Prawda jest taka, że co by w Piśmie Świętym nie było napisane, czuję się więźniem logiki moralnej naszej wiary.
Mam wybór, mogę robić co chcę. ale nie mogę robić co chcę, bo nie do końca jest to zgodne z dogmatami wiary chrześcijańskiej. moge robic co zechce w wolnosci, ale jezeli to zrobie, zdradzę moją relację z Bogiem...zaczynam chyba rozumieć na czym polegał problem mojego meza. byc tak bardzo przekonanym ze sie zle cos robi i tak bardzo tego pragnac...
Na dziś nie chce być z moim mężem bo wspomnienia z nim to nie żywa relacja tylko moja wizja, że miałam z nim tą relacje. On był-fizycznie, ale nie epatował swoim byciem w naszą więź. dziś wiem, że chciałam być tą, która potrafi czytać w jego myślach, których on sam nie potrafił w sobie przez lata uczesać.
po wielu latach, zwłaszcza po ostatnich kilku w kryzysie, a zwłaszcza po zdradzie tudzież zdradach-zmęczyłam się rolą wróżki, mamy-która stara się wyczuć czego on pragnie zanim on sam to poczuje. dziś jestem jego wrogiem nr jeden.no cóż. nadgorliwość jest gorsza niż faszyzm - tak wieść gminna niesie.
ale paradoksalnie jest mi z tym dobrze. są dzieci-troche tu jeszcze muszę byc wróżką która spełnia potrzeby, oczywiście czasami, bo staram się pilnować żeby mówiły o tym czego potrzebują same, choć to żmudny i trudny proces, dźwigam go każdego dnia od nowa.ale juz lada moment bede miala coraz wiecej czasu na fokusowanie sie na sobie-choc moze to tylko złudzenie.
wracając do kwestii wiary-skąd ten ciężar? bo niby mogę zrobić wszystko w wolności - z właściwymi dla podjętych decyzji konsekwencjami. ciągnie mnie w tą stronę, by iść na przekór, spróbować tego co w kwestii wiary zawsze było dla mnie niedostępne. zwykle, może nie zawsze ale często kierowałam się tym co sumienie mi dyktuje. niestety dziś mam jak mam, byłam wierna pewnym zasadom, może złym, może zbyt twardo broniłam tego co było dla mnie ważne. nie przynioslo mi to owocu w postaci dobrej relacji z bliska sercu osoba.
czy pierwszy jedyny i poważny związek to dobry plan na przyszłość? wydawało mi się wtedy że tak, że to dobry kierunek. jednak z perspektywy czasu nie da się isc w jednym kierunku ze ścianą...
nie wiem...
tyle pytań, tyle wątpliwości, znikąd odpowiedzi...
brakuje mi obok kogos z kim w takim klimacie mogłabym usiąść i wieczorem porozmawiać w spokoju i przy dobrym napoju. i by mnie nie odrzucil czy nie wyśmiał. niespecjalnie mnie to rusza, mam dystans do tego, ale stałam się głodna takich sytuacji.
dzis zdaje sobie sprawę ze takie rozmowy w malzenstwie to rzadkosc-chyba, bo kobieta musi rozumiec ze mezczyzna nie potrzebuje takich rozmow
))) tylko prostych komunikatow, musi dawac czas na odpowiedz, i czekac czy laskawie te odpowiedz otrzyma. nie wiem czy jest to dla mnie - bo dlugo juz czekam zeby bylo normalnie...
wiec pozostaje ktos obcy do takich rozmow?
ide ogladac "revolutionary road" - tak mnie dzis tchnęło do tego filmu...może Bóg przez moją gęstą scianę próbuje do mnie w ten sposób dotrzeć?
kiedyś wrócę na tą dobrą drogę i jeszcze nieraz pójdę niewydeptanę scieżką, ale narazie dobrze mi tu na pustyni. liczenie ziarenek piasku to też dobra forma modlitwy
tak mnie troche wzieło na pisanie...tylko tu wydaje mi się że mogę znaleźć zrozumienie dla swoich rozterek, przeżyć, wąptliwości. choc pewnie nie wszyscy zrozumieją moje dylematy.
milego wieczoru.