Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 10 paź 2020, 10:44 Czytałam tę książkę, gdybym miała chęć i poczucie że mam z kim rozmawiać, komunikacja byłaby lepsza. Nie lubię słuchać męża, w formie jaką mi teraz oferuje.
Nawet nie mam za dużo osób które mogłabym kochać ogólnie, więc nie ma za dużego pola do popisu.
Muszę napisać email do męża, o mnie, taki porządny, bo nigdy tak naprawdę nie byłam ważna jak przeszło mu zakochanie. Nie miałam sił na walkę o tą ważność, może jednak nie słuchał za bardzo nauk, nie miał obok wzorców do naśladowania. Ja też nie, weszliśmy poranieni, a ja sama nie zrobię za dużo, a teraz to obawiam się że nic jeśli nie ma chęci zamian u mojego męża.
Caliope,
Nie musisz zgadzać się na formę komunikacji jaką obecnie oferuje mąż. Rzecz w tym, że trzeba to... zakomunikować. Między mną a mężem komunikacja w zasadzie się zakończyła, gdy mąż zaczął się interesować inną panią. Ja nie wiedziałam co się dzieje, po drugiej stronie był mur, a potem agresja i przemoc w różnych formach. Dzięki tej książce uczę się to wszystko rozbrajać...w komunikacji. Jak to ja, nie wierzyłam, że może zadziałać (coś jest we mnie, co kwestionuje wszystko, poza moimi pomysłami, które bywają sensowne...albo nie), ale ponieważ dotarłam do ściany, zdecydowałam się spróbować (jak wielu innych rzeczy, Nowenny, terapii, pracy ze sobą). Na zasadzie, no co mi tam spróbuję...no i jestem zaskoczona. To działa.
Masz jedną ważną osobę do kochania - siebie. Pamiętaj o sobie. Ja siebie nie kochałam, ale powoli się tego uczę. Bardzo źle się traktowałam. Teraz uczę się o siebie troszczyć, doceniać siebie, wspierać, zwracać uwagę na siebie, moje potrzeby.
Co do maila do męża - myślę że to jak z mailem czy telefonem do kochanki męża. Napisać warto, nie warto wysyłać.
Wiesz co chciałabyś tym osiągnąć? Jeśli celem jest wpłynięcie na męża, jego postawę - raczej to tak nie działa. Jeśli potrzebujesz wyrazić siebie i masz w sobie pełną zgodę na to, co zrobi z tym twój mąż (a wariantów jest wiele: od zignorowania, po wykpienie, przez mnóstwo innych milszych lub mniej miłych reakcji), może warto zaryzykować. Ale w kryzysie mało z nas jest gotowych, by przyjąć inną reakcję niż ta, której oczekujemy.
Caliope, długo krecilam się w pętli prób wpłynięcia na męża. Nie warto...
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: marylka »

Caliope pisze: 10 paź 2020, 10:44
Muszę napisać email do męża, o mnie, taki porządny,
Dlaczego musisz?
Ktos Cię zmusza do tego?

Fajnie wiedziec że NIC nie musisz
Natomiast MOŻESZ wszystko
To daje niesamowita wolnosc

Pozdrawiam
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nirwanna »

Caliope pisze: 10 paź 2020, 10:44 Muszę napisać email do męża, o mnie, taki porządny, bo nigdy tak naprawdę nie byłam ważna jak przeszło mu zakochanie. Nie miałam sił na walkę o tą ważność, może jednak nie słuchał za bardzo nauk, nie miał obok wzorców do naśladowania. Ja też nie, weszliśmy poranieni, a ja sama nie zrobię za dużo, a teraz to obawiam się że nic jeśli nie ma chęci zamian u mojego męża.
Popieram przedmówczynię w temacie zmiany myślenia z "muszę" na "mogę".

Natomiast odnośnie tego:
Czytałam tę książkę, gdybym miała chęć i poczucie że mam z kim rozmawiać, komunikacja byłaby lepsza. Nie lubię słuchać męża, w formie jaką mi teraz oferuje.
Caliope, myślę że rozumiejesz czysto po ludzku. Nie traktuj tego jako zarzut, proszę, tylko jako punkt startu.
Po ludzku - masz pełne prawo nie mieć chęci, i nie lubić słuchać męża - spoko. Jednak jesteście sakramentalnym małżeństwem, co oznacza, że w Waszej relacji jest obecny Pan Bóg. A to z kolei oznacza, że wystarczy jeden promil ze 100 procent w postaci Twojej decyzji, oraz drugi promil w postaci aktywnego działania idącego za tą decyzją - a Pan Bóg zrobi resztę z tych 100 procent.
Zatem za 100% przyjmijmy poprawę relacji z mężem, być może w perspektywie uratowane małżeństwo, za 0,01% - Twoją decyzję "odrobię lekcję ze swojej komunikacji", za kolejne 0,01% - Twoje akty poprawnej komunikacji bez oczekiwań, że coś się zadzieje po drugiej stronie i bez rozliczania Boga, kiedy to On ma zadziałać... - i po jakimś czasie zauważysz, że gdy Ty wkładasz swoje 100% (de facto 0,02% całości), to i Pan Bóg dołoży swoją część do całości, cały czas szanując wolność człowieka.
Bóg jest bowiem nieodwołalnie wierny swojej obietnicy, ale zgodnie z zasadą, że "On dla nas zrobi wszystko, ale za nas - nie zrobi niczego".
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dziękuję:)
Muszę zmieniam na mogę we wszystkim oprócz właśnie komunikacji z mężem. Muszę, bo nie mam motywacji do mogę, a przydałoby by się odnieść do sprawy typu, że ja nie zdecydowałam o tym że on ma mi nie pomagać. Email uchroni mnie przed kolejnym obwinianiem i manipulowaniem oraz , że nie mogę dojść do słowa. Zresztą emaile, posty są u niego bardziej brane do siebie niż rozmowa twarzą w twarz, zawsze tak było.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 10 paź 2020, 17:17 Dziękuję:)
Muszę zmieniam na mogę we wszystkim oprócz właśnie komunikacji z mężem. Muszę, bo nie mam motywacji do mogę, a przydałoby by się odnieść do sprawy typu, że ja nie zdecydowałam o tym że on ma mi nie pomagać. Email uchroni mnie przed kolejnym obwinianiem i manipulowaniem oraz , że nie mogę dojść do słowa. Zresztą emaile, posty są u niego bardziej brane do siebie niż rozmowa twarzą w twarz, zawsze tak było.
Jeśli dla twojego męża mail ma większą wartość komunikacyjną, to może faktycznie rozsądne jest napisanie maila. Mi taka komunikacja z mężem pomaga - wszystko jest wtedy zapisane, dzięki temu unikamy jałowych dyskusji, kto co mówił, a czego nie mówił, czy mąż coś zadeklarował, czy nie zadeklarował itp. Zważywszy, że gdy mąż jest w ciągu wielu rzeczy potem nie pamięta, to pod tym względem także jest to pomocne. Mam też możliwość przeczytania co napisałam, przyjrzenia się temu - i zastanowienia, czy to na pewno pomocne, co piszę. Ostatnio dochodzę do wniosku, że to nie ma sensu - piszę tylko w sprawach dotyczących dziecka.

Zwróciło moją uwagę, że piszesz, że mąż "pomaga", czy też raczej "nie pomaga". Był czas w moim małżeństwie, że współpracowaliśmy z męzem, i taki gdy mąż wycofywał się ze wszystkiego (wtedy nie rozumiałam, że to efekt nałogów, nie braku dobrej woli, niechęci do mnie, do rodziny, obowiązków). Dużo myślałam wtedy o tym, czego ja naprawdę od męża oczekuję. Bo jeśli nawet udało mi się wymusić w jakiś sposób na mężu pomoc w czasie, gdy się wycofywał, wcale nie byłam zadowolona. Ani mniej zmęczona. I to mnie dziwiło. Rozmawiałam z różnymi mężczyznami, kobietami, sporo też czytałam. Myślałam też o tym, dlaczego byłam zadowolona w czasie, gdy mąz nie był wycofany i angażował się w sprawy rodziny, bieżącą krzątaninę. I doszłam do wniosku, że oczekiwanie "pomocy" jest takie odbierające moc, decyzyjność mojemu mężowi - a ja nadal jestem za wszystko odpowiedzialna. Bo pracę pomocnika także muszę zorganizować, wyznaczyć mu zadania, pomijam, że ustawiało mnie to automatycznie w pozycji osoby kontrolującej, oceniającej. To męczące.

Uświadomiłam też sobie, że gdyby mąż traktował mnie tak ja jak jego, w czasie, gdy próbowałam od niego uzyskać "pomoc", to bym w końcu się wściekła. Nie wyobrażałam sobie, że ktokolwiek mógłby mi "organizować dzień", wyznaczać zadania i jeszcze mnie z tego potem rozliczać. Nawet mój mąż. Niemal żadna kobieta nie zostaje w domu z listą zadań do wykonania od męża, przykazaniem czym nakarmić dziecko i tak dalej, wielu meżczyzn natomiast takie listy zadań otrzymuje. Wtedy zrozumiałam, że ani tego nie chcę, ani nie potrzebuję, i że to co mnie tak wkurzało - bierny opór męża, polegający na niedokładnym robieniu, olewaniu, zgadzaniu się, a potem zapominaniu - to jakaś tam jego forma samoobrony. No przecież mój mąz był dorosły, mieszkał razem ze mną, a ja próbując wybrnąć z sytuacji nadmiernego obciążenia obowiązkami, sprowadzałam go do roli średnio rozgarniętego pomocnika z listą wyznaczonych zadań.

Wtedy uświadomiłam też sobie, że w tych okresach, gdy było dobrze mąż wcale mi nie pomagał. My dzieliliśmy wtedy odpowiedzialność - za wszystko co się działo w domu, w rodzinie, z dzieckiem, między nami. I wcale nie było tak, że ona była podzielona po połowie. Każde z nas było odpowiedzialne w stu procentach za większośc spraw (choć były i takie, gdzie któreś brało na siebie 100 procent - tego co lubiło, w czym było lepsze, co sprawiało przyjemność, albo czego drugie kompletnie nie znosiło, jak np. ja szycia i prasowania, a mąż dzwonienia i załatwiania spraw urzędowych). A gdy oboje czuliśmy się odpowiedzialni, nikt nikomu niczego nie dyktował. Wtedy wszystko jakby działo się "samo". Gdy mąz jechał do sklepu po zakupy nie musiałam mu dawać żadnej listy, wiedział co jest nam potrzebne, ewentualnie prosiłam o kupienie takich rzeczy, które były potrzebne mi. Gdy przychodził wieczór, trzeba było zrobić to, co jest do zrobienia, to po prostu to robiliśmy. Wiele rzeczy robiliśmy po prostu razem.

Myślę, że słowa mają znaczenie. I że często mówiąc mężom, że chcemy ich pomocy wpadamy w pułapkę. Że tak naprawdę to czego chcemy, to wspólnej odpowiedzialności. I że ta wspólna odpowiedzialność jest dla mężczyzny bardziej atrakcyjna - bo oznacza, że będzie odpowiedzialny, samodzielny, dorosły - a nie w roli nastolatka z listą zakupów od "mamy", która potem przyczepi się, że nie taki ketchup i za dużo wydał, albo nie kupił wszystkiego z listy.

Inna sprawa, że moje przemyślenia na niewiele się zdały w zakresie odciążenia mnie - mąż nie wrócił do odpowiedzialności, aż do czasu wytrzeźwienia i podjęcia terapii. Natomiast w zakresie zakończenia mojego domagania się pomocy - owszem pomogły, dzieki temu spadło napięcie między nami. Choć zdarzało mi się być po prostu przemęczoną i mimo moich przemyśleń, domagać się lub wymuszać na moim mężu, aby zrobił to czy tamto. Bez specjalnych efektów - marnowałam tylko swój czas i energię. No ale w naszym przypadku, był to czas, kiedy powinnam była przyjrzeć się temu co się dzieje i powiedzieć stop, jest źle, zamiast udawać, że problem polega na tym, że mąz nie angażuje się w sprawy domu, dziecka czy nasze. Moje myślenie było wtedy zaburzone, więc sądziłam w dodatku, że chodzi tu o jakiś rodzaj wojny damsko-męskiej, że mąz próbuje mieć "żonę" w znaczeniu "służącą". Inna sprawa, że mąż to we mnie podchwycił i sam zaczął takich argumentów używać. Świetnie odwracało to naszą uwagę od sedna problemu. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że mąż naprawdę nie jest w stanie być za cokolwiek odpowiedzialny, bo jest u swojego własnego kresu - wyczerpany nałogami, energią jaką pakował w to, by je ukryć, prowadzeniem podwójnego życia.

Ale wracając jeszcze do dobrych początków i tego czego się wtedy nauczyłam - w pierszych latach małżeństwa byliśmy w dobrym, wspierającym środowisku osób wierzących, miałam tam ogromne wsparcie doświadczonych mądrych kobiet. Dla początkującej męzatki i potem mamy, było to nieocenione. Miałyśmy kiedyś rozmowę o tym, jak angażować męza w sprawy dzieci, domu. Było trochę rozmowy o tym, że częśc mężczyzn ma przekonanie, że to "sprawy kobiet" i takie przekonania trudno zmienić. Jedna z mam powiedziała wtedy coś ważnego - że jeśli kobieta zmęczona swoimi obowiązkami, przemęczona opieką nad dziecmi, sfrustrowana - próbuje "zmusić" męża, do takiej "cięzkiej harówki", to całkiem rozsądne jest to, że mąż będzie się przed tym bronić, uciekać. Że może warto spróbować od pokazania, co jest w tym przyjemnego, dobrego, radosnego. Że opieka nad dzieckiem, choć męcząca, wymagająca wyrzeczeń - daje ogromną radość. Że fajnie jest gotować. Że sprzątanie może być przyjemne, i jeszcze pomóc w rozładowaniu stresu, dać satysfakcję z wykonanej pracy. Chętniej podejmujemy się tego, w czym widzimy sens i w czym możemy odnaleźć przyjemność, niż tego co jest nam przedstawiane jako znój i rodzaj syzyfowej pracy, którą trzeba wciąz zaczynać od nowa i od nowa i która nie ma sensu i w dodatku nigdy się nie kończy. I że to od nas kobiet zalezy, jak my tym mężom przedstawiamy pracę na rzecz domu i rodziny. Doszłysmy do wniosku, że często podkreślamy negatywne aspekty - licząc, że podkreślanie zmęczenia, znoju, trudu - uruchomi w męzu bohatera, który będzie nas chciał odciązyć. No nie uruchamia. Bohatera to budzi w nich księzniczka w opałach, albo smok do pokonania - ale podłoga do wymopowania i konieczność wizyty w markecie, odkurzacz, pralka i inne agd, czy wizyta z dzieckiem w przychodni - niekoniecznie.
Rozmawiałayśmy też o technikach proponowanych kobietom, dla przekonania mężczyn do zaangażowania - i też uznałyśmy, że niektóre są... głupie. Np. takie chwal go za wszystko, bo mężczyźni lubią pochwały. Jak pochwalisz go za odkurzenie dywanu, nawet jak zrobi to niedokładnie, to będzie chętnie odkurzać, a z czasem się lepiej przyłoży. Mamy do czynienia z dorosłym mężczyzną. Nie jest głupi. Jak odkurzył dywan po łebkach, to wie o tym. Jak odkurzył solidnie - to wie, że okej, odkurzył, ale nie dokonał bohaterskiego wyczynu. Doszłyśmy do wniosku, że owszem chwalić i doceniać, ale szczerze i z serca - i z szacunkiem. Lubię razem z tobą sprzątać. Dziekuję, że wczoraj zająłeś się wszystkim, byłam zmęczona, odpoczęłam dzięki tobie. Fajnie, że zmotywowałeś się do posprzątania szafy, nie miałam weny by się za to zabrać. Lubię patrzeć jak kąpiesz/karmisz/nosisz malucha, jest mi wtedy ciepło na sercu. To lepsze niż fałszywe pianie z zachwytu nad wstawioną zmywarką, żeby jeszcze kiedyś ją wstawił.

Tak sobie z perspektywy czasu i moich licznych błędów myślę, że warto najpierw rozeznać w czym tak naprawdę jest problem - i skąd płynie brak zaangażowania mężczyzny w odpowiedzialnośc za sprawy domowe i dzieci. Jeśli to kwestia przekonań, wygodnictwa - to problem można próbować rozwiązać, przez takie "pozytywne włączenie'. Jednak gdy problem jest głebszy, gdy jest coś co powoduje, że mężczyzna jest lub stał się do takiej odpowiedzialności niezdolny - wtedy próby skłonienia go do tego, czego zrobić nie może, kończą się tylko agresją. Problem trzeba rozwiązać tam gdzie jest...
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Mój mąż zadecydował po urodzeniu dziecka, że zajmie się finansami. Mój syn nie jest zwykłym dzieckiem, ma problemy i ja z nim zostałam. Ma do tej pory pełno rehabilitacji i specjalistów. Zadecydował też, że nawet słowem piśnie czy ja potrzebuję pomocy, czy jestem zmęczona, niewyspana. Ja dla świętego spokoju i poczucia winy, że mu przeszkadzam, robiłam wszystko co w mojej mocy z oczami na zapałkach, on tylko kontrolował. Wymagał ode mnie rzeczy niemożliwych w chorobie, nie dając od siebie nic. Zawsze się nasluchalam że on sobie żyły wyrywa, a ja siedzę z telefonem, bo chciałam odpocząć, wyciąć się na moment by nie zwariować. Miałam ogarnąć wszystko, najlepiej jeszcze uczyć się czegoś, iść do pracy. On ma działalność, sam ustalił że będzie znikał, że będzie wracał wieczorem i siedział przed kompem i grał, relaksował się. A ja wzięłam wszystko na siebie, bo jeszcze słuchałam zostaw go, przecież pracuje.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope pisze: 11 paź 2020, 9:51 Mój mąż zadecydował po urodzeniu dziecka, że zajmie się finansami. Mój syn nie jest zwykłym dzieckiem, ma problemy i ja z nim zostałam. Ma do tej pory pełno rehabilitacji i specjalistów. Zadecydował też, że nawet słowem piśnie czy ja potrzebuję pomocy, czy jestem zmęczona, niewyspana. Ja dla świętego spokoju i poczucia winy, że mu przeszkadzam, robiłam wszystko co w mojej mocy z oczami na zapałkach, on tylko kontrolował. Wymagał ode mnie rzeczy niemożliwych w chorobie, nie dając od siebie nic. Zawsze się nasluchalam że on sobie żyły wyrywa, a ja siedzę z telefonem, bo chciałam odpocząć, wyciąć się na moment by nie zwariować. Miałam ogarnąć wszystko, najlepiej jeszcze uczyć się czegoś, iść do pracy. On ma działalność, sam ustalił że będzie znikał, że będzie wracał wieczorem i siedział przed kompem i grał, relaksował się. A ja wzięłam wszystko na siebie, bo jeszcze słuchałam zostaw go, przecież pracuje.
Caliope, niektórzy tak mają, że widzą tylko czubek własnego nosa - im ma być dobrze i wygodnie. Ty miałaś to szczęście, że twój mąż czuł się odpowiedzialny za finanse domowe - mój nigdy, a na każdą moją uwagę, że przydałyby się dodatkowe pieniądze to zawsze słyszałam "oszczędzaj lub dorób". Więc oprócz obowiązków domowych i związanych z synem musiałam chodzić do pracy aby zarobić na codzienne wydatki. A w wyjaśnieniach do sądu mój mąż napisał, że przecież miałam do dyspozycji całą swoją wypłatę i PÓŁ JEGO - i zawsze mi było mało. A jak nie raz byłam chora to nigdy nie zapytał czy mi coś podać, czy chcę się zdrzemnąć - za to gdy on chorował to musiałam pełnić funkcję całodobowej pielęgniarki 🙁.

Jesteś najlepszą mamą na świecie i zapewne najlepszą żoną, ale niestety twój mąż zapewne nigdy tego nie docenił. On nie musi. Bóg to decenia. A Ty myśl o sobie tylko w pozytywny i dobry sposób.

Miłej niedzieli 🙂
Gaea
Posty: 68
Rejestracja: 28 sty 2020, 9:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Gaea »

Caliope pisze: 11 paź 2020, 9:51 Mój mąż zadecydował po urodzeniu dziecka, że zajmie się finansami. Mój syn nie jest zwykłym dzieckiem, ma problemy i ja z nim zostałam. Ma do tej pory pełno rehabilitacji i specjalistów. Zadecydował też, że nawet słowem piśnie czy ja potrzebuję pomocy, czy jestem zmęczona, niewyspana. Ja dla świętego spokoju i poczucia winy, że mu przeszkadzam, robiłam wszystko co w mojej mocy z oczami na zapałkach, on tylko kontrolował. Wymagał ode mnie rzeczy niemożliwych w chorobie, nie dając od siebie nic. Zawsze się nasluchalam że on sobie żyły wyrywa, a ja siedzę z telefonem, bo chciałam odpocząć, wyciąć się na moment by nie zwariować. Miałam ogarnąć wszystko, najlepiej jeszcze uczyć się czegoś, iść do pracy. On ma działalność, sam ustalił że będzie znikał, że będzie wracał wieczorem i siedział przed kompem i grał, relaksował się. A ja wzięłam wszystko na siebie, bo jeszcze słuchałam zostaw go, przecież pracuje.
Caliope masz niezwykle dziecko i może to właśnie Ty masz być jego aniołem stróżem... Wielu facetów ucieka od trudnych sytuacji, bo po prostu sobie z nimi nie radzą. Mojego też nigdy nie było zarówno po urodzeniu pierwszego dziecka jak i drugiego. Przy pierwszym próbowałam wymusić na nim pomoc to skonczylo się prawie rozwodem. Może oni naprawdę nie radza sobie z emocjami związanymi z opieką nad maluchem jeszcze dodatkowo u Ciebie z problemami zdrowotnymi.
Bławatek pisze: 11 paź 2020, 15:12 A jak nie raz byłam chora to nigdy nie zapytał czy mi coś podać, czy chcę się zdrzemnąć - za to gdy on chorował to musiałam pełnić funkcję całodobowej pielęgniarki .
Mój też nigdy nie zapytał nawet jak dziecko nie spało 10 noc pod rząd ale nie wiem czy to wynika z ich egoizmu czy po prostu z braku zorientowania się, że żona potrzebuje pomocy.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dziękuję Bławatku, ile bym dała żeby nie mieć depresji po porodzie i iść do pracy, oraz żeby moje dziecko było zdrowe. Dla niego poświęciłam 7 lat, to zaprocentowało, ale nie u męża. Trudno, masz rację, Bóg to docenia i ja sama siebie też doceniam w tym :)
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Gaeo dziękuję, brak zorientowania nie wiem od czego zależy. Przed ślubem jakoś ta pomoc cały czas była.
Mam złe przeczucia dzisiaj. Mój mąż się odstrzelił na swój kurs angielskiego jak na randkę. Kiedyś dla mnie tak się ubierał, może jednak wszystko jest inaczej niż mi się wydaje, nawet własna matka go nie zna. Jakaś kowalska tylko czycha, zawsze miałam z tym problem, z konkurencją.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

To chyba najbardziej trudny dla mnie czas, przez klopoty z hormonami i przekwitaniem nie zawsze mogę dojść do ładu. Co z tego że pracuję nad sobą kiedy wracają stany depresyjne, lęki, irytacja i trzeba iść po mocniejsze tabletki. Wiem ,że to będzie zawsze, tym bardziej przeszkadza, a nie zatrzymuje się tylko postępuje, i będzie. Szczególnie w sytuacji kiedy odczuwam każdą rozmowę z kimkolwiek jako atak na mnie. Przez tą walkę którą teraz prowadzę mam problem z pokorą, chcę być lepsza od innych, bo czuję że muszę rywalizować, z mężem, z innymi członkami rodziny,boję się odpuścić, bo nic w życiu nie osiągnę nie rozwijając się i nie pracując nad sobą. Nie odpoczywam teraz, może nie potrafię.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Słuchałam wczoraj konferencji księdza Drzewieckiego o kryzysie i odbudowie i któryś już raz nie dałam rady wysłuchać tego do końca. Mam przepłakany weekend, w samotności,a najbardziej abstrakcyjne zdania dla mnie to ,że małżeństwo jest po to żeby nie być samotnym, a małżonkowie powinni kochać siebie od rana do wieczora i okazywać sobie miłość. Tak bardzo jestem niepotrzebna, jest mi smutno i żal, że dokonałam złych wyborów.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Współczuję :(
Sądzę, że byłoby Ci łatwiej, gdyby mąż się wyprowadził...
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope - jest tyle ciekawych konferencji o dążeniu do zamiany w życiu, do szczęścia np. Ks. Pawlukiewicza, o. Szustaka. Może posłuchaj tych. Mi one dały kopniaka do zmiany myślenia i nastawienia. Plus terapia indywidualna i dużo czasu spędzanego z dzieckiem pozwalają mi wierzyć, że jeśli nie w małżeństwie to sama też dam radę być szczęśliwa.

Wczoraj chwilę rozmawiałam z mężem - dalej u niego wybrzmiewa ja, mi, mnie, moje... Dalej nie widzi ile zła wyrządził swoim odejściem, słowami, czynami. A ja nie umiem mu zaufać, boję się, że może później wszystko wykorzystać w sądzie gdy jednak stwierdzi, że ze mną jednak szczesliwy nie będzie.

Dziś trafiłam na mszę gdzie świętowano 20-lecie małżeństwa i ksiądz życzył małżonkom miłości ale tej właściwej, gdyż uczucia lubią znikać natomiast miłość to branie odpowiedzialności za drugiego człowieka. Chciałabym aby mój mąż takiej miłości był świadom.

Niestety zarówno ja, jak i ty, ale też wiele innych osób na forum możemy tylko o to się modlić.

Ma teraz się trochę rozpogodzić - mam nadzieję, że Twoje nastawienie też się rozpogodzi 🙂
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Rozpogodziło się, musiałam znów przemyśleć to, że chcę być sobą, nie chcę spełniać czyichś oczekiwań. Że miłość jako postawa to akceptacja drugiego człowieka z wszystkimi jego wadami i tym że nie musi dać sobie że wszystkim rady. Ja to wiem, a często wracam do mechanizmu myślenia że zawiodłam męża, a wcale tak nie jest. Jego oczekiwania nie musiały być nigdy spełnione, bo małżeństwo to ma być wolność, nie presja i zmiany dla kogoś. Fajnie jest czuć się potrzebnym, ale nie każdemu można to zaoferować. Pewnie nie raz jeszcze będę wracać na zły tor myślenia o sobie, bo upadam, oceniam siebie, kontroluję, a to nie jest dobre dla mnie, gubię spontaniczne życie.
ODPOWIEDZ