otulam cię modlitwą. Będzie dobrze.