Małgorzata Małgosia pisze: ↑14 lut 2020, 11:57
Ruta pisze: ↑14 lut 2020, 10:39
nałóg pisze: ↑14 lut 2020, 8:45
Ruto, wydaje mi się że interwencja policji i wykonanie przez nich testu na obecność narkotyków zdecydowanie wpłynęło by na sąd w kwestii przyjęcia jako faktu uzależnienia męża. Wiem....... jeszcze musiałabyś przełamać lęk przed taką konfrontacją . Chyba żebyś skorzystała z pomocy policji gdy uważasz że mąż prowadzi samochód pod wpływem narkotyków czy alkoholu.PD
Chyba nie mam wyjścia i muszę się nauczyć działać w ten sposób. W sensie prosząc o pomoc policję. Zadzwoniłam do dzielnicowego, żeby zapytać na jaką pomoc mogę liczyć, ale jest na urlopie. Martwię się, że policja mnie zignoruje, jeśli poproszę o pomoc. Oraz obawiam się agresji męża. Gdy bierze staje się agresywny i zwyczajnie się go obawiam. Trochę zaczynam się z tym swoim strachem konfrontować i widzę jak bardzo wpływa na to co robię i jak to sama przed sobą ukrywam. Wchodzę od razu w stare mechanizmy przystosowania, udając że nie ma problemu i za wszelką cenę staram się nie rozdrażnić męża. Wiem przy tym doskonale, że wezwanie policji na pewno wywoła jego agresję i głównie dlatego tego nie robię. Także dlatego, że obawiam się odium, kobiety która wezwała policję na swojego męża. Ale z tym już chyba będę umiała sobie poradzić. Niech sobie każdy myśli co chce. Nikt nie każe mężowi przychodzić do dziecka w takim stanie. Szukam teraz osoby, która będzie ze mną przy następnym kontakcie. Sama jestem za słaba jeszcze, żeby mieć pewność że w ostatniej chwili się nie wycofam, no i będę się czuła bezpieczniej.
ruto, a co sądzisz o tym, żeby najpierw męża ostrzec wprost: jeżeli przyjdziesz w takim stanie i nie będziesz chciał się zbadać, od razu wzywam policję.
Zanim faktycznie wezwiesz, żeby poznał jasną granicę.
Małgosiu, rzecz w tym, że wiele razy mówiłam i... mówiłam. Mąż mi nie wierzy. Natomiast oddzwonił do mnie ze swojego urlopu dzielnicowy, który okazał się panią dzielnicową. Bardzo mądrą i wspierającą. Rozmowa z nią bardzo mi pomogła.
Uświadomiłam sobie po rozmowie, że nie wzywam przecież czegoś w rodzaju brygady eksterminacyjnej, tylko policję, aby dostać pomoc. A jeśli mąż poniesie konsekwencje prawne, to na skutek swoich działań. Nikt nikogo nie kara za to, że ktoś wezwał policję, tylko za to że narusza prawo. Oraz, że mam prawo wzywać policję za każdym razem kiedy mąż przyjdzie do dziecka odurzony, on wie, że to nie w porządku. Próbowałam innych sposobów, żeby do męża dotarło, żeby tak nie robił, ale nic z tego do niego nie dotarło.
Na pewno to, co się dzieje ze mną odkąd mąż jest znowu w ciągu pokazuje, jak bardzo jeszcze jestem współuzależniona. Jak łatwo wchodzę w znane sobie mechanizmy uciekania od problemu, podejmowania prób przeczekania, unikania konfrontacji. Jak łatwo wpadam w panikę i uczucie bezradności i zaczynam działać tak, żeby tylko nie sprowokować męża. Jak bardzo jeszcze jestem niestabilna emocjonalnie. Ale robię też postępy, bo potrafię już swoje postępowanie ocenić, zauważyć i się nad nim zastanowić i szukać w sobie odpowiedzi, co NAPRAWDĘ się dzieje. Słucham też uważniej dziecka i jeśli zgłasza obawy, to reaguję na nie, zamiast zalagadzać i mówić, że na pewno wszystko jest dobrze, a tata był zmęczony i dlatego się dziwnie i nieprzyjemnie zachowywał.
Dziś miałam moment, w którym nagle zaczęłam myśleć, a może mi się to wszystko wydaje, może jestem przewrażliwiona, może widzę rzeczy, których nie ma. Może dziecko przesadza i oczekuje od taty za dużo. Może on nie bierze, tylko jest zmęczony i drażliwy bo mu się nie układa, jest przepracowany, wkurzam go, kowalska daje do wiwatu, może przyjeżdża przysnąć w domu, bo z kowalska nie może i woli przeczekać w domu, może dziecko go denerwuje, bo się jednak odzwyczaił... Zadzwoniłam do koleżanki, która widziała męża i poprosiłam, aby mi opisała jego stan jak widzi, bez analizowania przyczyny, po prostu opis, jak wyglądał, co robił, co mówił, jak reagował, jak się zwracał do innych osób. Nie to nie był opis człowieka zmęczonego, tylko odurzonego i kombinującego jak to ukryć i co zrobić, żeby wszyscy się odczepili.
Przełamałam dziś dużą barierę jaką mam w sobie, bo po raz pierwszy rozmawiałam o uzależnieniu męża poza przestrzenią terapeutyczną lub gronem najbliższych zaufanych osób. Po raz pierwszy też zwróciłam się o pomoc, gdy poczułam się zagrożona. Myślę, że dorosłam do obrony, także przez wezwanie policji. Kiedy słuchałam księdza Dziewieckiego, który mówił o wzywaniu policji wydawało mi się to radykalne, myślałam, że skoro nie obawiam się o życie, to muszę sobie jakoś radzić sama i wzywanie policji to przesada. Teraz myślę, że mam prawo się bronić wszelkimi dostępnymi metodami. Tu liczy się skuteczność.
Widzę też skuteczność mojej terapii w zakresie jak teraz postrzegam męża. Jeszcze niedawno mnóstwo energii w podobnej sytuacji poświęciłbym na zastanawianie się, czemu on w taki sposób postępuje, co ja zrobiłam nie tak, czy jest zły, gdzie się podziało to jego dobro które w nim widzę, co jest w nim prawdziwe, a co nie. Teraz wiem: mój mąż jest chory, nie potrafi inaczej i to co robi w stanie odurzenia płynie z uzależnienia i ze stanu odurzenia. Teraz już rozumiem lepiej, co to znaczy oddzielać człowieka od jego nałogu.
Widzę też ogrom pracy nad rozumieniem sakramentu małżeństwa jaki wykonałam i nad umacnianiem w sobie jego wartości dla mnie. I cieszą mnie owoce tej pracy. Ani razu w całej tej sytuacji nie pomyślałam aby dać sobie spokój, rozwieść się, odwrócić, czy wewnętrznie zwolnić się z podjętej odpowiedzialności. Nasze małżeństwo trwa niezależnie od tego jak postępuje mój mąż i moje zobowiązanie do wierności sakramentowi oraz do miłości, uczciwości i wierności wobec męża także. Tak czuję i czuję jak mnie to w tym ogromnym kryzysie wzmacnia. To wiele zmienia, bo nie czuję już wobec męża złości za to co się dzieje, nie czuję potrzeby uczynienia go winnym, ale czuję głównie współczucie. A z drugiej strony w końcu naprawdę czuję, że mam prawo się bronić i nie pozwalać na to, by nałóg męża ciągnął mnie i nasze dziecko w dół, wyczerpywał moje siły czy sprawiał, że żyję w strachu, a tym bardziej by zabijało to radość w naszym synku.
Nadal obawiam się konfrontacji, wezwania policji, reakcji męża, nawet gdy o tym piszę, czuję jak bardzo ten strach jest obecny w moim ciele. Zaczynam od razu czuć rodzaj bólu głowy, taki ucisk, a moje serce bije szybciej. Od paru dni prawie nie oddycham i nie śpię. Mam bardzo zły zwyczaj zajadania stresu i od paru dni także to robię, jem nie będąc głodna, szczególnie wieczorem i w nocy. W trudnych okresach, gdy mąż z jednego ciągu wpadał w kolejny, przybywało mi w krótkim czasie nawet po 10 kilo. Nie chcę już więcej być w takim stanie. Nie chcę strachu, nie chcę stresu, nie chcę paniki. Więc mimo, że się boję, wiem, że jeśli się nie przełamię, nic nie zmienię. Skoro udało mi się doprowadzić do tego, że mąż już nie zabiera dziecka z domu w stanie odurzenia, co kiedyś wydawało mi się niemożliwe, tak bardzo niemozwliwe, że powierzalam mu dziecko a potem umierałam ze strachu, a potem ze zgrozą słuchałam od synka, co mąż wyrabiał - skoro wypracowałam, że tego już w naszym życiu nie ma - to mam także szansę zmienić sytuację tak, aby mąż nie przychodził do domu ani do dziecka w stanie odurzenia. Albo inaczej: aby przychodził tylko wtedy, gdy jest absolutnie trzeźwy. Chyba strach przed tym, że taka sytuacja może trwać latami, jeśli otwarcie się jej nie sprzeciwię, jest we mnie silniejszy niż strach przed konfrontacją. Wiem, że ryzykuję, że mąż może mnie uderzyć zanim przyjedzie policja i zrobić wiele innych rzeczy, a w mojej głowie jest wiele strasznych scenariuszy, co może się stać, ale jeśli nie zaryzykuję, pozostanę z dzieckiem w tym w czym jesteśmy teraz. Przemodlę dziś jeszcze raz to wszystko. Modlitwa jest moją opoką, Bóg moją tarczą, Maryja moim ukojeniem. Dam radę.