To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: Avys »

Koniec
Co się spotkało a potem rozeszło
co było razem by biec w różne strony
szczęście co nagle rozdarło się w środku
chociaż żegnając kocha się najdłużej
bliscy co potem wydają się obcy
i mówią sobie wszystko się skończyło
Nie martw się o nic, bo szpak zamyślony
i smutna ziemia w niewidzialnych rękach
orzeszek grabu z skrzydełkiem zielonym
żyrafa co szyją wypatrzy najdalej
wiedzą jak serce nie zabite sercem
koniec - to kłamczuch w świecie nieskończonym

Zaczęłam od tego wiersza bo on pokazuje to co we mnie teraz jest. I mam nadzieję, że wielu osobom da nadzieję tak jak mnie - choć zapewne w zupełnie w inny sposób.
Poznałam to forum w 2016 roku i zaglądałam tu co jakiś czas - szukając nadziei w Waszych historiach. Bardzo dużo mi to pomogło. Kilka razy chciałam też napisać swoją historię, ale dużo się zmieniało, przechodziłam różne okresy i nie odważyłam się. Teraz pewnie byłoby zupełnie inaczej gdybyście znali (oczywiście wiem, że bez szczegółów identyfikacyjnych :) historię mojego małżeństwa. Jeśli tutaj nie pasuję teraz to po prostu napiszcie bo ja sama nie wiem. W skrócie: Mężczyzna mojego życia, mój Mąż po 13 latach małżeństwa wyprowadził się nagle w 2016 roku i zamieszkał z kowalską. Zostałam sama z kilkorgiem dzieci, najmłodsze miało wtedy 2 lata. Mój świat szczęśliwego małżeństwa zawalił się z dnia na dzień. Mój Mąż który zajmował niestety:( miejsce Boga, mój ideał uczciwości, sprawiedliwości, prawdomówności okazał się człowiekiem który potrafił mnie okłamywać. Zakładam, że od kilku miesięcy wstecz. Co jest istotne mój Mąż był ateistą, ślub braliśmy w kościele - On uczciwie jako ateista. Oczywiście było mi smutno, że On jest ateistą, ale było we mnie dużo nadziei, że Bóg sobie poradzi i przyciągnie Go do siebie jak tylko On wyrazi zgodę na to. Imponowała mi Jego odwaga i uczciwość w postawie. Nie ugiął się przed rodziną która chciałby żeby brał ślub jako wierzący. Nie był letni. Widziałam w tym ogromny potencjał - myślałam sobie, że tak jak był zatwardziałym ateistą tak potem może być gorliwym chrześcijaninem. Po 13 latach usłyszałam, że przysięga małżeńska jest już nieaktualna. Bez prób ratowania, bez terapii- okres w którym się pogorszyło przed jego odejściem trwał 3 miesiące. Byłam od Niego uzależniona, uwieszona na Nim wręcz chyba patologicznie. Był narcyzem a ja non- stop zajmowałam się Jego podziwianiem i żywiłam ten Jego narcyzm. Miał też w sobie chyba rys psychopatyczny ale o tym później jeśli w ogóle będziecie mnie tu chcieli. Czytałam wielokrotnie listę Zerty ale przez pierwsze 2 lata czekania na Jego powrót robiłam wiele rzeczy odwrotnie. Potem przez terapię (w międzyczasie przeszłam myśli samobójcze i nawet planowanie), pomoc znalezionego przez znajomych mądrego Ojca duchownego, ogromną pomoc rodziny i przyjaciół udało mi się bardzo dużo odwiesić od Niego ale zapewne nie całkowicie. Zaczęłam powoli stawać na własne nogi, zdjęłam różowe okulary, zaczęłam widzieć wiele swoich ograniczeń i wad których wcześniej nie widziałam. W 3 i 4 roku czekania na powrót Męża dawałam Mu już prawo do nie powrotu, brałam pod uwagę, że może nigdy nie wrócić. Stawałam się coraz bardziej szczęśliwa, zobaczyłam, że jedyna droga do szczęścia to taka jak Bóg zajmuje pierwsze miejsce - zaczęłam bardzo powoli układać sobie swoje życie. Przestałam czekać na Niego w otwartych drzwiach w przeciągu. Drzwi zamknęłam, ale przecież On miał klucz do domu. I w ostatnim roku zaczęła się niestety z Jego strony przemoc psychiczna. Nie chciałam zgodzić się na rozwód. Przemoc z Jego strony doprowadziła do tego, że zarówno ja jak i dzieci zaczęliśmy się bać. Ja sięgnęłam po pomoc psychiatry, leki przeciwlękowe. Po kilku akcjach z Jego strony (było to nękanie przede wszystkim emocjonalne i finansowe) i naradzie z przewodnikiem duchowym, rodziną i psychologiem zdecydowałam że w obronie własnej i dzieci zgodzę się na rozwód- On żądał abym ja złożyła pozew, bo On nie może złożyć ze swojej winy a to On odszedł i rozbił rodzinę. Wynajęłam prawnika, przygotowałam pozew. Miała ustalony przez Niego termin do którego miałam go złożyć. Na dzień przed jak wszystko było gotowe, złożenie opłacone etc. Mąż zadzwonił abym Mu to przesłała bo On chce to sprawdzić i nanieść swoje poprawki. We mnie wtedy dojrzała decyzja sprzeciwu - powiedziałam Mu że Mu nie wyślę i nie złożę tego w sądzie. Ważne w tym wszystkim jest to, że On przebywał wtedy w szpitalu od dłuższego czasu- chorował przewlekle od samych początków naszego małżeństwa. Wściekł się bardzo. Furia to mało powiedziane- gdyby nie był w szpitalu to bałabym się jeszcze bardziej. W ciągu kilku dni On poradził sobie i złożył swój pozew a nade mną i też niestety częściowo dziećmi zaczął się znęcać tak bardzo, że baliśmy się już chodzić do Niego do szpitala. Ja funkcjonowałam normalnie tylko dzięki lekom przeciwlękowym. Czekałam na wezwanie do sądu i bałam się Go przeogromnie. Telefon. Pani Mąż umarł nagle. Nie wiadomo dlaczego. Będzie sekcja. Sekcja nie wykazała przyczyny zgonu. Po tym telefonie przestałam brać leki przeciwlękowe i do dzisiaj nie biorę. Listonosz przyniósł pozew odrzucony z powodu śmierci powoda. To było zaraz przed wybuchem pandemii. Już nie boję się odbierać telefonów. Radzimy sobie z dziećmi całkiem chyba dobrze. Żałobę po Mężu chyba przeżyłam 2 lata temu, bo nie brakuje Go w domu. Natomiast im mniej strachu we mnie tym więcej takiej tęsknoty za Nim jako bliźnim. Mam wrażenie, że w mojej przysiędze małżeńskiej skończyło się wszystko oprócz miłości. Gdyby ta się skończyła to chyba nigdy by jej nie było. Jeśli mogę w życiu zrobić coś co pomoże w Jego zbawieniu to pragnę tego z całego serca. Na 10 minut przed śmiercią nie miał pojęcia że umrze i smsował z dwoma kowalskimi jednocześnie okłamując je, dwa dni wcześniej na tinderze szukał 3 kowalskiej. Bardzo się zagubił w życiu i chyba do spotkania z Bogiem pozostał ateistą. Nie miał jeszcze 40-u lat.
Nie chcę przedłużać. Czy ktoś ma podobne doświadczenie? Chyba mogę napisać, że myślę że jestem odwieszona od Niego. Jakby umarł 4 lata temu to nie zdjęłabym obrączki z palca i pozostała uwieszona żyjąc wspomnieniami, nierealnie, w różowych okularach.
Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: Al la »

Witaj, Avys, na naszym forum.
Gdy przeczytałam Twój post pierwszy raz, rzeczywiście pomyślałam, że tutaj nie pasujesz.
Jednak, kiedy pochodziłam chwilę z Twoją historią, stwierdziłam, że jak najbardziej, pasujesz.
Przecież dla wielu osób w Sycharze, mąż czy żona są jak "martwi".
Nie ma ich fizycznie, ale są, istnieją, zapisani na zawsze w historii małżeńskiej, w dzieciach, we wspomnieniach przyjemnych i trudnych, nie da się ich istnienia wymazać.
Pewnie też Twoje cierpienie nie jest mniejsze czy większe, jest tylko Twoje.
Jedno pozostaje na zawsze, mimo trudnych przeżyć: prawda Twojego serca, najlepiej wiesz, jaka ona jest.
To wszystko, co możesz przekazać twoim dzieciom nt ojca, jest tam zawarte.
Szacunek, miłość, dobre wspomnienia, prawdziwy obraz męża i ojca w oczach dzieci.
Żeby one miały szansę być kiedyś dobrymi, kochającymi rodzicami.
Mam wrażenie, że w mojej przysiędze małżeńskiej skończyło się wszystko oprócz miłości.
1 Kor 13, 13 - Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość - te trzy: z nich zaś największa jest miłość.
Mój Mąż który zajmował niestety:( miejsce Boga, mój ideał uczciwości, sprawiedliwości, prawdomówności okazał się człowiekiem który potrafił mnie okłamywać.
Jakby umarł 4 lata temu to nie zdjęłabym obrączki z palca i pozostała uwieszona żyjąc wspomnieniami, nierealnie, w różowych okularach.
Prawda odkryta o Twoim małżeństwie była zapewne dla Ciebie, aby wszystko umieścić na właściwym miejscu.
Pana Boga, siebie, męża.

I na koniec, przyjmij najszczersze kondolencje z powodu odejścia męża, Pan Bóg ma dla niego też swój najlepszy plan.
Pozdrawiam Cię i zapewniam o modlitwie.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: Avys »

Dziękuję bardzo Al la. Co do przekazywania Jego prawdziwego obrazu dzieciom. To jest trudne. Do września zanim zaczął stosować przemoc nie mówiłam dzieciom na Jego temat żadnego złego słowa- byłam przyzwyczajona, że przed dziećmi zawsze Go chwaliłam. Jak nie potrafiłam mówić o Nim dobrze to wolałam nic nie mówić. Teraz wiem, że takie chowanie dzieci pod kloszem to nie jest dobre- należy im się prawda dostosowana do ich wieku. Pękłam dopiero wtedy jak syn zobaczył mój atak paniki a nie wyszedł jeszcze do szkoły. Powiedziałam wtedy, że to przez Tatę. I od tego czasu zaczęłam jak działo się coś strasznego też im mówić, tym bardziej, że On ścigając mnie potrafił dzwonić na ich telefony po kilkanaście razy a oni bali się odebrać. Dzisiaj jest Dzień Ojca. Zaproponowałam żebyśmy poszli na cmentarz bo oni od pogrzebu nie byli ani razu. Te najmniejsze nie mają nic przeciwko ale córka można powiedzieć nastolatka już nie chce iść. Najwyżej zostanie w samochodzie i poczeka bo potem jedziemy jeszcze coś załatwić. Chyba nie ma sensu zmuszanie Jej.
Ponieważ od 4 lat Mąż miał b. rzadki kontakt z dziećmi to jest trudna sprawa bo z jednej strony nie ma takiej zwykłej codziennej tęsknoty za Nim a z drugiej stracili Tatę którego kochali i On myślę, że tak jak umiał najbardziej też ich kochał.

Co do odkrywania prawdy o moim małżeństwie. Myślę, że jeszcze dużo przede mną. Chyba to ma sens, bo to też odkrywanie prawdy o samej sobie. To proces który chyba zajmie jeszcze sporo czasu.
Na razie nie czuję się gotowa na inny związek ale gdybym kiedykolwiek miała wyjśĆ za mąż to dziwne, że to napiszę to tylko za człowieka kochającego Boga i wierzącego Bogu. Moim marzeniem jest aby moje dzieci też wybrały sobie kiedyś takie osoby ale na to już nie będę miała wpływu. Teraz jest czas aby im o tym opowiadać. Dla mnie to nigdy nie było aż takie istotne bo byłam pewna, że Mąż z czasem się nawróci i że kiedyś zmówimy razem pacierz a nigdy tego nie doświadczyłam. Wkurzałam się na przepisy kościelne, że mają takie durne zapisy i że trzeba zgody biskupa na taki ślub i w ogóle co za problem. Teraz wiem, że to jest problem, bo w kryzysie nie ma zupełnie za co chwycić tematu jeśli chodzi o wybór kochania i wierności. W świecie te wartości to nie wybór tylko uczucie które jak minie to go nie ma. Nie ma problemu.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Wyprowadzenie się by ratować małżeństwo

Post autor: Pavel »

Avys pisze: Tak czy siak też często wydaje mi się, że tutaj do tego forum nie pasuję. Nikt na moim wątku mi nie odpisał - bo w sumie w moim przypadku nie ma już sensu.
Przepraszam z góry za wpis nie związany z tematem wątku.
Ja nie mam wrażenia, że tu nie pasujesz. Mam natomiast przekonanie, że twoja tu obecność ubogaca to forum i forumowiczów czytających twoje posty. Ja je czytam z przyjemnością.

Twoja historia mną wstrząsnęła i mocno mnie poruszyła, wprawiła w długą refleksję, później w natłoku codziennych spraw jakoś nie zajrzałem co się w nim dzieje. Poruszam się raczej wokół „nieprzeczytanych postów” i w związku z tym coś może mi niestety umknąć.
Jednocześnie - aktywność w wątkach Zależy głównie od ich autorów i nawet mimo ewentualnej początkowo „posuchy” w informacjach zwrotnych, warto się nie poddawać ;)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wyprowadzenie się by ratować małżeństwo

Post autor: Bławatek »

Avys pisze: 11 paź 2020, 10:26
Tak czy siak też często wydaje mi się, że tutaj do tego forum nie pasuję. Nikt na moim wątku mi nie odpisał - bo w sumie w moim przypadku nie ma już sensu. Ale Apostołowie idąc do Emaus też nie widzieli sensu w zostawaniu w Jerozolimie. Sytuacja wydawała się całkowicie pozamiatana.
Nie wiem co się w moim życiu wydarzy. W sumie jak ufam Bogu to mnie to nie obchodzi za bardzo;-)
Avys, Twoje wpisy w Twoim wątku to piękne świadectwo jak można wypełniać przysięgę małżeńska - nie opuszczę cię aż nas śmierć nie rozdzieli. Nawet w sytuacji gdy mąż zostawił Cię z gromadką dzieci ty trwalas. Trudno napisać komuś coś gdy się nigdy czegoś podobnego nie przeżyło tj. śmierci współmałżonka. Wiem jak boli śmierć rodzica, dziadka, ale jak to jest gdy odchodzi na zawsze współmałżonek to trzeba przeżyć - na dodatek każdy przeżywa wszystko inaczej.

Masz doświadczenie w trudnych sytuacjach więc pisz i dziel się tym doświadczeniem.
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: Lawendowa »

Zdecydowaliśmy w moderatorskim gronie o przeniesieniu ostatnich postów z tego wątku:
viewtopic.php?f=10&t=3599
Uznaliśmy, że tutaj będzie dobre miejsce by się podzielić się z autorką wątku naszymi refleksjami dotyczącymi jej historii.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: Avys »

Pavel, Bławatek, Lawendowa - dziękuję Wam bardzo! Bardzo się wzruszyłam Waszymi wpisami.
Chyba nie ma przypadków, bo dzisiaj miałam ciężki dzień, zepsuł mi się samochód, a dopiero co odebrałam od mechanika. Ale to w sumie nic w porównaniu z innymi rzeczami które powodują, że dzisiaj przeszłam ogromną próbę wiary, a to zepsucie samochodu to była taka kropka nad i....a na wieczór takie coś od Was. Dziękuję Wam- to jest dla mnie bardzo wspierające i pomocne.
I w ogóle to jestem Bogu wdzięczna za ten dzień - jak złapałam już dystans to widzę Jego czułość i troskę o mnie.
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: marylka »

W sąsiednim watku napisałam o Chrystusie ktorego w kryzysie obralam za Meżczyzne mojego życia
I do dzisiaj jest numerem Jeden w moim życiu

Ciebie też do tego zachecam
Myślisz że On nierealny?
Taki siedzacy w Niebie na tronie?

Przekonaj sie
Zostawil Ci list
To Pismo Świete
Przeczytaj chociaż fragment. Wystarczy jedno zdanie
Podesle ludzi ktorzy Cie wesprą
Podeśle i trudy, ktore Cie umocnia i zmobilizuja do dalszego działania
Zobaczysz...jaki On bliski
Bliższy niż jakikolwiek człowiek

Pozdrawiam
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: Avys »

Marylka,
Dziękuję Ci za te Twoje słowa. Ciągle chcę sobie o tym przypominać i wcielać Jego słowa w życie bo mi często jednym uchem wpada a drugim wypada, bo mi się nie chce. Brakuje mi tego ewangelicznego zaparcia się siebie. Idę na łatwiznę, wygodę i bylejakość. Jak byłam młodą dziewczyną to byłam w Jezusie zakochana. Jego urok i miłość tak mnie porwały, że nawet myślałam żeby tu na ziemi poślubić Go od razu natychmiast i poszłam do zakonu. Zakon na szczęście nie wypalił, bo to kompletnie nie dla mnie droga (brrr..., posłuszeństwo jak się z czymś kompletnie nie zgadzasz i uważasz za głupie- nie do przejścia dla mnie, jak i to, że nie można się normalnie wyspać albo traktowanie biskupa jak Boga i płaszczenie się przed nim...- co prawda mówi to ta która Męża postawiła w miejsce Boga!
Moim powołaniem było założenie rodziny. Mam nadzieję, że wrócę do takiej bliskości z Jezusem w jakiej byłam, a nawet tysiąc razy większej. Moje dzieci pokazują mi niesamowicie na czym polega dziecięctwo Boże i ufność Bogu. To są żywe cuda Boże tu na ziemi :-) a jak kiedyś wreszcie umrę to już nie mogę doczekać się zaślubin z Jezusem i imprezy weselnej na której mam nadzieję, że się wytańczę!
Ewuryca

Re: To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: Ewuryca »

Avys a ja napisze troszkę inaczej. Czytając twoje wpisy na innych wątkach zupełnie zapomniałam, że jesteś osobą, której mąż zmarł. Mam wrażenie, że zatrzymałaś się na czasie kiedy on odszedł od ciebie do innej kobiety i żyjesz tamtym bólem a nie teraźniejszością. Może warto skupić się na przeżyciu żałoby i wszelkich emocji i strat, które za tym idą, z pewnością jest to bardzo trudne i jest tego dużo ale może być też oczyszczające i może pozwoli ci to iść na przód, bo nie jesteś już porzuconą żoną, jesteś wdową, czy stawiłaś temu czoła?
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: To już koniec. Zdjęłam obrączkę z palca.

Post autor: Avys »

Ewuryca, tak jak napisałam ciągle jestem jeszcze uwieszona na mężu. Cieszę się, że to zauważam i jest jeszcze przede mną kupa pracy, bo proces odwieszania się trwa. Nie ma to za bardzo w sumie związku z tym czy on się wyprowadził czy zmarł. Znam oba te stany. Śmierć powoduje to, że nie cofam się w procesie odwieszania tak jak cofałam się jak był wyprowadzony z domu i np. jak potrzebował pomocy albo proponował wspólne wyjście z dziećmi - wtedy często cofałam się i zawieszałam znów bardziej albo to z „troski” o zdrowie, albo „z radości” że zerwał z kochanką i cieszył się że mnie widzi etc. Teraz proces odwieszania mam wrażenie idzie dalej powoli, ale przynajmniej w jednym (dobrym) kierunku, bo za bardzo nie ma możliwości interakcji z jego strony. Podejrzewam, że nie tylko ja jako wdowa mam problem z odwieszeniem- są wdowy tak uwieszone na grobowcu swojego męża, że wypełnia im to mnóstwo czasu. U mnie żałoba idzie w parze z odwieszaniem się i też pozbywaniem lęku przed mężem. To jest naprawdę mieszanka wybuchowa- z jednej strony jestem uwieszona a z drugiej tłumaczę sobie, że On mnie już nie skrzywdzi więcej, bo nie żyje i że nie muszę się już bać. Tak więc są dni kiedy płaczę bo tęsknię za dawnym mężem, są dni kiedy cieszę się, że go nie ma, bo mnie nie krzywdzi. Cieszę się z faktu, że zdjęłam obrączkę, bo to dla mnie był bardzo ważny zewnętrzny znak małżeństwa. To mnie bardzo uwolniło. I teraz czuję się wolną osobą w sensie np. poznania kogoś - nie miałabym z tym żadnego problemu mentalnego gdybym była na to gotowa. Ale nie jestem! Czuję, że chcę w sobie przepracować wszystko to o czym się tu pisze. Dużo mam do pracy nad sobą, bo nie chcę się wpakować w relację która uzależniłaby mnie znowu od kogoś. Jeśli nie uda mi się to, to wolę zostać sama do końca życia niż się na kimś uwiesić. Jestem na tym forum bo myślę, że to „wzmacnianie się” i „uniezależnianie” jest bardzo podobne. Może mi jako wdowie jest łatwiej na wielu płaszczyznach, a na innych ciężej. To że dzieci nie mają już Taty, a są względnie małe - to jest ciężkie, bo u mnie staranie się, aby wydobyć z siebie męskie cechy jest słabe. Zresztą nawet jakby mi lepiej szło to nie zastąpię im Taty. Także jak mąż żył to kontakty z dziećmi były bardzo rzadkie ale były. Choć mąż zaczął w tajemnicy przede mną córce kupować, pomimo, że była jeszcze w podstawówce książki o tabletkach wczesnoporonnych i namawiające do współżycia z chłopakami i dziewczynami - tak więc mam czasem myśli, że może dobrze, że nie zdążył Jej zgorszyć. Moja niezgoda na takie rzeczy nie robiła na nim wrażenia. Zabrałam jedną książkę to kupił kolejną taką samą i straszył, że będzie z nią rozmawiał wkrótce o tym, że on ma prawo do zmiany partnerek w życiu i że ona musi zacząć akceptować jego partnerki.
Pytasz czy stawiłam czoła temu, że nie jestem już porzuconą żoną a wdową. To jest trudne- wiele wdów szczególnie z małymi dziećmi ma pretensje do mężów, że je zostawili (serio znam takie), może to część żałoby. Nie wiem. Ja z jednej strony czuję ogromną ulgę, z drugiej jestem zwykłą wdową a z trzeciej cały czas czuję się porzuconą żoną.
Odpowiadając na Twoje pytanie to nie stawiłam jeszcze temu czoła.
Natomiast jakby ktoś zapytał czy chciałabym powrotu męża takiego jak odszedł to o każdej porze dnia i nocy bez względu na to jaki mam dzień to odpowiem: absolutnie nie!

Liczę za to na spotkanie z Nim po śmierci, bo co jak co ale wtedy mam pewność, że jak się spotkamy to on będzie mnie kochał. I za takim spotkaniem tęsknię bardzo. Ale nie bardziej niż za spotkaniem z moją Babcią ;-)

Jak wypowiadam się na forum w innych wątkach to staram się nie podkreślać tego, że jestem wdową (może dlatego zapomniałaś o tym :-) bo nie wydaje mi się to zupełnie konieczne a moje doświadczenie „ciężkości” bycia porzuconą żoną z ostatniego okresu mówi mi, że czasem ciężej jest być porzuconą żoną niż wdową. Mówię subiektywnie o sobie: jak mąż się nade mną strasznie znęcał to jak raz spotkałam koleżankę której mąż zmarł nagle w wieku 35 lat, to rzuciłam się jej na szyję ze słowami, że jej zazdroszczę. Było mi potem głupio i ją przepraszałam bardzo ale ona mi powiedziała, że spoko i że nie ja pierwsza jej tak mówię. Byłam wtedy na tabletkach przeciwlękowych i mąż bardzo się znęcał nade mną i mnie zastraszał. Ten horror trwał pół roku.
Jeszcze do końca nie przerobiłam tego bólu i ciągle jak słusznie zauważyłaś do tego wracam. Mam czasem koszmary z mężem gdzie on mnie dalej zastrasza. Ale powoli jest tego coraz mniej. Dziękuję Ci bardzo za Twój wpis bo on mi uświadomił dzisiaj, że pracy jest chyba więcej niż mi się wydawało. Dzięki.
ODPOWIEDZ