1,5 roku kryzysu

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Paprotka
Posty: 138
Rejestracja: 02 lip 2020, 12:15
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Paprotka »

fannyprice pisze: 07 gru 2020, 17:12
A.zelia pisze: 06 gru 2020, 15:26 Jak długo znaliście się przed ślubem?
Prawie 1,5 roku.
To tak jak u mnie. Teraz myśle ,ze to krótko. Zaręczyliśmy się po pół roku w myśl zasady ,ze jeśli chcemy być razem to tylko ze ślubem. Nasz początek byl taki jak Twój. Wspólny światopogląd, pielgrzymki, modlitwy. Nie mieszkaliśmy razem.
Przez pół roku żyliśmy w euforii ,ze jesteśmy tak samo religijni a kolejny rok przygotowując się do sakramentu. Małżeństwo zakończyło się de facto w naszych sercach po roku.
Podejrzewam ,ze Twój mąż nie do końca zdawał sobie jak wyglada życie we dwoje i jakie są jego prawdziwe uczucia.
Przykre jest tez to co mówisz o jego zachowaniu wobec dziecka. Ciężko tu coś poradzić ,bo może je postrzegac jako przeszkodę we wszystkim.
sajmon123
Posty: 871
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: sajmon123 »

Ja wam Kobiety mega współczuję, ale też zazdroszczę tej determinacji. Niestety zazwyczaj faceci doceniają coś jak coś tracą. Będę trzymał mocno kciuki by Wasi mężowie się ogarnęli. Nowe jest lepsze na chwilę, po czasie będą mieli jeszcze gorzej bo nie będzie w tym Boga. Jest też u facetów coś takiego jak taka męska duma, ego. Niekiedy facet chciałby wrócić, chciałby ponaprawiać, ale duma mu nie pozwala przyznać się do błędu. Może warto pomodlić się, aby zaczęli myśleć rozumem, sercem a nie tą swoją wielką dumą?
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: fannyprice »

Paprotka pisze: 07 gru 2020, 22:02
fannyprice pisze: 07 gru 2020, 17:12
A.zelia pisze: 06 gru 2020, 15:26 Jak długo znaliście się przed ślubem?
Prawie 1,5 roku.
To tak jak u mnie. Teraz myśle ,ze to krótko. Zaręczyliśmy się po pół roku w myśl zasady ,ze jeśli chcemy być razem to tylko ze ślubem. Nasz początek byl taki jak Twój. Wspólny światopogląd, pielgrzymki, modlitwy. Nie mieszkaliśmy razem.
Przez pół roku żyliśmy w euforii ,ze jesteśmy tak samo religijni a kolejny rok przygotowując się do sakramentu. Małżeństwo zakończyło się de facto w naszych sercach po roku.
Podejrzewam ,ze Twój mąż nie do końca zdawał sobie jak wyglada życie we dwoje i jakie są jego prawdziwe uczucia.
Przykre jest tez to co mówisz o jego zachowaniu wobec dziecka. Ciężko tu coś poradzić ,bo może je postrzegac jako przeszkodę we wszystkim.
Często myślę że to nie było krótko, tylko jakościowo bardzo ubogi czas. Niby mieliśmy dużo atrakcji, podróżowaliśmy, ale widywaliśmy się tylko w weekendy i to nie w każdy, zabrakło zwykłego czasu codzienności, gdy jest praca, obowiązki. Znaliśmy się tylko z czasu wolnego, teraz widzę, że owszem spędzaliśmy czas i rozmawialiśmy, ale mało razem robiliśmy takich zwykłych, codziennych rzeczy - na ile to oczywiście możliwe bez wspólnego zamieszkiwania. Jak zamieszkaliśmy razem po ślubie to zaczął się dramat, nie umieliśmy się dogadać ani ze sobą wytrzymać tyle czasu na okrągło.
sajmon123 pisze: 07 gru 2020, 22:21 Ja wam Kobiety mega współczuję, ale też zazdroszczę tej determinacji. Niestety zazwyczaj faceci doceniają coś jak coś tracą. Będę trzymał mocno kciuki by Wasi mężowie się ogarnęli. Nowe jest lepsze na chwilę, po czasie będą mieli jeszcze gorzej bo nie będzie w tym Boga. Jest też u facetów coś takiego jak taka męska duma, ego. Niekiedy facet chciałby wrócić, chciałby ponaprawiać, ale duma mu nie pozwala przyznać się do błędu. Może warto pomodlić się, aby zaczęli myśleć rozumem, sercem a nie tą swoją wielką dumą?
Modlę się często o serce z ciała dla męża zamiast serca z kamienia. Mam nadzieję, że Bóg się jego sercem zajmie. Mój mąż jest bardzo zaciekły w tej swojej męskiej dumie, ale dla Boga to przecież nie jest niemożliwe by go skruszyć. Na pewno wymaga to trochę czasu, myślę że nim mąż w ogóle dostrzeże że jednak coś stracił, to trochę go upłynie.
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
Bławatek
Posty: 1627
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Bławatek »

Fannyprice, nam też się wydawało że 1,5 roku znajomości przed ślubem wystarczy nam, tym bardziej, że my się widywaliśmy w tygodniu dość często, no i już "wiekowi" byliśmy. Mąż nawet przyjeżdżał mi pomagać sprzątać w sobotę abyśmy mieli wolne popołudnie i mogli je razem spędzić. Potrafił czekać pod moją pracą 2 godziny aby mnie odwieźć do domu, a i rano potrafił wstać wcześniej aby przyjechać po mnie abyśmy mogli rano spędzić z sobą czas. Niestety w jego wydaniu to było chyba tylko po to, abym została jego żoną, bo niestety po ślubie w sprzątaniu już nie pomagał, o zawiezienie gdziekolwiek musiałam się prosić itd. Czasami zastanawiam się, czy jakbyśmy przed ślubem pomieszkali razem to może zobaczylibyśmy, że mamy inne spojrzenie na wspólne życie i działanie i zapewne ślubu byśmy nie wzięli.

Chyba najważniejsze jest to jakie nastawienie ludzie mają, bo jeśli ktoś myśli tylko o sobie to nigdy szczęśliwy z drugim nie będzie. Ja mam nastawienie bardziej na innych niż tylko na siebie więc potrafiłam tyle lat kochać męża mimo, że wielokrotnie mnie ranił, smutno mi było że nie mam tego czego mi obiecywał, ale starałam cieszyć się tym co mam. Niestety mój mąż na takie coś nigdy nie będzie się pisał. Może kiedyś doceni to co teraz traci. Na pewno traci kontakt z synem, bo mi syn mówi o wszystkim, wszystkim się dzieli, a z tatą już nie. Syn nawet nie ma teraz potrzeby dzwonienia do taty, bo wie, że tata nigdy czasu nie ma.

I też się zastanawiam czy jak mąż nie umiał zająć się synem zarówno gdy ten był niemowlakiem czy też już wyrośniętym kilkulatkiem, czy to nie jest efekt tego że mąż sam nie dorosł, jest dalej wiecznym chłopcem. A dziecko w tym momencie spycha go na dalszy plan i tego znieść nie może. Fannyprice tak też może być u twojego męża - dziecko zabiera cała uwagę a on potrzebuje aby to on był w centrum i najważniejszy. Z tego co mój mąż mówi to tak między słowami wyczytuję.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Pavel »

Może to pomoże i fannyprice.
To co napisałaś Bławatku napełnia mnie przekonaniem, że może warto poczytać o tym jak funkcjonują mężczyźni, a także o tym jak kobieta może pomóc (a jak przeszkodzić) mężczyźnie we wzroście.
Dla mnie bowiem to co napisałaś (poza tym, że można się oczywiście bardziej starać) wybrzmiewa jak pretensje do mężczyzny za to, że funkcjonuje jak standardowy mężczyzna.

Po kolei, skrótowo (na ile potrafię 😂):
Nie da się długookresowo funkcjonować jak w stanie zakochania. „Gody”, „walka o samicę” itp. nie trwa wiecznie. Podejrzewam, że gdybyśmy tak funkcjonowali, to idzie zwariować lub się wykończyć. Życie to nie film z wzgórz USA czy serial z południowej Ameryki.
Jasne, można dawać z siebie dużo więcej niż twój mąż lub np. ja przed kryzysem. Ale może warto odwrócić monetę i spojrzeć, czy uskrzydlało się męża czy też mu te skrzydła podcinało?
Nie wiem jak było u ciebie, ale twój sposób opisywania męża sugeruje mi raczej (wybacz, mogę się mylić) to drugie.
Kolejna sprawa: małe dzieci i kontakt, relacja z nimi.
Ja mam akurat nietypowo, bo bardziej kobieco - od małego się nimi zajmuję, potrafię wczuć w ich świat itd.
Ale standardowemu mężczyźnie, z obserwacji własnej i tego co mówią mądrzy i doświadczeni ludzie, bliżej jednak do opisu twojego męża: mamy trudności z nawiązaniem kontaktu, relacji z maluchami. Jakkolwiek to zabrzmi, są nierzadko postrzegane jako...bezużyteczne i niepraktyczne. Nie da się z nimi sensownie pogadać, zrobić fajnych (dla mężczyzny) rzeczy, są trochę „przeszkadzaczami”. Dopiero po osiągnięciu pewnego wieku sytuacja się nieco zmienia. Nie bez przyczyny w dawnych czasach dziecko przechodziło pod opiekę ojca po postrzyżynach.
Jak mówi i pisze Jacek Pulikowski, to kobieta jest nauczycielką relacji. Ma ten dar od Boga, Mężczyzna może (i warto) się tego dopiero nauczyć. Jeżeli nie nauczono go w domu, mogłaby to zrobić żona. A jak nie, to niby skąd? Trudno zdać egzamin którego nam nie wyłożono, albo którego zdania potrzeby nie czujemy.
Pewnie to co piszę brzmi mocno kontrowersyjnie. Nie ma to oczywiście na celu zdejmowania z mężczyzn odpowiedzialności, raczej wskazanie, że wszystko ma swoje przyczyny.

P.s. Ja mieszkałem z żoną przed ślubem. Jakoś w żaden sposób nam to nie pomogło (a wręcz przeciwnie).
To raczej kwestia braku wiedzy na co zwrócić uwagę przy wyborze małżonka, umiejetność zweryfikowania tego. A później braku Boga w małzeństwie, braku pracy, wiedzy, akceptacji, niewłaściwych oczekiwań i tak dalej...

No i za Pulikowskim ponownie:
Czy mężowie byli tacy już przed ślubem?
Jeśli nie, to czy to przy was tacy się stali?

Moja żona ma sporo wad, masę do przepracowania. Niemały też udział w moim upadku Przedkryzysowym bo sekatorem cięła mi skrzydła niemiłosiernie. W dodatku dość świadomie.
Jednak ja też mam sporo wad, wciąż masę do przepracowania. Gdy patrzę na to co mam do zrobienia, nie mam czasu na zajmowanie się tym co by warto było zmienić u niej.
Jak to mądrze pisze nałóg - gdy kierujesz Na kogoś palec oskarżając go, pozostałe 4 wskazują ciebie. Warto o tym sobie przypominać.

Moim zdaniem to skupianie się na tym co niewłaściwie robił/robi mąż z niemałym prawdopodobieństwem może być formą ucieczki od siebie, od pracy nad sobą.

Jasne, warto pewne zachowania nazywać, bo zwłaszcza na początku kryzysu ciężko czasem ocenić Czy jakieś pretensje są zasadne. Czasami dajemy sobie wmówić, że jesteśmy wielbłądami. Znam to.
Warto jednak zachować umiar i proporcje ;)

Miało być krótko, wyszło jak zawsze 😂
Urażonych przepraszam, nie miałem takich intencji.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Ruta »

Myślę, że wspólne mieszkanie przed ślubem wcale nie zapobiega problemom w małżeństwie. Choć nie mieszkanie też im nie zapobiega. My z mężem nie mieszkaliśmy razem dopóki nie zawarliśmy małżeństwa. Ale kryzys i tak by przyszedł, nawet gdybyśmy zamieszkali ze sobą wcześniej, to i tak by nadszedł. Może szybciej.
Nasze nie mieszkanie w sumie jakoś tam szokowało otoczenie, pamiętam, że przy spowiedzi przedślubnej nawet ksiądz się zdziwił :) Jakoś się w naszym środowisku przyjęło, że ludzie najpierw się sprawdzają czy "wypróbowują". My tak nie chcieliśmy. I słusznie.

To są jakieś głupoty, myślę. Kryzys w zasadzie jest wpisany w małżeństwo. Bo nie ma ludzi idealnych, więc wnosimy w małżeństwa nasze trudności, poranienia, fałszywe przekonania, iluzje, głupie nierealne oczekiwania i cały taki uroczy bagaż. I to jest odpowiedzią skąd wziął się kryzys, a nie to jaki adres zamieszkania mieliśmy.
Zapewne znaczenie ma natomiast nasza relacja z Bogiem, zdolność i chęć do kierowania się zasadami wiary, do dochowania czystości - tu w większości polegamy, czy mieszkamy razem, czy nie. I to jest zapowiedź kryzysu, nie jako "kary za współżycie przed ślubem", ale jako naturalnej konsekwencji pychy, w której ignorujemy całkiem jasne Boże instrukcje, jak zawrzeć dobre trwałe małżeństwo - na rzecz własnych pomysłów na to, jak sobie takie fajne małżeństwo zapewnić.

Bławatku, pomyśl, czy sytuacja w której syn nie zwraca się z niczym do ojca jest dla syna dobra. Dla mnie to wyjątkowo trudna sytuacja, z uwagi na uzależnienia męża i rózne stany w jakich bywa. Jak również na kompletnie idiotyczne i nieadekwatne postanawienie sądu o kontaktach. Instynkt kazał mi chronić dziecko i słusznie. Jednak cieszę się, że to chronić nie przerodziło się w "sprzyjać wygaszaniu relacji".
Wręcz przeciwnie, jakoś tam działałam po cichu po obu stronach. Syn korzystał z terapii mającej pomóc mu zachować dobry obraz ojca, mimo wszystko, ale też nauczyć się chronić w relacji z nim, dbać o siebie i swoje bezpieczeństwo, sygnalizować od razu gdy dzieje się coś niepokojącego, wyrażać swoje potrzeby - choć wobec osoby uzależnionej to trudne (ta terapia niedawno się zakończyła, spełniła swoją rolę). Dla mnie to był ogromny wysiłek, także finansowy - czułam też żal, że przeciez to męzowi powinno zależeć, a z czasem przestał nawet kontaktowac się z terapeutką, choć to ja opłacałam terapię i konsultacje. Ale myślałam wtedy o synu, nie o mężu - i o potrzebach dziecka. Pilnowałam też bardzo aby nikt nie mwił źle o tacie w obecności mojego syna i sama też tak nie mówiłam. Nie rozmawiam też nigdy przy dziecku o pieniądzach z mężem. To wszystko bardzo dzieci rani.

Z drugiej strony, gdy mąż był trzeźwy na różne sposoby zachęcałam go do kontaktów z synem, często swoim kosztem. Zachęcałam, ale nie naciskałam, szukałam pozytywnych motywatorów, chwaliłam. Byłam też elastyczna co do miejsca, czasu. Czasem znosiłam zniewagi, oskarżenia. Zachęcałam też syna do kontaktu z tatą, do tego by napisał, wysłał tacie jakieś zdjęcie. Ogromnym swoim kosztem to robiłam, bo gdy mąż pojawiał się odurzony, agresywny przeżywałam ogromny stres. Dbałam też, by męża pytać o zdanie w sprawach dziecka, informować co się dzieje w ważnych i mniej ważnych sprawach. By nie był odsunięty. Jeśli się odsuwał - to była to jego decyzja. Raniło mnie to i nadal rani - trudno.
Przyjęłam że tu chodzi o syna, i pilnowałam też by nie robić tu manipulacji - że jakoś tam przy okazji wizyt męza u syna próbuję naprawiać nasza relację i traktuję kontakty męza z dzieckiem jako okazje do naszych kontaktów, lub do wylewania mojej frustracji na męża. Cięzka praca emocjonalna, by postawić się z boku, choć serce się rwie. I z poczatku wcale nie zawsze się mi to udawało. Zdarza się, że mąż sam z siebie spędza czas z nami razem, nie tylko z synkiem - i okej jestem na to otwarta, ale teraz to ja po jakimś czasie przerywam takie sytuacje, wychodzę, oddalam się - żeby sie na takie ochłapy nie rzucać. Zasługuję na więcej. Czasem po prostu od razu się izoluję - dziś mąż jest u synka, nawet się nie pokazałam. I nie pokażę się dopóki nie wyjdzie. Tak czuję i za tym idę. Piszę na forum, studiuję sobie teksty, słucham konferencji.

Powoli przynosi to efekty - mąż coraz rzadziej przychodzi do syna odurzony. Tu stawiam zdecydowany opór. Syn niestety żyje w huśtawce, bo trudno przewidzieć jak to z tym tatą będzie. Na to wpływu nie mam. Ale nie mając kontaktu i relacji z tatą także żyłby w huśtawce i do tego bez żadnej relacji z tatą. Myślę, że byłoby to bardziej destrukcyjne. Czasem słyszę śmiech synka,gdy jest z tatą, czasem spędzamy czas fajnie we trójkę i syn jest wtedy szczęsliwy - i to jest moją nagrodą. Myślę, że jakoś tam mąż zaczyna szanować moją postawę. No i mimo bardzo trudnych okoliczności obaj nadal mają relację.

Mężczyźni ogólnie są dość słabi zwykle w relacjach i trochę takiej dyskretnej pomocy z boku jest chyba ważne. U nas to zaangażowanie męża też tak było przeze mnie delikatnie wspierane. Zresztą "brutalnie" też - po prostu czasem wychodziłam z domu i zostawiałam męza z synkiem, w sumie nawet gdy był malutki. Mąż najpierw protestował i wcale nie z lenistwa - obawiał się. Nie miał doświadczenia, miał prawo się obawiać. Ja miałam za sobą opiekę nad sporą gromadką dzieci, w tym maultkich. Mąz żadnej praktyki. Za radą mądrych mam z katolickiego klubu mam ignorowałam kompletnie męża protesty, dbałam w ten sposób też o swoje potrzeby - by móc wyjść sama najpierw na długą kąpiel do łazienki, potem na spacer, do biblioteki, do sklepu, do lekarza. Mąz polubił te chwile sam na sam, poczuł się pewniej jako tata. Z czasem umiał zrobić wszystko to co ja. Poszedł nawet raz z synkiem sam na szczepienie. Wrócił trochę zaskoczony (bo mamy w poczekalni potraktowały go jak kolejną mamę, więc się nasłuchał o przebiagach porodów i trudnościach z karmieniem) - ale dumny z siebie.

Bławatku, wiem, że to trudne, ale warto podjąc starania, by ta więź ojciec - dziecko była zachowana.

Takie dyskretne wspieranie i zachęty, których się nauczyłam od mądrych doświadczonych kobiet, to takie słowne zachęty - ale to nie mogą być idiotyczne pochwały szyte grubymi nicmi - doceniać nalezy to co zasługuje na docenienie, ale czasem tez tworzenie słowami miłej atmosfery, wspierającej. Przy malutkich dzieciach: np. zawsze gdy jesteś, dziecko jest spokojne, może pamięta twój głos?, dostrzeżenie uśmiechu dziecka do taty, i takie tam. Przy starszych to bardziej złożone, ale tez się da.
Oprócz zachęt i atmosfery jest też tworzenie okazji by tata mogł być z dzieckiem, bo to warunek relacji, gdy to bezpieczne dla dziecka - sam na sam. Początkowo nawet na minutę, dwie - przy starszych dzieciach oczywiście więcej. Wycofanie się też jest ważne - nie organizowanie zawczasu posiłku, ubrania, czy czego tam dziecko potrzebuje. Podobno mężczyźni tez potrafią zadbać o takie rzeczy, ale chętnie są w tym wyręczani (i mogą posuwac się nawet do udawania kretynów, byle tego nie robić). Talenta w tej sferze okazują, zwykle tylko gdy są zmuszeni. Nalepiej sytuacją, choćby i zaaranżowaną, ale raczej nie krzykiem.
I jeszcze jedna rzecz - komunikaty kobiet do mężczyzn czym jest w ogóle zajmowanie sie dzieckiem. Gdy żona tylko stale mówi o zmęczeniu, o tym, że ma dość, że jest zmęczona - to mężczyzna wieje. On nie ma zwykle pojęcia czym to jest i bierze to bardzo dosłownie. Warto więc mówić też (albo tylko?) o tych dobrych aspektach, o radości, bliskości, o miłych momentach. Warto zwracac uwagę co my na przykład z dnia z dzieckiem - czy nawet miesiąca jak mąż rzadko bywa - relacjonujemy. Czy serię katastrof i nieprzespanych nocy, trudności czy raczej miłe i radosne chwile. On tak sobie tworzy obraz co go czeka jak się tym dzieckiem zajmie.

Cięzkie to, czasem mam wrażeniem - bez obrazy panowie - że mężczyźni to w tej sferze kompletni idioci. I trochę mam wtedy buntu w sobie, że czemu ja się mam tak giąć. Ale potem myślę, że są sfery, gdy to ja się czegoś od męza uczyłam i że w zasadzie nikt męzczyzn do ojcostwa nie przygotowuje niestety, a zabawa lalkami jest uważana za niemęską i absolutnie zakazana. To skąd oni mają mieć jakąkolwiek wiedzę w tym zakresie i mieć cień orientacji. A że są głupi i pyszni, to sie za nic do tej niekompetencji nie przyznają. Za to reagują jak się nauczyli - odcinaniem się, izolowaniem, albo i agresją (przed agresją zawsze się trzeba chronić i ją przerywać).

Jedna z moich ulubionych bohaterek z ekranu powiedziała kiedyś "W sumie rozumiem, że mężczyźni są potrzebni i mogą się przydać i przyjmuję nawet, że mają jakieś uczucia. Ale dlaczego jest ich aż tylu?" :)
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: fannyprice »

Pavel pisze: 09 gru 2020, 17:36 P.s. Ja mieszkałem z żoną przed ślubem. Jakoś w żaden sposób nam to nie pomogło (a wręcz przeciwnie).
To raczej kwestia braku wiedzy na co zwrócić uwagę przy wyborze małżonka, umiejetność zweryfikowania tego. A później braku Boga w małzeństwie, braku pracy, wiedzy, akceptacji, niewłaściwych oczekiwań i tak dalej...
Ruta pisze: 09 gru 2020, 19:01 Myślę, że wspólne mieszkanie przed ślubem wcale nie zapobiega problemom w małżeństwie. Choć nie mieszkanie też im nie zapobiega. My z mężem nie mieszkaliśmy razem dopóki nie zawarliśmy małżeństwa. Ale kryzys i tak by przyszedł, nawet gdybyśmy zamieszkali ze sobą wcześniej, to i tak by nadszedł. Może szybciej.
Mam w kwestii mieszkania przed ślubem takie gorzkie poczucie porażki. Chodzi o to, że tak bardzo zależało mi żeby nie mieszkać ze sobą przed ślubem i nie współżyć do ślubu, że wielu kandydatów na mężów odrzuciłam. Kiedy poznałam mojego męża w tych poglądach byliśmy zgodni od razu. Czekałam w czystości i dziewictwie do ślubu, uważałam to za ogromną wartość. Tyle się naczytałam i nasłuchałam jak to mąż szanuje żonę która siebie szanowała itp. I jakie jest moje zdziwienie gdy dziś po dwóch latach gdy dałam mu całą siebie, mąż mówi, że brzydzą go chwile spędzone ze mną, że nie był szczęśliwy, że małżeństwo było fikcją. Dzisiaj on idzie w relacje totalnie nieczyste, z kobietą która zasad moralnych nie ma. Idzie w to i mówi, że ma prawo do szczęścia. Woli kogoś takiego niż wierną żonę dla której żaden inny mężczyzna nie istniał, która tyle co urodziła mu dziecko... Dzisiaj często siebie pytam co mi dały te lata wstrzemięźliwości. Miały być piękne owoce, a nie ma nic. Może jeszcze będą, nie wiem. Ale dzisiaj nie umiem być świadectwem tego że warto czekać, że warto nie mieszkać przed ślubem. Jakoś nie umiem zobaczyć w tym wartości. Nie mówię, że zachęcam do innych rozwiązań, po prostu milknę gdy promowana jest czystość, nie chcę być antyświadectwem.

Pavel w punkt ujął to czego mam w pełni świadomość - że nie mieszkanie czy mieszkanie przed ślubem nie jest magicznym sposobem na udane małżeństwo, ale są inne istotne rzeczy. Jednak wiem to rozumem, a w sercu mam odczucie takiej gorzkiej porażki, której wyrazem jest ten post dzisiaj. Chciałam to z siebie wydobyć w końcu.
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Pavel »

Fannyprice,
Nie warto żałować dobra. Rozumiem rozczarowanie, ale mam wrażenie, że wynika ono w części właśnie z takiego magicznego myślenia. KK nie nakazuje czystości przed ślubem i nie mieszkania razem tylko dlatego „bo to grzech”.
To konkretne praktyczne powody i konkretne konsekwencje braku dostosowania się do nich.

Ja z niemałym prawdopodobieństwem również bym był jednym z tych którzy uciekli.
Nie ma co jednak takich „oszałamiających” kandydatów żałować - sami się zweryfikowali negatywnie ;)
Twój mąż, w tym obszarze - pokazał, że potrafi poczekać.
Zawiodło rozpoznanie w innych obszarach. Nie mogę rownież wykluczyć, czytając ciebie (ale na odległość nie podejmę się z pewnością potwierdzania tego), że twój mąż nie jest zdolny do małżeństwa.
Nie wiem jak było u was, pewnie i tobie brakuje (co naturalne) trzeźwej oceny sytuacji, ale to nie jest typowy przypadek, że mężczyzna czeka do ślubu ze współżyciem, a podobny czas (jak okres czekania) po nim, zdradza, odchodzi zostawiając żonę w ciąży.
Ale to nie moje zadanie.
Ty, jeśli zechcesz, wraz z upływem czasu i pracą nad sobą, przy zachowaniu pokory - znajdziesz odpowiedzi nawet ich specjalnie nie szukając.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: s zona »

Pavel pisze: 09 gru 2020, 17:36 Może to pomoże i fannyprice.
To co napisałaś Bławatku napełnia mnie przekonaniem, że może warto poczytać o tym jak funkcjonują mężczyźni, a także o tym jak kobieta może pomóc (a jak przeszkodzić) mężczyźnie we wzroście.
Dla mnie bowiem to co napisałaś (poza tym, że można się oczywiście bardziej starać) wybrzmiewa jak pretensje do mężczyzny za to, że funkcjonuje jak standardowy mężczyzna.



Moim zdaniem to skupianie się na tym co niewłaściwie robił/robi mąż z niemałym prawdopodobieństwem może być formą ucieczki od siebie, od pracy nad sobą.

Radość życia w małżeństwie | Świadectwo | Małgorzata i Tomasz Terlikowscy
https://www.youtube.com/watch?v=fFWagLj2OxQ

" Może to pomoże i fannyprice."
Ale i Nam spojrzec na malzenstwo oczami innych malonkow . z problemami ale i z Zaufaniem Bogu . Taka " polska wersja Gungora ", dobrze sie slucha, polecam :)
Bławatek
Posty: 1627
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Bławatek »

Pavel,
Wiem, że w swoich wypowiedziach wybrzmiewam tak jakbym miała ciągle pretensje do męża i jakieś mega wielkie oczekiwania względem niego. Może tak jest, ale dla mnie to jest obrona siebie i swoich wartości.

Mąż przed ślubem obiecał mi wiele rzeczy - spełnił niewiele. Wiem, że ja też idealna nie jestem i mam twardy, uparty czasami charakter. I czasami działam przekornie.

Historia Fannyprice jest mi bliska bo jesteśmy bardzo podobne, a i mój mąż też po raz pierwszy UCIEKŁ, tak uciekł od rodziny i obowiązków gdy byliśmy po 1,5 roku małżeństwa, więc tak jak u Fannyprice. Bo m.in.za dużo wymagałam tzn. chciałam aby jako mężczyzna zadbał o byt rodziny, aby był głową tej rodziny. Mówisz, że może podcinałam mu skrzydła, raczej nie - mąż miał 2 stare, ładne, rzadko spotykane samochody zabytkowe więc zachęcałam go aby może jeździł nimi do ślubów - nie chciał, jak dodatkowe większe pieniądze przeznaczył na zakup lawety to też go zachęcałam do założenia firmy, mówiłam że zaoszczędzę na różnych rzeczach aby na początek było na opłaty i składki, ale mąż też nie chciał, jeździł tylko do znajomych w potrzebie, sama mu zlecenia też załatwiałam, ale mu się znudziło, ale laweta została (i stoi 10 miesięcy na moim podwórku bo mąż nie ma gdzie jej postawić, a ja jestem taka dobra i mu pozwalam). Mąż jest złotą rączką potrafi każdy samochód naprawić jeżeli nie ma za dużo elektroniki, ale kończył inną szkołę i zachęcałam go aby zrobił egzamin w Cechu, mógłby u znajomego mieć praktykę (też mówiłam, że może jako "wolontariusz" aby zdobył papier, bo trzeba było mieć udokumentowane 2 lata praktyki) a potem by robił to co lubi i najlepiej umie - nie chciał. Czy to jest podcinanie skrzydeł? Ja byłam w stanie z wielu rzeczy zrezygnować aby mąż mógł robić to co lubi i umie. Kosztem czasu wspólnego czy zajęcia się dzieckiem jeździł do garażów i mu pozwalałam - a teraz słyszę, że i tak się czepialam - niestety czasami cały tydzień w przelocie się widzieliśmy. W drugą stronę to nie działało, bo nawet jak po 7 latach w końcu z pracy pojechałam na 2-dniowe szkolenie to i tak nie mogłam na niego liczyć aby zajął się dzieckiem a wszystko miał przygotowane i rozpisane, więc jak szef zaproponował mi że może na jakieś studia dodatkowo bym poszła to wiedziałam że się nie da, bo po pierwsze pieniędzy na to nie miałam a po drugie w każdą sobotę mąż był w pracy lub w garażu gdzie grzebał w swoich samochodach i nie miałabym co z dzieckiem zrobić. Tak, wiem, powinnam zostawić syna z mężem bo przecież dałby radę, ale niestety mój mąż nigdy nie chciał i zawsze w tej kwestii mieliśmy spięcia.

Pavel mogłabym tak długo ale po co.

Ostatnio mąż który prowadzi kawalerski styl życia - bo przecież jest poszkodowany i teraz musi zadbać o siebie, wyprać, wyprasować więc on nie może zdeklarować się co do spotkań z synem - potrafi mi powiedzieć "kiedy o siebie zadbasz, odpoczniesz" - hipokryzja czy co? Tak, on ma czas iść zafarbować sobie włosy, a ja odwlekam wizytę u okulisty bo nie mam wolnej chwili, może teraz jak będzie miesiąc ferii zaległe sprawy pogonie.

I tak jak u Fannyprice, mój mąż zaakceptowal to że chcę zachować czystość do ślubu - choć on miał doświadczenie seksu z kimś innym (jak się niedawno dowiedziałam z wieloma innymi), byliśmy na dłuższych naukach przedślubnych (9 spotkań) i mąż prosił mnie żebyśmy zawsze razem w niedzielę na Mszy byli, nie osobno ale razem. A teraz dowiaduję się, że on się zmusił do tych nauk, a gdyby wiedział, że ja tak katolicko do współżycia i życia podchodzić będę to by ślubu ze mną nie brał 😳. I dopiero teraz po 11 latach znajomości mi powiedział że przede mną miał kilka partnerek (mi przed ślubem tylko powiedział o sympatii z lat nastoletnich z którą zaliczył współżycie) - i też gdyby wiedział, że ja nie będę taka otwarta jak one to nie bylibyśmy razem 😳. Teraz do mnie wraca ta dziwna troska mojego proboszcza podczas spisywania protokołu, czy jestem pewna swojego wyboru. A proboszcz znał mnie wiele lat, szkoda że on wtedy jakoś nie zareagował, albo że wtedy mi to nie dało do myślenia.

Czeka mnie ślub kuzynki, która od kilkunastu miesięcy mieszka z chłopakiem, teraz narzeczonym, kiedyś delikatnie im mówiłam, że bez ślubu nie wypada, a teraz to mi wstyd się z nimi spotykać, bo my tacy wierzący a się rozwodzić będziemy.

Połowę książki "Kobiety są z Wenus a mężczyźni z Marsa" przeczytałam, ale jakoś do mnie nie trafia, wolę Pulikowskiego.

Fannyprice, szkoda że taką fajną osobę tyle przykrych rzeczy spotyka w momencie gdy powinnaś rozkoszować się małżeństwem i macierzyństwem. Wiem jak Ci może być trudno bo przechodziłam przez podobne sytuacje. Skupiaj się na córeczce i sobie, można być szczęśliwym człowiekiem bez współmałżonka, choć jest nieraz fizycznie i psychicznie trudno.
LvnWthHpe20
Posty: 121
Rejestracja: 09 lip 2019, 6:41
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: LvnWthHpe20 »

Związek dwóch osób to podwójne kuszenie złego. Kusi on nas i ta druga osobę. My jesteśmy odpowiedzialni za tylko za siebie. To jest ten krzyż, który musimy nieść. Funnyprice, jak to ciezko zrozumieć. Ale w krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie. Jest to tajemnica Boga.

Ja swoją żonę ściągnąłem do innego kraju. Po ślubie biegałem załatwiając jej papiery o stały pobyt. Dałem dach nad głowa, samochód, zapisałem na lekcje języka. Bezpieczność finansowa. W zamian, byłem oskarżany o zdrady ni nie wiadomo co, później pobity a na koniec wtrącony do więzienia. Jak ciężko to zrozumieć, za co? Ale w krzyżu ciepiernie i w krzyżu zbawienie.
Szczęśliwy mąż, który nie idzie za rada występnych, nie wchodzi na drogę grzeszników i nie siada w kole szyderców, lecz ma upodobanie w Prawie Pana, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą”(Ps 1, 1-2)
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: fannyprice »

Napisałam długi post o tym co u mnie ostatnio, ale więcej chyba było w nim błota niż złota i cały tekst się skasował ;)
Więc może skupię się bardziej na tym co odbieram jako pozytywne. W połowie grudnia ostatni raz rozmawiałam z mężem na nasz temat i dzisiaj uważam, że było to bez sensu bo usłyszałam sporo niepotrzebnych słów, m.in. że mnie nie kocha, nie jestem warta żadnych szans, uwagi, ratowania, naprawiania, bo po prostu jestem do niczego, nie nadaję się do małżeństwa, związku, i nie da się ze mną nic zbudować i jakiż był głupi że w ogóle na mnie kiedyś spojrzał itd. itd. Cóż, jeszcze kilka miesięcy temu takie słowa pewnie by mnie zabiły na miejscu, a teraz właśnie pomyślałam że szkoda tego słuchać, i szkoda mi tak zagubionego męża.

Odkąd teściowie odwiedzili wnuczkę ich stosunek do mnie zmienił się szokująco. Nagle jestem wspaniała i ten ich syn nie wie co traci :D Jak w telenoweli. Doszło do tego, że teściowa zadzwoniła do mnie zapraszając mnie na wigilię. Ja dzień wcześniej zaprosiłam męża, ale powiedział że spędza wigilię z rodziną, a ja nią już nie jestem. Teściowie chyba jednak widzą te nasze relacje inaczej. Miałam sporo wątpliwości, jednak zdecydowałam się pojechać. Mąż nie odzywał się do mnie praktycznie wcale, do połamania się ze mną opłatkiem wypchnął go teść. Moich życzeń nawet nie wysłuchał. Ja byłam piękna, wystrojona, uśmiechnięta z córeczką na rękach. Rozmawiałam miło ze szwagrem i teściami, bawili się z córeczką. Było naprawdę całkiem miło, choć mąż był na uboczu ze swoim telefonem... Wieczorem napisał smsa, w którym podziękował mi że byłam na tej wigilii :shock:

Od wigilii mąż był już trzy razy u córki. Za każdym razem wygląda to tak samo, nie odzywa się do mnie, traktuje jak powietrze, trochę bawi się z córeczką, zagląda w telefon, znowu się bawi, znowu telefon i tak w kółko. A ja nic nie komentuję, bawię się z nimi, mówię mu o córce, jestem pogodna, radosna, ćwiczę się w łagodnym mówieniu (niemowlak świetnie mnie tego uczy). W niedzielę Świętej Rodziny odwiedziny męża zbiegły się z porą gdy chciałam iść z córeczką na Mszę, więc spytałam czy pójdzie z nami. Zgodził się, byliśmy pierwszy raz razem na Mszy od sierpnia. I akurat takie święto... Było odnowienie przysięgi małżeńskiej. Mąż nie podał mi ręki, nie podjął się. Ja głośno za księdzem swoją przysięgę powtarzałam. Zakręciła się łza w oku, ale nie wyraziłam żadnych wyrzutów wobec męża. Wierzę, że łaska płynie swoimi kanałami.

To milczenie męża jest chyba lepsze niż nasze wcześniejsze rozmowy, przynajmniej nie słyszę przykrych słów, a on się nie nakręca na opowieści jak to rozwód jest lekiem na całe zło życia. Jak na człowieka rzekomo zakochanego i układającego sobie normalną relację z kimś innym, mąż wygląda dość ponuro i smutno. Jest zgaszony, nieobecny, uwiązany do telefonu. Zaniedbał się też zewnętrznie.

Ja z kolei chyba zaczynam dostrzegać owoce Nowenny Pompejańskiej, którą odmawiam o bycie silną Bogiem kobietą. Nie pomyślałabym wcześniej, że dam radę pojechać na wigilię do teściów i być tam pełna spokoju i radości. Opieka nad niemowlakiem przychodzi mi już sprawniej, minął chyba najgorszy czas pierwszych tygodni, choć zmęczenie nie opuszcza. Jestem spokojna, daje sobie czas i luz. Modlę się za męża codziennie do św. Józefa. Nie narzucam się, jak coś napisze to odpisuję, jak ja chcę wiedzieć kiedy będzie to do niego piszę, nic ponad to. Podobno w listopadzie złożył pozew, ale jeszcze nic nie dostałam. Nie dociekam, jak przyjdzie to się zastanowię co na niego odpowiedzieć. Ocieplenie relacji z teściami mnie nawet cieszy, oszaleli na punkcie wnuczki. Jestem ostrożna, ale nie zamykam się na to co się dzieje.

W Nowym Roku życzę wszystkim przylgnięcia całym sercem do Pana Boga, nic innego tak naprawdę nie ma znaczenia.
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
nałóg
Posty: 3328
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: nałóg »

Warto pokochać teściową/ teścia nawet wtedy gdy nie bardzo się ich lubi a już szczególnie w kryzysie.Naprawdę warto mić dobre relacje z teściami .PD
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: elena »

fannyprice pisze: 02 sty 2021, 15:18
Podobno w listopadzie złożył pozew, ale jeszcze nic nie dostałam. Nie dociekam, jak przyjdzie to się zastanowię co na niego odpowiedzieć.
Ja na początku grudnia też usłyszałam o pozwie (tzn. tak naprawdę temat pozwu jest poruszany przez męża co jakiś czas od ok. 1,5 roku). Nie zadaję pytań, jak dostanę to wtedy będę myśleć. Tylko chciałam wiedzieć ile mniej więcej czasu się czeka? Bo ja stresuję się jak tylko widzę listonosza albo mam awizo w skrzynce 😳
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Bławatek
Posty: 1627
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Bławatek »

Witajcie, stres zawsze jest.
Mój mąż w zeszłym roku na początku marca załatwiał sprawy u adwokata, adwokat od razu w sądzie a pozew dostałam na dzień Matki. Taki prezent. Do listopada nie mieliśmy wyznaczonej rozprawy, ale się to przedłużało bo zarówno ja jak i mąż pisalismy odpowiedzi. W listopadzie mąż zawiesił postępowanie, ale teraz pójdzie odwiesić więc też będę znów żyła w strachu co i kiedy znajdę w skrzynce. Koleżanka ma sąsiadkę, która w tym samym czasie co ja została zostawiona przez męża i oni już w grudniu mieli termin rozprawy.

Pewnie wiele zależy od ilości spraw w danym sądzie.

Nie wiem czy to dobra rada, ale jest krótki termin na odpowiedź do sądu, więc może lepiej rozglądać się zawczasu za adwokatem, szczególnie takim który chciałby z rozwodu robić separację, wystarczy mieć numer telefonu aby nie szukać na szybko i w nerwach. Nie wszystkim adwokatom się chce bawić w separację. Ja na szczęście byłam już wtedy po lekturze strony Sycharu i wiedziałam że mogę się nie zgadzać na rozwód. Ale po otrzymaniu pozwu i przeczytaniu tego co mąż/jego adwokat napisali nie byłam w stanie sama działać, na szczęście ktoś z rodziny znalazł mi fajną panią adwokat, która po wysłuchaniu mnie była zdziwiona, że chcę separacji ale zgodziła się na to. Ma się 2 tygodnie, które w moim przypadku były burzliwe, księża z parafii niedostępni, dobrze że przez znajomości miałam możliwość porozmawiania z księdzem który nas znał, bo jednak trochę pytań miałam. Niby człowieka czyta, wie czego chce a jednak pozew potrafi zwalić z nóg.

Oczywiście Fannyprice i Eleno życzę Wam abyście nigdy takiego pisma z sądu nie otrzymały.
ODPOWIEDZ