Nałóg...Proszę Cię... Dziewczyny chcą się trochę wygadać, pożalić. Dlaczego Wy, faceci, macie nieustanny problem z naszymi emocjami? No przecież wiadomo, że chodzi o odbluszczenie się, o pracę nad sobą itd, ale zaczynasz brzmieć jak belfer przy tablicy.
Mary..., kilka sformułowań z Twoich postów i przeszedł mnie dreszcz.... Wyjęłaś mi to z ust. Nie umiałam nazwać zachowania mojego męża w ostatnich miesiącach, a to dokładnie tak, jakby działał; metodycznie. Jakby to bezwzględnie milczenie wobec nas i bezpardonowe odcięcie się, było jednym z elementów planu.
Na co? Po co? Tego nikt się nie dowie, a już na pewno nie powinnam zawracać sobie tym głowy ja. Tylko, że takie milczenie: boli. Taka postawa: rani. Taka sytuacja: wprowadza ogromny zamęt w całej rodzinie i ROZUMIEM Twoje rozżalenie i Twój strach oraz poczucie beznadziei. Masz prawo do przeżywania również tych emocji, w obliczu tego, co się dzieje. I chyba też masz rację, że jesteś na początku drogi, jeśli chodzi o Ciebie samą, więc w tym sensie Nałóg ma słuszność, przypominając uparcie, aby zawalczyć o swoją godność: matki, żony. O SWOJE życie, na razie, bez męża. A co los przyniesie? Bóg raczy wiedzieć. Ważne, abyś nie porzuciła drogi nawrócenia. Nie porzuciła modlitwy. Modlisz się teraz po prostu o Bożą opiekę nad Tobą i dziećmi? Bardzo dobra modlitwa, moim zdaniem.
Wiem, jak Ci ciężko. Również jestem totalnie odrzucona przez męża. Ja i nasze dzieci... Owe nieszczęsne zbliżenia przed moim wyjazdem, tylko spotęgowały mój ból. Były jak zastrzyk narkotyku. Przez chwilę poczułam się lepiej, a potem....No właśnie. Wybaczyłam sobie.
W ostatnich tygodniach przekonałam się, że żadna z moich "starych metod" na zejście się już nie działa. Skończyło się. Nie mogę już zrobić NIC, jeśli chodzi o męża. Mogę pomóc sobie i zawalczyć o siebie, a męża oddawać nieustannie Jezusowi przez Ręce Maryi i.... zająć się swoją przemianą, swoimi sprawami, swoimi zadaniami do wykonania, których - Bóg otwiera oczy - jest sporo. O podobnym doświadczeniu pisał Paveł...
Kiedy stajemy w Bożej prawdzie o nas samych, widzimy, ile obszarów jest do uzdrowienia w nas. I że może to się odbyć tylko z Panem Bogiem. On jest tym właściwym lekarzem.
Codziennie walczę ze sobą, aby nie zrobić głupoty po staremu, np. nie zadzwonić do męża z głupia frant, aby tylko usłyszeć jego głos!
Ale też nie obrastam już złością i poczuciem skrzywdzenia. O kowalskiej nie myślę w ogóle! Rozważam, o czym mąż powinien być poinformowany, a co odpuścić. Mam wrażenie, że niekiedy działam z natchnienia Bożego, ale też reaguję na pokusy. Obserwuję wtedy, co/jak się czuję, aby to rozeznać. Na przykład po, choćby krótkiej rozmowie telefonicznej z mężem, pojawia się ból migrenowy. Mam wrażenie, jakby ogarniała mnie ociężałość.....
Ale też niekiedy piszę do niego w danej sprawie. On odpowiada i coś tam udaje się ustalić. To coś, to nie jest błahe coś, bo dotyczy tych organizacyjnych spraw, które jednak są ważne w codziennym życiu. I wtedy dziękuję Bogu, że ustaliliśmy to bez awantury i kłótni, albo doszliśmy do porozumienia w jakiejś kwestii, choć na początku wyglądało groźnie.
Zauważyłam, że gdy trzymam nerwy na wodzy, jestem uprzejma ale nie przymilaśna, rzeczowa, a nie poprzetykana emocjami: udaje mi się z nim podjąć dialog. Tego dużo nie jest, ale jednak wychodzą różne rzeczy, jak ustalenie pomocy finansowej córce, itd....
Nasze historie są oczywiście różne. I w innym miejscu jesteśmy obie. Mimo to mężów mamy podobnych: "z piekła rodem!"
Ściskam Cię gorąco!