I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Triste
Posty: 445
Rejestracja: 11 kwie 2019, 9:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Triste »

Nic nie wiem. Wszyscy przepadli jak kamień w wodę nie dając znaku życia .
Czy to normalne ??
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Caliope »

Triste pisze: 28 cze 2020, 14:29 Nic nie wiem. Wszyscy przepadli jak kamień w wodę nie dając znaku życia .
Czy to normalne ??
Normalne, stracili zainteresowanie. Tak jest na dłuższą metę, jak coś trwa już dość sporo czasu. U mnie pół roku, jakoś to wsparcie które miałam oslabło i radzę sobie z wszystkim sama i wcale nie jest źle.
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: elena »

Triste pisze: 28 cze 2020, 14:29 Nic nie wiem. Wszyscy przepadli jak kamień w wodę nie dając znaku życia .
Czy to normalne ??
Nie jest to normalne, trudno to zrozumieć i chyba lepiej nie zaprzątać sobie głowy pytaniami „czemu tak jest”.
Co prawda u mnie rodzina i znajomi męża też się nie odzywają do mnie od roku. No ale ja mam kontakt z mężem (bo mamy dziecko).
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
renegate

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: renegate »

elena pisze: 28 cze 2020, 15:22
Triste pisze: 28 cze 2020, 14:29 Nic nie wiem. Wszyscy przepadli jak kamień w wodę nie dając znaku życia .
Czy to normalne ??
Nie jest to normalne, trudno to zrozumieć i chyba lepiej nie zaprzątać sobie głowy pytaniami „czemu tak jest”.
Co prawda u mnie rodzina i znajomi męża też się nie odzywają do mnie od roku. No ale ja mam kontakt z mężem (bo mamy dziecko).
Eleno, patrząc od strony moralnej, etycznej oczywiście, że odcinanie się przez rodzinę czy przyjaciół męża od porzuconej żony normalne nie jest. Jednak rzeczywistość odbiega od norm etycznych, tak, jak i świat nie składa się tylko i wyłącznie z empatów.
Niestety, ludzie z czasem tracą zainteresowanie czyimś kryzysem, konfliktem. W każdym razie, w ramach pomocowych, udzielenia wsparcia. Co innego zainteresowanie jako element sensacji.
Warto uzmysłowić sobie też dwie inne kwestie.
Ludzka wyporność dla spraw, kłopotów innych jest, poza wyjątkami, ograniczona. Ktoś wysłucha, coś podpowie, pokiwa głową, pomoże w najgorszym momencie. Ale na dłuższą metę dla innych robi się potem taka sytuacja męcząca, szczególnie, gdy pozostaje nie zmienna. Mało kto, chce słuchać ciągle tej samej historii.
Stąd zresztą pojawiają się z czasem te rady, by ktoś dał sobie pokój, zapomniał, ułożył życie z kim innym.
Druga kwestia, to stosunek otoczenia osoby porzucającej współmałżonka. Na początku (choć przecież też nie zawsze) jest wola wysłuchania osoby porzuconej, jest próba wstawienia się za nią czy próby przywołania porzucającej osoby do porządku, namowa na ratowanie małżeństwa. Jednak z czasem rodzina takiej porzucającej osoby, widzi, że żadnego wpływu nie ma, może nawet ma więcej danych, ukrywanych przed drugim współmałżonkiem i wycofuje się z tego stania murem za stroną porzuconą, a przeciwko swemu dziecku, rodzeństwu. Nie zapominajmy, że jak sprawy zajdą już za daleko, to rodzina też może chcieć zachować dobry obraz swego dziecka, siebie jako rodziców, ogólnie jako rodziny. Może ulec temu, co przekazuje na temat swego małżeństwa osoba porzucająca, dać temu wiarę. A poza tym, pojawia się często chęć ratowania wizerunku, dobrego imienia tej rodziny w swoim otoczeniu, środowisku... Następuje więc to odcięcie się i niestety nierzadko przedstawianie innej wersji zdarzeń. A to z kolei może tym bardziej wpływać, na to odsuwanie się od źle potraktowanej przez kogoś z ich rodziny osoby.
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: elena »

Słuszna uwaga, czas płynie, życie toczy się dalej, świat nie stanął w miejscu tylko dlatego, że małżonek odszedł. Każdy ma swoje sprawy i choć początkowo rodzina chce pomóc w jakiś tam sposób to przecież taki stan nie może trwać w nieskończoność. Trochę przykre, choć myślę, ze trzeba się z tym oswoić i iść dalej swoją ścieżką zgodnie z prawdą i własnym sumieniem.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
renegate

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: renegate »

elena pisze: 28 cze 2020, 18:52 Słuszna uwaga, czas płynie, życie toczy się dalej, świat nie stanął w miejscu tylko dlatego, że małżonek odszedł. Każdy ma swoje sprawy i choć początkowo rodzina chce pomóc w jakiś tam sposób to przecież taki stan nie może trwać w nieskończoność. Trochę przykre, choć myślę, ze trzeba się z tym oswoić i iść dalej swoją ścieżką zgodnie z prawdą i własnym sumieniem.
Otóż to, każdy odpowiada za swoje życie, decyzje i musi kierować się swoim rozsądkiem, prawdą, zasadami, sumieniem.
Dobrze mieć wsparcie, ale je można znaleźć na dłuższą metę u osób, które mają podobne przejścia, na forach tematycznych czy u psychologa. Na pewno też u naprawdę oddanych przyjaciół, ale też z zachowaniem umiaru i pamiętając o wzajemności.
Ukasz

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Ukasz »

Przepraszam z góry za dygresję na marginesie, ale dbałość o słowo nie jest sprawą bez znaczenia.
renegate pisze: 28 cze 2020, 17:39 Ludzka wyporność dla spraw, kłopotów innych jest, poza wyjątkami, ograniczona.
Kolejny raz spotykam się z użyciem słowa "wyporność" w odniesieniu do sfery psychicznej. Posprawdzałem więc słowniku języka polskiego, encyklopedii itp. Wyporność to może być statku, łodzi, określa jego masę i zarazem masę wody wypieranej ciężarem jednostki. Nie ma czegoś takiego jak "wyporność psychiczna". To błąd językowy pojawiający się coraz częściej i z jakiegoś powodu szczególnie w środowisko kościelnym. Jest natomiast odporność psychiczna.

Mam też uwagę rzeczywiście na temat.
renegate pisze: 28 cze 2020, 17:39 Nie zapominajmy, że jak sprawy zajdą już za daleko, to rodzina też może chcieć zachować dobry obraz swego dziecka, siebie jako rodziców, ogólnie jako rodziny. Może ulec temu, co przekazuje na temat swego małżeństwa osoba porzucająca, dać temu wiarę. A poza tym, pojawia się często chęć ratowania wizerunku, dobrego imienia tej rodziny w swoim otoczeniu, środowisku... Następuje więc to odcięcie się i niestety nierzadko przedstawianie innej wersji zdarzeń.
Niestety obserwuję coś więcej. To przejęcie "wersji" osoby porzucającej obejmuje często agresję wobec niej. Rzadko jest tak, że są to powtarzane beznamiętnie różne wersje opowieści. Szczególnie w bliskim otoczeniu zdradzający współmałżonek "sprzedaje" cały pakiet, jaki buduje w sobie dla zagłuszenia sumienia i usprawiedliwienia swojej decyzji. Wydaje mi się, że to nie jest jakiś wyjątek, ale dość powszechne zjawisko, o wielkim ciężarze moralnym. Boli mnie to, że nie słyszę głosu Kościoła w tej sprawie. W obronie węzła małżeńskiego oczywiście tak, ale uwrażliwienie na mój stosunek do takich zdarzeń wokół mnie - już nie. Czy osoby stające murem za grzechem swojego bliskiego i zarazem przeciw skrzywdzonemu współmałżonkowi słyszą jakieś upomnienie, że to złe? Dużo złego robi tu sztucznie rozdmuchane i wydzielone duszpasterstwo dla cudzołożników.
W dodatku wcale nie jest łatwe odnalezienie właściwych wyrazów dla niezgody na to zło wokół mnie, nawet jeśli już je widzę wyraźnie. Tu też nie znajduję wsparcia, mądrej podpowiedzi w Kościele. Po omacku szukam drogi i chyba się na niej potykam.
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Nino »

Tez mnie to boli. Gdy bliscy z otoczenia nie reaguja na zlo. ktore wyrzadza porzucajacy. To jego sprawa...,sila nie zmusisz...a co ja moge?....
Co innego miec dosc,a co innego wykazywac biernosc i nie wtracanie sie,bo to jest niewygodne.
Tyle mowi sie o demagogii rozwodowej i spolecznych zachowaniach,ktore temu przyklaskuja,a raczej polega to na umywaniu rak. Zdradzil? Porzucila? To sie rozwiedzcie! A dajcie wy mi swiety spokoj! Ja nie mowie o tym aby nekac innych swoim kryzyzem jak zdarta plyta.
Boli gdy bliscy np tesciowie czy siostra umywaja rece gdy tymczasem na ich oczach rozpada sie rodzina. Wkurza mnie taka biernosc zwlaszcza gdy krxywda dotyka dziecka.
renegate

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: renegate »

Ukaszu, atakujesz mnie przez moją aktywność w Twoim wątku... Zresztą z pewnych powodów robisz to tu, a nie w tamtym miejscu...

Odnosząc się do tego ataku, nie wierzę, iż nie jest Ci znane pojęcie metafory. Gorzej zapewne z posługiwaniem się i używaniem jej...
Absolutnie nie mogłabym użyć terminu "odporność psychiczna" w kontekście mojej wypowiedzi. Nie o nią wszak chodziło.
Na terminologii psychologicznej czy psychiatrycznej, powiedzmy, że co nieco się wyznaję...

Z powodu stwierdzenia, którego użyłeś, że: "(...) dbałość o słowo nie jest sprawą bez znaczenia", warto może przypomnieć, że należałoby zadbać i o stylistykę wypowiedzi, zahaczającą tu już zresztą o gramatykę...
Trzeba się pilnować, by sens wypowiedzi nie został wypaczony, jak w Twoim zdaniu: "To przejęcie "wersji" osoby porzucającej obejmuje często agresję wobec niej".

Tyle łapania się za słówka i protekcjonalnego tonu...
Wracając jednak do meritum...

Odmienne od rzeczywistości wersje zdarzeń nie są tworzone jedynie przez porzucającego małżonka, lecz nierzadko osobiście i z własnej woli przez członków jego rodziny. W najbardziej perfidnych przypadkach, chodzi oczywiście o ochronę dobrego imienia tejże rodziny. I niestety dzieje się tak czasem właśnie z powodu lęku przed oceną nie tylko najbliższego otoczenia - dalszej rodziny, przyjaciół, sąsiadów, ale i księdza, innych parafian czy znajomych osób z grup kościelnych.
I na tym ostatnim niestety zasadza się często myśl o podważeniu ważności zawartego małżeństwa.
Często to rodzina (szczególnie jej starsi członkowie) namawia do starania się o stwierdzenie nieważności małżeństwa. Porzucający współmałżonek ma naprawdę ciekawsze w danym momencie rzeczy do robienia... Jeśli wolno mi pozwolić sobie na taki eufemizm. Nie mówiąc o tym, że daleko wtedy z reguły porzucającemu małżonkowi do spraw moralności, zasad ustalonych przez Kościół...
Idąc dalej, czy obecnie, nadal tak mocno, podkreśla się w chwili kryzysu czy rozpadu małżeństwa konieczność ochrony węzła małżeńskiego... Liczba, i to lawinowo wzrastająca, procesów w sądach kościelnych świadczy raczej o czymś zupełnie przeciwnym.

A co do duszpasterstwa par powstałych po rozwodach cywilnych, to nie jest to akurat tak jednoznaczne, jak piszesz Ukaszu.
To pochylenie się nad rozwodnikami, szczególnie widoczne w ostatnich czasach, nie dotyczy osób, których związek sakramentalny rozpadł się z ich winy. Kościół nieco inaczej podchodzi do osób porzucających swego współmałżonka czy niszczących swe małżeństwo sakramentalne, a inaczej do osób, które zostały porzucone przez współmałżonka winnego tego rozpadu, kryzysu małżeństwa.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Bławatek »

Czasami jest tak że bliscy próbują 'odchodzacego/zdradzającego' pouczyć, przypomnieć o złożonej przysiędze ale niestety te osoby są głuche, slepe, lepiej wiedzące. Moi teściowie stanęli za mną, ale nawet ostre kazanie umoralniające nic nie wskóralo. Inne osoby z rodziny chciały z nim rozmawiać, ale się odciął.

Ostatnio znajomemu małżeństwu poznanemu kiedyś na wczasach przyznałam się że się rozwodzimy - bo przez 3 m-ce nie mówiłam prawdy o naszym małżeństwie, ale ja nie umiem na dłuższą metę kłamać i oni mnie zaskoczyli - bo nie są jakoś wyjątkowo wierzący ale chcieli dzwonić do mojego męża aby z nim porozmawiać tylko, że ja poprosiłam żeby tego nie robili bo on i tak teraz takich rozmów nie uznaję.

Znajomy ksiądz też chciał rozmawiać z nim - ale na siłę się nie da.

A powiem szczerze że już powoli wątpiłam w to czy jest jeszcze trochę ludzi na tym świecie dla których ważna jest przysięga małżeńska i naprawa w razie kryzysu (wyłączając osoby z tego forum dla których to oczywista oczywistość) a nie tylko chodzenie na łatwiznę czyli rozwód i nowe życie. Czasami na ludzi myślących tak jak my wg wartości chrześcijańskich można trafić, ale jest ich mało.
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: elena »

Moi drodzy, poinformowałam męża, że nasze dziecko jest ostatnio bardziej pobudzone, płacz, złość, chce być ciagle ze mną, nie chce jechać do taty itp. I spytałam go co on uważa, może wizyta u psychologa dziecięcego jest konieczna. Oczywiście reakcja męża nie była życzliwa, bez wchodzenia w szczegóły, były pretensje o wszystko, wypominanie przeszłości, niezauważanie trudnej sytuacji dziecka (bo przecież jak syn jest z tatą to nie rozpacza) i ogólnie żebym sobie znalazła nowego faceta i dała mu święty spokój.

No i nie wiem, pójść z dzieckiem do psychologa i nie zwracać uwagi na opinie męża? Pewnie jakbym poszła to on się wścieknie, bo według męża psycholog/terapeuta leczy „wariatów”.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Caliope »

elena pisze: 03 lip 2020, 8:59 No i nie wiem, pójść z dzieckiem do psychologa i nie zwracać uwagi na opinie męża? Pewnie jakbym poszła to on się wścieknie, bo według męża psycholog/terapeuta leczy „wariatów”.
Pójść, pomoc dziecku się bardzo przyda. Niech się wścieka to jego problem, nie patrz na niego, to on odszedł i nie ma nic do gadania.
Kłapouszek
Posty: 90
Rejestracja: 03 gru 2019, 14:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Kłapouszek »

Eleno, ja mam dwoje dzieci w wieku 9 i 12 lat. Niestety, od listopada były świadkami kłótni między nami, wiedziały o tym, że tata zdradził mamę i obiecał im, że to wszystko naprawi i będziemy razem. Po trzech miesiącach znowu doszło do zdrady, tym razem emocjonalnej, ale mąż popchnął mnie i zaczął szarpać, czego świadkiem był syn, który go odciągnął ode mnie.
Pod wpływem tych wydarzeń córka zaczęła się moczyć w nocy, mówić, ze nie ma taty, ze nie chce z nim nigdzie jechać. Podobnie syn- pytania, dlaczego tata jest taki nieodpowiedzialny, złość przeplatana wybuchami płaczu i tęsknotą za tym, co było dobre (bo do marca 2019 było dobrze).
Ja postanowiłam skorzystać z pomocy psychologa dziecięcego, gdyż wiedziałam, że sama sobie z tym nie poradzę, oni też. Córka wróciła bardzo zadowolona z tego spotkania. Niestety, pandemia spowodowała, że nie chodzimy już, ale od połowy lipca mam umówione kolejne wizyty. Mój mąż zgodził się na to, gdyż sam zauważył, że one tego potrzebują. Uważam, że wizyta u psychologa, który ma odpowiednie podejście, nie jest niczym złym. Na pewno wyjdzie mu na dobre, a i Ty Eleno dowiesz się od psychologa, jaki wielki jest problem. Przytulam mocno.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Sarah »

elena pisze: 03 lip 2020, 8:59 No i nie wiem, pójść z dzieckiem do psychologa i nie zwracać uwagi na opinie męża? Pewnie jakbym poszła to on się wścieknie, bo według męża psycholog/terapeuta leczy „wariatów”.
Opinii męża na temat psychologów nie skomentuję, bo szkoda mi nerwów.
Oczywiście, tak jak dziewczyny piszą, idź z dzieckiem najlepiej do sprawdzonego, poleconego specjalisty.
Skoro widzisz, że Twoje dziecko ma problem, źle znosi sytuację, to oczywiste, że trzeba mu pomóc, bo samo sobie nie poradzi. Wspominane nieraz na forum "dorosłe dzieci" to ludzie, którym w dzieciństwie rodzice nie pomogli, zajęci sobą, swoimi problemami, konfliktami itp.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Caliope »

Sarah pisze: Wspominane nieraz na forum "dorosłe dzieci" to ludzie, którym w dzieciństwie rodzice nie pomogli, zajęci sobą, swoimi problemami, konfliktami itp.
Saro, kiedyś nie było takiej diagnostyki, tylu psychologów co teraz. Moja mama mnie posyłała do psychologa jak byłam mała i kompletnie pani nie poradziła sobie z oceną dziecka alkoholika, wyszło na to że mam charakter malkontenta, a jestem ekstrawertykiem. Teraz to inna bajka, jest też inna mentalność, wszędzie mówią o psychologii, trzeba korzystać z dobrodziejstwa :)
ODPOWIEDZ