Co do mojej decyzji o abstynencji, nie płynie z mojego współuzależnienia, ale z chęci wyjścia z niego. Nie da się wykonać pracy nad sobą odurzając się alkoholem. Nawet niewielkie ilości wpływają na nasze emocje, sposób postrzegania. Alkohol jest silnie oddziałującą substancją psychoaktywną. Przy osobach poważnie pokręconych, a ja do takich należę, to fatalna mieszanka.krople rosy pisze: ↑09 lut 2020, 11:21Dla mnie taka Twoja aktywność na rzecz męża dalej jest postawą skoncentrowaną na nim i ma znamiona współuzależnienia. Układasz sobie świat pod niego a nawet włączasz w tę grę znajomych.Ruta pisze: ↑08 lut 2020, 1:58 Natomiast mogę jedynie męża w takiej pracy wesprzeć swoją abstynencją i stworzeniem warunków tej abstynencji sprzyjającej. Przyzwyczaiłam znajomych, że w moim domu nie ma nawet niewielkich ilości alkoholu, oraz że jeśli chcemy się spotkać, to nie na piwo czy wino. Oraz, że do mnie przychodzi się w stanie trzeźwym. Dyskutujemy też o tworzeniu klimatu sprzyjającemu trzezwieniu i zrezygnowaliśmy z żartów i opowieści w których alkohol zajmuje centralną pozycję, w której pijackie wyczyny urastaja do rangi fantastycznych przygód, a stan odurzenia jest tematem na anegdotę. Znajomi mający problemy z nadużywaniem alkoholu i dla których każda forma relaksu czy każde spotkanie jest ściśle związane z alkoholem, sami się wycofali. Z kolei parę osób także zdecydowało się zrezygnować z używania alkoholu i podjąć abstynencję - bo przemyśleli sprawę, zobaczyli że się da i uznali, że będzie to dobre także dla nich. Dzięki temu, jeśli mój mąż kiedykolwiek zdecyduje się wrócić do rodziny, będzie mieć wsparcie i środowisko w którym nie będzie się musiał zmagać z pokusami i otoczenie, w którym używki nie zajmują ważnego miejsca.
Wiem, że napiszesz, że to jest Twoje wsparcie i Twój dom więc panują w nim warunki jakie postawi jego gospodyni czy się to komuś podoba czy nie. Jasne. Masz do tego prawo jednak ja nadal w tym widzę pajęczą sieć współuzaleznienia. Na odległość.
Poza tym nigdy nie wysprzątasz meżowi świata tak by on sobie po nim chodził beztrosko i bez żadnych zagrożeń. To nie jest uważam, Twoja rola. Bóg też nie unosi nas poza ten świat i nie eliminuje zła a raczej zaprawia w boju. Pokazuje dobro, piękno pozwala ich doświadczać ale człowiek sam ma te wartości wybrać. W całym tym światowym zgiełku zła i zagrożeń.
Największe zagrożenie czai się w sercu człowieka i to w nim zapadają wszystkie ludzkie wybory.
Bez tego żadne oczyszczanie swiata nie ma sensu.
W raju też nie było zagrożenia a jednak pojawił się grzech i bunt.Jakie wsparcie dla męża masz na mysli oprócz wyeliminowania alkoholu z domu, pijących znajomych i twojej całkowitej abstynencji?
Może Twój mąż nie chce skorzystać z tego wsparcia ponieważ stawiasz się w roli znawczyni i kogoś kto lepiej wie jak zdrowienie i nawrócenie męża ma wygladać?
Nawet jeżeli Twoje pomysły i wymagania mogą być słuszne i dobre to rzadko jest tak że osoba z problemami przyjmie je z automatu jako swoje. Nikt nie lubi gdy ktoś komuś narzuca to co w jego mniemaniu jest dobre.
Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Jedna strona dojrzewa a druga cierpliwie czeka bo wie że nawrócenie to proces i droga którą każdy musi przejść sam.
Ty wolisz czekanie na odległość i tak wyznaczasz swoje granice. Mąż chyba też wyznaczył swoje skoro się wyprowadził.
I tak się jeszcze zastanawiam: opisujesz męża jako człowieka uzależnionego na dość zaawansowanym poziomie czyli czynny alkoholik, seksoholik, narkoman. Jednocześnie piszesz, że systematycznie odwiedza syna i przyjemnie spędza z nim czas.
Zafiksowany na swoich nałogach człowiek rzadko poświęca swoją uwagę, czas i energię na rodzinę.
Trochę mi, szczerze mówiąc ten puzzel nie pasuje do reszty układanki.
Jeśli chodzi o znajomych, ani nikogo nie wyganiałam, ani nie namawiałam do abstynencji. Jedni zniknęli, nie są zainteresowani spędzaniem czasu bez alkoholu, ale też wkurza ich osoba niepijąca. Są tacy którzy piją alkohol, ale nie przeszkadza im, że ja nie piję i się spotykamy. I jest kilka osób, którym pomysł abstynencji się spodobał i także się na nią zdecydowali. Nikomu więc świata nie sprzątam. Natomiast trzeźwość podczas terapii to jedno. Jednak ja jestem zdecydowana na pełną abstynencję. Bezterminowo. To najrozsądniejsza decyzja, gdy bliska osoba jest uzależniona. I na tą moją decyzję miała wpływ moja relacja z mężem. Ponieważ mąż często twierdził, że ma prawo się odurzać i upijać ponieważ ja także piję alkohol. Takiego argumentu już nie ma. Drugi aspekt to dziecko, które obawia się osób pod wpływem alkoholu. A jego doświadczenie mówi mu, że nigdy nie wiadomo kiedy kieliszek wina czy jedno piwo zakończy się totalnym upiciem się. Nie chcę wywoływać paniki w sercu mojego dziecka. Widzę szkody jakie może spowodować picie przeze mnie alkoholu i ani jednej szkody jaką mogłaby wywołać całkowita abstynencja. Wybór jest prosty. Dodatkową korzyścią jest powstanie środowiska do którego może bezpiecznie wrócić mój mąż. To duży problem osób podejmujących leczenie, wiem to od nich. Gdy utrzymujesz trzeźwość i jesteś jeszcze w tym wszystkim niepewna a mąż lub żona ma pretensje że nie chcesz iść na spotkanie, albo wraca pod wpływem alkoholu do domu. Ty bądź trzeźwy, a ja się napiję. Odbieram to jako rodzaj bezduszności. Nie chcę postępować w taki sposób.
Co do wsparcia mojego męża poza abstynencją, modlę się stale w jego intencji, nie odrzucam go mimo wszystkiego co robi, traktuję z szacunkiem i uczę się stawiać granice w ramach twardej miłości, co jest trudne, ale zdaniem osób pomagającym osobom uzależnionym sprzyja podjęciu decyzji o podjęciu leczenia.
Traktowanie z szacunkiem osoby uzależnionej wymaga oddzielenia osoby od jej uzależnienia i jest to trudne i bardzo się w tym gubię. Na razie ufam doświadczonym osobom. Trudne jest np. gdy odurzona lub będąca w stanie głodu osoba jest wobec ciebie agresywna. Szacunek do siebie i do tej osoby wymaga wtedy odizolowania się, aby nie mogła tego robić. To najlatwiejsza część, choć nie zawsze, czasem musisz np. opuścić dom z małym dzieckiem i ukrywać się przez jakiś czas, aż sytuacja się uspokoi, albo poprosić o opuszczenie domu męża będącego w ciągu, do czasu aż wytrzeźwieje - biorąc na siebie wszystkie konsekwencje takiej decyzji, w tym strach o życie i zdrowie tej osoby, który będzie ci towarzyszyć i potępienie otoczenia. Wszystko to przeżyłam z uzależnionym mezem. Potem jednak mąż trzeźwieje, a ty pozostajesz ze złością, żalem, zranieniem - i naturalną reakcją jest wylać to twojemu nałogowi na głowę. Dużo trudniej jest poradzić sobie z tymi emocjami inaczej.
Co do poświęcania czasu dziecku, mąż w ciągach nawet gdy żył razem z nami kompletnie nie był zainteresowany niczym, ani mną ani dzieckiem, nie mówiąc już o obowiązkach. Tak było gdy palił marihuanę, gdy oglądał pornografię i potem także gdy wpadał w ciągi amfetaminowe. Z alkoholem było inaczej, upijał się dzień lub dwa i potem gdy doszedł do siebie funkcjonował. Natomiast okresy abstynencji były wtedy u męża długie i w tym czasie był dobrym ojcem i dobrym mężem. Za każdym razem łudziłam się wtedy że wszystko będzie dobrze, aż mąż znowu wpadał w ciąg. To nie następowało z dnia na dzień, ale mąż ukrywał że wraca do nałogu i za każdym razem sądził, że tym razem zapanuje nad wszystkim i będzie tylko okazjonalnie korzystał z używki, ja ze swojej strony ignorowalam swój niepokój, bo że coś się dzieje czułam zawsze. Aż już żadne z nas nie mogło udawać że problemu nie ma... Ciągu ukryć się nie da.
Natomiast od wyprowadzki mąż w ciągach znikał i go nie było. Sytuacja zmieniła się, gdy moja teściowa zaczęła nalegać na męża, aby przywiózł jej wnuka. I mąż mimo, że nie nadawał się do długiej jazdy nalegał na mnie, abym przekazała mu dziecko. Potem pojawiły się kolejne powody, głównie to, że mąż pilnował, aby nie wyjść na "tego złego", co nie widuje dziecka i domagał się kontaktów, mimo, że był w ciagu. Nie umiałam się temu wtedy przeciwstawić i dziecko znajdowało się wtedy pod opieką odurzonego lub pijanego ojca. Oraz było wożone do babci przez odurzonego ojca. Ja umierałam za strachu. Dziecko wracało przestraszone i smutne. To, że nie chciałam już więcej takich sytuacji i że nie potrafiłam obronić dziecka było głównym powodem podjęcia przeze mnie terapii.
Przestałam się godzić na kontakty bez mojej obecności, które kończyły się na przykład tym, że mąż pijany gdzieś znikał a dziecko przejmowali od niego jego znajomi, którzy zamiast zadzwonić po mnie, kryli męża i nocowali dziecko u siebie. Przestraszone, martwiące się o tatę i nie rozumiejące czemu nie ma przy nim mamy. Z czasem przestałam też godzić się na kontakty które polegały na tym, że mąż spał godzinę lub dwie w pokoju dziecka a potem mówił że już musi iść. Wtedy już mocniejsza zaczęłam wymagać by mąż był trzeźwy przychodząc do dziecka. Znów zaczął po prostu znikać. Znajomym wyjaśnił że zabraniam mu kontaktów z dzieckiem i będzie o nie walczyć w sądzie. Przykro mi, ale osoby uzależnione kłamią bez mrugnięcia okiem.
Natomiast obecnie mąż ma zasądzone kontakty bez mojej obecności. Bardzo, ale to bardzo bałam się, że mąż naprawdę znowu zacznie zabierać synka i cały koszmar zacznie się na nowo. Jednak wszystkie kontakty odbywają się w domu, mąż nie chce nigdzie dziecka zabierać. Dla synka to ogromna radość, że widuje tatę. Dla mnie spokój. Dla męża wygoda. Gdy mąż był w abstynencji, a trwało to od stycznia było to widoczne w tym, jak spędzał czas z dzieckiem, robili coś wspólnie, mąż przygotowywał synkowi jedzenie, czasem pomagał mu się wykąpać i położyć do snu, rozmawiali, śmiali się - i przede wszystkim nie był w tym czasie wybuchowy. To znowu się zmienia w bardzo szybkim tempie. Zaczęło się od zwracania uwagi na mnie i bycia miłym dla mnie. Czułam że coś się dzieje nie tak, i że ja nie reaguję normalnie. Poza tym mąż coraz bardziej skraca kontakty, przychodzi później wychodzi wcześniej, nie dotrzymuje terminów, podczas kontaktów nie zwraca uwagi na potrzeby dziecka, wiekszosc czasu spędza leżąc i robiąc coś na telefonie. Tak jest już drugi tydzień i z kontaktu na kontakt jest gorzej - ale dałam się zwieść właśnie temu, że mąż był miły i skupiłam się na tym co dzieje się ze mną. Synek krąży wokół taty i w końcu odpuszcza, bo nie napotyka zainteresowania. Zapewne w ciągu najbliższych paru kontaktów będę zmuszona zmierzyć się z odurzonym mężem. Odwlekam jeszcze konfrontację, bo się boję, bo wiem, że gdy powiem mężowi, że jest nietrzeźwy i nie może zobaczyć się z dzieckiem spotkam się z agresją, wyzwiskami, grożeniem mi. Nie chcę awantury przy synku, chyba będę musiała wszystko zorganizować tak, żeby synek był gdzie indziej i żebym ja nie była sama.
Gdyby to zależało ode mnie, nie od sądu, zawiesiłabym kontakty do czasu aż mąż będzie w terapii i trzeźwy. Fundowanie dziecku takiej huśtawki emocjonalnej to okrucieństwo. Wiem bo sama na takiej żyłam, od nadziei że jest dobrze, po strach i przerażenie. Mąż jest uzależniony, więc tego co robi dziecku, nie dostrzega, ja wychodzę ze współuzależnienia, więc dopiero zaczynam to dostrzegać. Sąd nie uwierzył mi w uzależnienie męża, ale odmówił pozyskania diagnozy a w zasadzie dwóch diagnoz - do których ja dostępu nie mam. Ale nie potrzebuję zgody sądu ani niczyjej na przeciwstawienie się odurzonemu mężowi.