Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dzięki, właśnie dlatego chcę prawo jazdy i samochód, dla mnie to prawdziwa wolność. Mój mąż nie ma zamiaru spędzać ze mną czasu, więc to mnie trzyma przy życiu, wolność w samotności. Niestety obawiam się że już nigdy nie poczuję bliskości i miłości z jego strony, mój czas minął, pora odwiesić moje uczucia na kołek ,rodziny już nie ma. Moje wartości które były dla mnie ważne już nie są ,jestem z tym pogodzona w jakimś stopniu.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Witajcie.Wydaje mi się że naprawdę sporo wypracowałam, z wieloma rzeczami się pogodzilam, jestem wdzięczna za to co mam i jestem dumna z siebie. Weszłam w taki etap kryzysu gdzie nie czuję żalu, złości, ale zdrowo tęsknię. Zajmuję się zupełnie innymi rzeczami niż na początku problemów, znów widzę w sobie kobietę przed kryzysem, porodem, ślubem . Znów żyję, z Bogiem.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Sarah »

Super, i tak trzymaj :)
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Nino
Posty: 611
Rejestracja: 14 gru 2019, 18:26
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nino »

A ja nie chciałabym być dawną sobą: w sensie: tak funkcjonować, jak przed kryzysem, ślubem, porodami...
Każdy etap życia jest dla mnie ważny, jednak mam wrażenie, że to byłby powrót do punktu wyjścia, a ja chce pójść ku pełni życia. Chcę, aby ten, kolejny już kryzys, stał się progiem, od którego się wreszcie odbiję, a nie zaliczę upadek na tyłek po chwilowym wzlocie.
Jestem gotowa dużo przecierpieć jeszcze, ale jednocześnie czuję się bardzo słaba i bezsilna. Bardzo krucha i grzeszna.
Uważam, że bez Boga, wsparcia Maryi, nie dam rady.
To, co było we mnie fajne w młodości, na szczęście: pozostało. Dziecięca radość i spontaniczność, poczucie wdzięczności za życie, za bycie TU. Ciekawość, witalność, zdolność do zachwytu, pociąg do ludzi i... zabawy ;)
Teraz chcę dojrzeć. Wreszcie. Zbyt długo mała dziewczynka we mnie pociąga za sznurki. Trzeba ją wreszcie jakoś mądrze uspokoić i dopuścić do głosu dojrzałą i piękną Nino.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nino pisze: 11 wrz 2020, 18:23 A ja nie chciałabym być dawną sobą: w sensie: tak funkcjonować, jak przed kryzysem, ślubem, porodami...
Każdy etap życia jest dla mnie ważny, jednak mam wrażenie, że to byłby powrót do punktu wyjścia, a ja chce pójść ku pełni życia. Chcę, aby ten, kolejny już kryzys, stał się progiem, od którego się wreszcie odbiję, a nie zaliczę upadek na tyłek po chwilowym wzlocie.
Jestem gotowa dużo przecierpieć jeszcze, ale jednocześnie czuję się bardzo słaba i bezsilna. Bardzo krucha i grzeszna.
Uważam, że bez Boga, wsparcia Maryi, nie dam rady.
To, co było we mnie fajne w młodości, na szczęście: pozostało. Dziecięca radość i spontaniczność, poczucie wdzięczności za życie, za bycie TU. Ciekawość, witalność, zdolność do zachwytu, pociąg do ludzi i... zabawy ;)
Teraz chcę dojrzeć. Wreszcie. Zbyt długo mała dziewczynka we mnie pociąga za sznurki. Trzeba ją wreszcie jakoś mądrze uspokoić i dopuścić do głosu dojrzałą i piękną Nino.
Dlatego Nino napisałam że widzę w sobie znów kobietę, nie tę samą osobę co przed ślubem czy porodem. Jestem dojrzalsza, mniej naiwna, wyglądam inaczej, jestem znów nieodkryta. Mam podobne zdanie jak kiedyś, ale teraz jeszcze bardziej podziałały moje zmiany. Też nie chcę wracać do dawnej mnie, bo wtedy popełniłam tyle błędów, przykładem jest chęć dostosowania do męża.Szkoda życia na powielanie , chcę być tylko sobą, nie zmienię się już dla kogoś.
Pięknie opisałaś czego ty chcesz, ale nie musisz tłumić tej dziewczynki, ona też jest potrzebna. Dojrzałość polega na wywarzeniu dojrzałej i małej Nino, zmiany są w tobie wspaniałe.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Właśnie chciałabym nauczyć się konstruktywnie kłócić. Nie potrafię, w domu miałam cały czas takie coś i nie chciałam kłótni .W małżeństwie odpuszczałam dla świętego spokoju i teraz mam problem. Uczę się znów mówić co czuję, to bardzo ciężka praca po tylu latach podporządkowania. Jak to jest się tak normalnie pokłócić?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope pisze: 12 wrz 2020, 13:48 Właśnie chciałabym nauczyć się konstruktywnie kłócić. Nie potrafię, w domu miałam cały czas takie coś i nie chciałam kłótni .W małżeństwie odpuszczałam dla świętego spokoju i teraz mam problem. Uczę się znów mówić co czuję, to bardzo ciężka praca po tylu latach podporządkowania. Jak to jest się tak normalnie pokłócić?
Nie wiem, czy da się konstruktywnie kłócić? Może raczej konstruktywnie wyrażać swoje potrzeby, sprzeciw, odmienne zdanie? Tu kopalnią wiedzy są zasady porozumienia bez przemocy.
Uczę się ich, to bardzo mozolna praca w moim przypadku. Z drugiej strony wciąż gdzieś tam z tyłu głowy mam przekonanie, że czasem ostra reakcja jest jedyną możliwą formą obrony. Ostatnio dałam temu wyraz i choć miło było poczuć złość i na jej fali mieć siłę by się przeciwstawić temu co zdecydowanie mi nie odpowiadało - to zostałam jednak z poczuciem niezadowolenia z siebie.
Trzeba naprawdę ogromnej pracy, samoświadomosci, wewnętrznego spokoju, by komunikować się bez przemocy także tam, gdzie czujemy się atakowani, zagrożeni, niepewni...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Szukajcie, a znajdziecie... Wytrwale szukałam czegokolwiek, co choć trochę pomoże mi zrozumieć moje ostatnie doświadczenia związane z moim przeżywaniem gniewu, złości i wynikającej z tego agresji. Ponieważ wyjaśnia to bardzo mądrze i konstruktywnie także kwestię kłótni to wklejam link :)


https://youtu.be/d8wcFuOufhw
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: ozeasz »

Ruta pisze: 12 wrz 2020, 21:44
Caliope pisze: 12 wrz 2020, 13:48 Właśnie chciałabym nauczyć się konstruktywnie kłócić. Nie potrafię, w domu miałam cały czas takie coś i nie chciałam kłótni .W małżeństwie odpuszczałam dla świętego spokoju i teraz mam problem. Uczę się znów mówić co czuję, to bardzo ciężka praca po tylu latach podporządkowania. Jak to jest się tak normalnie pokłócić?
Nie wiem, czy da się konstruktywnie kłócić? Może raczej konstruktywnie wyrażać swoje potrzeby, sprzeciw, odmienne zdanie? Tu kopalnią wiedzy są zasady porozumienia bez przemocy.
Uczę się ich, to bardzo mozolna praca w moim przypadku. Z drugiej strony wciąż gdzieś tam z tyłu głowy mam przekonanie, że czasem ostra reakcja jest jedyną możliwą formą obrony. Ostatnio dałam temu wyraz i choć miło było poczuć złość i na jej fali mieć siłę by się przeciwstawić temu co zdecydowanie mi nie odpowiadało - to zostałam jednak z poczuciem niezadowolenia z siebie.
Trzeba naprawdę ogromnej pracy, samoświadomosci, wewnętrznego spokoju, by komunikować się bez przemocy także tam, gdzie czujemy się atakowani, zagrożeni, niepewni...
Ruta pisze: 13 wrz 2020, 7:27 Szukajcie, a znajdziecie... Wytrwale szukałam czegokolwiek, co choć trochę pomoże mi zrozumieć moje ostatnie doświadczenia związane z moim przeżywaniem gniewu, złości i wynikającej z tego agresji. Ponieważ wyjaśnia to bardzo mądrze i konstruktywnie także kwestię kłótni to wklejam link :)


https://youtu.be/d8wcFuOufhw
Między tym co opisuje Rosenberg i ks.Grzywocz widzę zasadniczą różnicę w genezie, źródle pojawiających się uczuć i emocji.
Rosenberg raczej upatruje pojawianie się emocji w osobie w której się one pojawiają, za przyczyną niezrealizowanych lub zrealizowanych potrzeb, za to ks. Grzywocz jeśli dobrze Go zrozumiałem, dopatruje się źródła w interlokutorze i jego zachowaniach, postawach, słowach które je inicjują ..
Oczywiście będąc świadomym tych (prawdopodobnie) różnic można i tak skorzystać z podanej wiedzy i doświadczenia..
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nirwanna »

ozeasz pisze: 13 wrz 2020, 10:51
Ruta pisze: 12 wrz 2020, 21:44
Caliope pisze: 12 wrz 2020, 13:48 Właśnie chciałabym nauczyć się konstruktywnie kłócić. Nie potrafię, w domu miałam cały czas takie coś i nie chciałam kłótni .W małżeństwie odpuszczałam dla świętego spokoju i teraz mam problem. Uczę się znów mówić co czuję, to bardzo ciężka praca po tylu latach podporządkowania. Jak to jest się tak normalnie pokłócić?
Nie wiem, czy da się konstruktywnie kłócić? Może raczej konstruktywnie wyrażać swoje potrzeby, sprzeciw, odmienne zdanie? Tu kopalnią wiedzy są zasady porozumienia bez przemocy.
Uczę się ich, to bardzo mozolna praca w moim przypadku. Z drugiej strony wciąż gdzieś tam z tyłu głowy mam przekonanie, że czasem ostra reakcja jest jedyną możliwą formą obrony. Ostatnio dałam temu wyraz i choć miło było poczuć złość i na jej fali mieć siłę by się przeciwstawić temu co zdecydowanie mi nie odpowiadało - to zostałam jednak z poczuciem niezadowolenia z siebie.
Trzeba naprawdę ogromnej pracy, samoświadomosci, wewnętrznego spokoju, by komunikować się bez przemocy także tam, gdzie czujemy się atakowani, zagrożeni, niepewni...
Ruta pisze: 13 wrz 2020, 7:27 Szukajcie, a znajdziecie... Wytrwale szukałam czegokolwiek, co choć trochę pomoże mi zrozumieć moje ostatnie doświadczenia związane z moim przeżywaniem gniewu, złości i wynikającej z tego agresji. Ponieważ wyjaśnia to bardzo mądrze i konstruktywnie także kwestię kłótni to wklejam link :)


https://youtu.be/d8wcFuOufhw
Między tym co opisuje Rosenberg i ks.Grzywocz widzę zasadniczą różnicę w genezie, źródle pojawiających się uczuć i emocji.
Rosenberg raczej upatruje pojawianie się emocji w osobie w której się one pojawiają, za przyczyną niezrealizowanych lub zrealizowanych potrzeb, za to ks. Grzywocz jeśli dobrze Go zrozumiałem, dopatruje się źródła w interlokutorze i jego zachowaniach, postawach, słowach które je inicjują ..
Oczywiście będąc świadomym tych (prawdopodobnie) różnic można i tak skorzystać z podanej wiedzy i doświadczenia..
Linkuję jeszcze jedno nagranie ks.Grzywocza: https://www.youtube.com/watch?v=8GSN-nQKvw8
I m.in. na jego bazie,oraz znając szerzej treści przekazywane przez ks. Grzywocza sądzę, że różnica między przekazem ks. Grzywocza i M. Rosenberga jest pozorna, i polega po prostu na trochę innej grupie docelowej, do której przekaz jest kierowany. Przekaz jest dopasowany do grupy.

Sądzę, że ks. Grzywocz mówi o emocjach do osób, które dopiero uczą się ogarniać swoje emocje, do osób jeszcze młodych, na starcie życiowym, lub do osób starszych, które w jakimś punkcie życia reflektują że z ich emocjanolnością jest coś nie tak, że jest może wykoślawiona, wyparta, amputowana... On to prostuje, i pokazuje schematy wyjścia i stan docelowy (tu czasem między wierszami pojawiają się potrzeby), nie wchodząc w szczegóły rozwiązań, bo to już przestrzeń pracy terapeutycznej i/lub kierownictwa duchowego, i on tu sobie stawia wyraźne granice. On pokazuje, że praca wewnętrzna zaczyna się od konfrontacji swojego spojrzenia na rzeczywistość zewnętrzną maksymalnie obiektywnie, wskazane - w sposób zbliżony jak patrzy Bóg.

Z kolei M. Rosenberg pisze teoretycznie do wszystkich, jednak wejść w to w praktyce i niemanipulacyjnie jest w stanie osoba, która w sposób podstawowo zdrowy ogarnia własną emocjonalność, bo od niej się wszystko zaczyna, od kontaktu z samym sobą i swoimi emocjami. To po prostu jest kolejny (lub ew. równoległy) etap w stosunku do tego, o czym mówi ks.Grzywocz.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dziękuję za linki, skorzystam, może coś ciekawego mi przyjdzie do głowy. Najbardziej chodzi mi o to jak postępować z mężem który krzykiem sprowadza mnie do kapitulacji moich potrzeb, gdzie ja nie chcę krzyczeć, a przedstawić moje ważne rzeczy. Zawsze jego rzeczy były ważniejsze od moich, od ślubu, wtedy nie przebiłam tej skorupy, teraz mam siłę, ale blokuje mnie jego krzyk. Męczy mnie to, że
ja będę musiała też jednak krzyczeć wbrew sobie, bo nic nie uzyskam. Krzyczy bo nie radzi sobie z emocjami i z tym że ja coś od niego chcę, jak dawno temu. Z jednej strony mam być samodzielna i zaradna, a z drugiej uległa i godzić się na to co on sobie chce, no to się nigdy nie połączy.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Nirwanna pisze: 13 wrz 2020, 13:21
Sądzę, że ks. Grzywocz mówi o emocjach do osób, które dopiero uczą się ogarniać swoje emocje, do osób jeszcze młodych, na starcie życiowym, lub do osób starszych, które w jakimś punkcie życia reflektują że z ich emocjanolnością jest coś nie tak, że jest może wykoślawiona, wyparta, amputowana... On to prostuje, i pokazuje schematy wyjścia i stan docelowy (tu czasem między wierszami pojawiają się potrzeby), nie wchodząc w szczegóły rozwiązań, bo to już przestrzeń pracy terapeutycznej i/lub kierownictwa duchowego, i on tu sobie stawia wyraźne granice. On pokazuje, że praca wewnętrzna zaczyna się od konfrontacji swojego spojrzenia na rzeczywistość zewnętrzną maksymalnie obiektywnie, wskazane - w sposób zbliżony jak patrzy Bóg.

Z kolei M. Rosenberg pisze teoretycznie do wszystkich, jednak wejść w to w praktyce i niemanipulacyjnie jest w stanie osoba, która w sposób podstawowo zdrowy ogarnia własną emocjonalność, bo od niej się wszystko zaczyna, od kontaktu z samym sobą i swoimi emocjami. To po prostu jest kolejny (lub ew. równoległy) etap w stosunku do tego, o czym mówi ks.Grzywocz.
Analizowałam to sobie nadal dzisiaj i mam takie spstrzeżenia:
1. Ksiądz Grzywocz wskazuje, że emocje są między innymi sposobem rekacji na to, co dzieje się w naszym otoczeniu. Ja to sobie nazwałam na własny użytek czujnikami temperatury. Mamy coś takiego w naszej skórze - gdy dotykamy czegoś zbyt gorącego lub zimnego włącza się alarm, cofamy rękę lub robimy coś podobnego. Emocje to także taki rodzaj czujników. Podobnie emocje opisuje ksiądz Dziewiecki, że są one rodzajem informacji zwrotnych. Ksiądz Grzywocz ładnie pokazuje jak rozpoznać swoje emocje i co one właściwie oznaczają.
Jeśli umiemy rozpoznawać nasze emocje i komunikaty jakie one dla nas niosą, możemy korzystać z energii jaką ze sobą niosą i nad nią panować. Oznacza to, że nawet agresję możemy uzewnętrznić w sposób niedestrukcyjny.
2. M. Rosenberg także podkreśla że punktem wyjścia jest nabycie umiejętności zidentyfikowania tego co właściwie czujemy i także wskazuje, że cudze uczynki i wypowiedzi mogą być katalizatorami naszych emocji. Gdy jednak pisze o gniewie, pisze dosadnie, że to co robią inni "nigdy nie bywa przyczyną naszych uczuć". Dalej pisze, że choć gniew może być rodzajem syreny alarmowej, informującej nas o jakiejś naszej niezaspokojonej potrzebie, to gniew "deprawuje naszą energię".
M. Rosenberg twierdzi więc, że choć katalizatorem emocji mogą być przyczyny zewnętrzne, to ostateczna przyczyna tego co czujemy jest w nas. Według Rosenberga to co czujemy zależy to od tego, jak się odniesiemy do cudzych słów i czynów, oraz od naszych potrzeb i oczekiwań.
Dalej propozycje Rosenberga są bardzo podobne jak Księdza Grzywocza - patrzymy, co dana emocja mówi nam o nas samych, co w nas budzi, w co w nas godzi, w jakie potrzeby uderza oraz jak możemy wyrazić to, co czujemy tak, aby nie było to destrukcyjne. Rosenberg nazywa to wzięciem odpowiedzialności za swoje emocje, Ksiądz Grzywocz wzięciem odpowiedzialności za swoje reakcje.
(Obaj panowie mówią także o wysokich kosztach emocji nierozpoznanych, ale to osobny temat)


Myślę, że ksiądz Grzywocz i Ksiądz Dziewiecki postrzegają emocje jako naturalne, wbudowane w nas sposoby reakcji, jeszcze jeden dar, który pomaga nam funkcjonować w świecie. Oznacza to, że nie ma złych emocji, z agresją i gniewiem włącznie - są tylko destrukcyjnie i niedestrukcyjnie wyrażone emocje lub emocje tłumione i niewyrażane. Ponieważ emocje są rodzajem automatycznych reakcji, nie jesteśmy w stanie ich wyłączać, modyfikować. Odpowiadamy natomiast za to jak i czy je wyrażamy.

Z kolei Rosenberg postrzega emocje jako coś co jest w nas samych. W zasadzie także mówi, że emocje po prostu są, i nie dzieli ich na dobre i złe. A jednak gniew postrzega jako destrukcyjny, a jego przyczynę widzi w naszej skłoności do osądzania, do zrzucania winy na innych lub przyjmowania jej na siebie.

Tu na logikę punkty należą się moim zdaniem księżom. Bo o ile potrzeby i oczekiwania faktycznie są w nas jeszcze zanim pojawi się zewnętrzny katalizator, wzbudzający emocję, to osąd, zrzucanie lub branie na siebie winy, są poźniejsze niż emocje i należą już do sfery reakcji na emocję. O ile pewne skłonności, np. do osądzania, mogą więc pewne reakcje nasilać, o tyle - ponieważ są reakcjami, - to nie mogą ich generować. Psy szczekają pierwsze.

Myślę, że ta róznica płynie z koncepcji człowieka. Księża postrzegają człowieka z perspektywy wiary, człowiek jest stworzony przez Boga, jest sam w sobie kompletny, cały. Ma także swobodny wybór między złem a dobrem. Rosenberg nie ukrywa, że jest zraniony ludzką kondycją i jego ważną misją jest wyeliminowanie przemocy ze stosunków międzyludzkich. Gniew postrzega jako żródło przemocy, coś deprawującego. Coś co jest możliwe do wyeliminowania, gdy zmienimy sposób w jaki postrzegamy świat.
Według księży sam gniew jest w porządku, stanowi ważną informację, czasem o tym co się dzieje w nas samych, czasem o tym co dzieje się na zewnątrz- liczy się to jak go wyrażamy i co z nim robimy.

Ksiądz Piotr Glas ujmuje to w ten sposób "To co dotyka nas z zewnątrz nie jest przyczyną nieczystości serca. To, co z siebie wypuścimy na skutek oddziaływania, stanowi dopiero o naszym stanie duchowym" (cytat z ksiązki "40 dni walki duchowej").
Ksiądz Glas wskazuje na jeszcze jeden aspket uczuć i emocji: one nie zawsze pochodzą od nas samych: "Płaszczyzna uczuć i emocji jest tym obszarem, na którym najbardziej może działać zły duch. I ważne jest tutaj, żebyś zrozumiał, że nawet jeśłi zły duch podsuwa ci najgorsze myśli i uczucia, nie możesz się im poddawać. Pamiętaj: twoja postawa wypływa z twoich decyzji i postępowania, a nie z odczuć"(Z tej samej ksiązki). Pisze także, aby dużą wagę przykładać do tego, aby wypowiadać (nawet wobec siebie), to co się dzieje w naszych sercach i umysłach. Już samo nazwanie tego powoduje, że zło traci swoją moc. Przeciwstawiać złu się możemy "modlitwą, miłością i prawdą".

Nadal po zebraniu tego wszystkiego mam w sobie duży zamęt. Czuję, że wszystkie te koncepcje mają swoje punkty styczne i płyną w jednym kierunku, za wyjątkiem negowania przez Rosenberga samego uczucia gniewu, jako destrukcyjnego i które należy eliminować.

Z mojej osobistej perspektywy i doświadczeń z emocjami wynika, że wszystkie emocje są potrzebne. Wiele lat przeżyłam z amputowaną złością, gniewem, agresją. Zdarzało się, że dochodziło do mnie u wybuchów, choć było to niezwykle rzadkie, a to czym wybuchałam była zwykle rozpacz, choć parę razy również agresja. Zwykle raczej doznawałam skutków niewyrażonych uczuć (o których na codzień sądziłam że ich nie odczuwam) w postaci tego o czym mówi się, jako o objawach somatycznych, także na granicy depresji. Ponieważ nie odczytywałam w sobie takich uczuć, często także pozwalałam się krzywdzić. Odkąd czuję je lepiej, potrafię je w sobie dostrzec - reaguję. To trochę jak z tymi czujnikami ciepła - gdyby nie działały chodziłabym z poparzeniami lub odmrożeniami. Ja chodziłam sobie latami taka właśnie odmrożona i poparzona.

Ważne jednak, by jak mówi ksiądz Grzywocz, umieć odróżnić na co ja właściwie reaguję - bo czasem może mi się tylko wydawać, że moja emocja powstaje na skutek czyjegoś działania (tak również może być), ale może być to moja rekacja na moją własną sytuację lub na zmianę jaka się we mnie dokonuje. Może to więc oznaczać potrzebę zmiany we mnie lub podjęcia obrony siebie na atak z zewnątrz (postawienia granicy). Dopiero umiejętność dostrzeżenia przyczyn moich emocji, a nie tylko samego ich zidentyfikowania, pozwoli mi reagować właściwie w tym sensie, że będę reagować w odpowiedzi na to co dzieje się naprawdę. Do tego dochodzi jeszcze umiejętność reagowania w sposób niedestrukcyjny. Czasem wystarczy emocję nazwać, by ją rozbroić, a czasem potrzebne jest działanie.

Sądzę więc, że rację mają księża, nie Rosenberg, mówiąc, że wszystkie uczucia są równoprawne, także te które odczytujemy często jako "złe", w tym gniew i agresja. A znaczenie ma to, co dalej z nimi robimy. I że próby "poprawiania Pana Boga", modyfikowania siebie i swojego widzenia świata tak, by nie pojawiał się we mnie gniew, są skazane na niepowodzenie. Nawet jeśli nauczę się by odpowiedzią na gniew było dostrzeżenie mojej potrzeby i potrzeby drugiego, a nie osąd i zrzucanie winy, gniew może się jednak we mnie pojawiać. Znaczenie będzie mieć co z nim zrobię.
Rosenberg nie jest w mojej ocenie do końca spójny ze sobą, gdy pisze o sytuacjach w których można dopuścić zastosowanie siły "z intencją ochronną". Przykład jaki podaje jest jednak z kategorii do negocjacji, gdzie zastosowane rozwiązanie "siłowe" podlega negocjacjom, można też wszystkim wytłumaczyć jego cel (że nie jest nim odwet). Tak jakby bał się podania bardziej radykalnego przykładu. Myślę, że ma tu największe znaczenie to, że możliwość zastosowania tej "siły ochronnej" wymaga energii - i to chyba tej, o której mówi ksiądz Grzywocz - tej która płynie z agresji. Jeśli wyeliminujemy z siebie gniew jako uczucie, nie będziemy w stanie tej ochronnej siły zastosować - bo będziemy jej pozbawieni.

To moje refleksje na dziś. Czuję, że gniew jest równie dobry jak inne uczucia i emocje jakie się we mnie pojawiąją. I że jest wartościowy. Jest też rodzajem informacji - takiej której nie potrafię jeszcze właściwie odczytywać. Ani nie umiem jeszcze dobrze kierować energią jaka z niego płynie, ani wyrażać tego, co z mojego gniewu w sposób niedestrukcyjny. Dlatego tu łatwo mogę stać się przegraną w tym co jest zmaganiem duchowym i polec, pozwalając, by to co ze mnie w efekcie wypłynie, stało się przyczyną nieczystości serca.
To spora zmiana w moim postrzeganiu gniewu, wcześniej postrzegałam go tak jak Rosenberg; że na energii gniewu mogę tylko czynić zło i jego potencjał jest wyłącznie destrukcyjny. Oraz, że osoby, które odczuwają gniew są w jakimś sensie kalekie, źle postrzegają świat, nie są jeszcze wystarczająco uduchowione by gniewu nie odczuwać.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nirwanna »

Być może ta różnica pochodzi z innego słownictwa, z tłumaczenia. Ks. Grzywocz stosuje zamiennie słowa gniew i agresja. Zdarza się, że różni spece od emocji stosują zamiennie słowa gniew, złość i agresja. Dla mnie z kolei są między nimi różnice, stosuję je do opisu różnych stanów.
Z kolei Rosenberg opisując gniew być może ma na myśli coś, co po polsku lepiej jest określane jako agresja. Wtedy jego uzasadnienie dot. gniewu (czy właściwie agresji) lepiej by mi pasowało do całości, włącznie z ową "siłą ochronną".
Tu jednak gdybam trochę, nie sprawdzałam powyższego.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Dzisiaj tak sobie myślę i zastanawia mnie po co mój mąż chciał zakładać rodzinę. Nie jestem mu potrzebna, ja nie czuję że on jest mężczyzną. Widzę w nim egoistycznego gbura który wszystkich poucza, a ja nie potrzebuję ojca. Po ślubie już tak było, ale ja zakochana nie widziałam tego poświęcając wszystko dla tej rodziny. Najgorzej jest że teraz muszę odpierać ataki i mówić że jestem dorosła, wszystko co mi się wydawało, że jest dobrze (bo ludzie mi mówili) jest kompletnym błędem, to co mąż mi mówił że mam zmienić nie jest ważne. Warto słuchać tego co ma się w głowie samemu.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

U mnie było jeszcze gorzej - mąż wieczne dziecko, któremu trzeba o wszystkim przypominać, za niego podejmować decyzje i brać odpowiedzialność, ja odpowiedzialna za wychowanie dziecka i pieniądze na nasze życie bo on musi mieć swoje pieniądze. Ja matka - on mój syn 🙁

Też się zastanawiam po co się ze mną ożenił jak mu nigdy mężem nie chciał/ nie umiał/ być.
ODPOWIEDZ