Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

krople rosy pisze: 09 lut 2020, 11:21
Ruta pisze: 08 lut 2020, 1:58 Wychodzenie że wspoluzalenienia to ciężka praca, której z kolei nie musi wykonywać mój mąż.
Ruta pisze: 08 lut 2020, 1:58 Natomiast mogę jedynie męża w takiej pracy wesprzeć swoją abstynencją i stworzeniem warunków tej abstynencji sprzyjającej. Przyzwyczaiłam znajomych, że w moim domu nie ma nawet niewielkich ilości alkoholu, oraz że jeśli chcemy się spotkać, to nie na piwo czy wino. Oraz, że do mnie przychodzi się w stanie trzeźwym. Dyskutujemy też o tworzeniu klimatu sprzyjającemu trzezwieniu i zrezygnowaliśmy z żartów i opowieści w których alkohol zajmuje centralną pozycję, w której pijackie wyczyny urastaja do rangi fantastycznych przygód, a stan odurzenia jest tematem na anegdotę. Znajomi mający problemy z nadużywaniem alkoholu i dla których każda forma relaksu czy każde spotkanie jest ściśle związane z alkoholem, sami się wycofali. Z kolei parę osób także zdecydowało się zrezygnować z używania alkoholu i podjąć abstynencję - bo przemyśleli sprawę, zobaczyli że się da i uznali, że będzie to dobre także dla nich. Dzięki temu, jeśli mój mąż kiedykolwiek zdecyduje się wrócić do rodziny, będzie mieć wsparcie i środowisko w którym nie będzie się musiał zmagać z pokusami i otoczenie, w którym używki nie zajmują ważnego miejsca.
Dla mnie taka Twoja aktywność na rzecz męża dalej jest postawą skoncentrowaną na nim i ma znamiona współuzależnienia. Układasz sobie świat pod niego a nawet włączasz w tę grę znajomych.
Wiem, że napiszesz, że to jest Twoje wsparcie i Twój dom więc panują w nim warunki jakie postawi jego gospodyni czy się to komuś podoba czy nie. Jasne. Masz do tego prawo jednak ja nadal w tym widzę pajęczą sieć współuzaleznienia. Na odległość.
Poza tym nigdy nie wysprzątasz meżowi świata tak by on sobie po nim chodził beztrosko i bez żadnych zagrożeń. To nie jest uważam, Twoja rola. Bóg też nie unosi nas poza ten świat i nie eliminuje zła a raczej zaprawia w boju. Pokazuje dobro, piękno pozwala ich doświadczać ale człowiek sam ma te wartości wybrać. W całym tym światowym zgiełku zła i zagrożeń.
Największe zagrożenie czai się w sercu człowieka i to w nim zapadają wszystkie ludzkie wybory.
Bez tego żadne oczyszczanie swiata nie ma sensu.
W raju też nie było zagrożenia a jednak pojawił się grzech i bunt.
Ruta pisze: 08 lut 2020, 1:58 Gdy mąż taką chęć wyrazi, otrzyma pełne wsparcie. Na razie mąż z takiego wsparcia skorzystać nie chce, bo nie zamierza ani trzeźwieć ani się nawracać. Zamierza się rozwieść.
Jakie wsparcie dla męża masz na mysli oprócz wyeliminowania alkoholu z domu, pijących znajomych i twojej całkowitej abstynencji?
Może Twój mąż nie chce skorzystać z tego wsparcia ponieważ stawiasz się w roli znawczyni i kogoś kto lepiej wie jak zdrowienie i nawrócenie męża ma wygladać?
Nawet jeżeli Twoje pomysły i wymagania mogą być słuszne i dobre to rzadko jest tak że osoba z problemami przyjmie je z automatu jako swoje. Nikt nie lubi gdy ktoś komuś narzuca to co w jego mniemaniu jest dobre.
Do wszystkiego trzeba dojrzeć. Jedna strona dojrzewa a druga cierpliwie czeka bo wie że nawrócenie to proces i droga którą każdy musi przejść sam.
Ty wolisz czekanie na odległość i tak wyznaczasz swoje granice. Mąż chyba też wyznaczył swoje skoro się wyprowadził.

I tak się jeszcze zastanawiam: opisujesz męża jako człowieka uzależnionego na dość zaawansowanym poziomie czyli czynny alkoholik, seksoholik, narkoman. Jednocześnie piszesz, że systematycznie odwiedza syna i przyjemnie spędza z nim czas.
Zafiksowany na swoich nałogach człowiek rzadko poświęca swoją uwagę, czas i energię na rodzinę.
Trochę mi, szczerze mówiąc ten puzzel nie pasuje do reszty układanki.
Co do mojej decyzji o abstynencji, nie płynie z mojego współuzależnienia, ale z chęci wyjścia z niego. Nie da się wykonać pracy nad sobą odurzając się alkoholem. Nawet niewielkie ilości wpływają na nasze emocje, sposób postrzegania. Alkohol jest silnie oddziałującą substancją psychoaktywną. Przy osobach poważnie pokręconych, a ja do takich należę, to fatalna mieszanka.
Jeśli chodzi o znajomych, ani nikogo nie wyganiałam, ani nie namawiałam do abstynencji. Jedni zniknęli, nie są zainteresowani spędzaniem czasu bez alkoholu, ale też wkurza ich osoba niepijąca. Są tacy którzy piją alkohol, ale nie przeszkadza im, że ja nie piję i się spotykamy. I jest kilka osób, którym pomysł abstynencji się spodobał i także się na nią zdecydowali. Nikomu więc świata nie sprzątam. Natomiast trzeźwość podczas terapii to jedno. Jednak ja jestem zdecydowana na pełną abstynencję. Bezterminowo. To najrozsądniejsza decyzja, gdy bliska osoba jest uzależniona. I na tą moją decyzję miała wpływ moja relacja z mężem. Ponieważ mąż często twierdził, że ma prawo się odurzać i upijać ponieważ ja także piję alkohol. Takiego argumentu już nie ma. Drugi aspekt to dziecko, które obawia się osób pod wpływem alkoholu. A jego doświadczenie mówi mu, że nigdy nie wiadomo kiedy kieliszek wina czy jedno piwo zakończy się totalnym upiciem się. Nie chcę wywoływać paniki w sercu mojego dziecka. Widzę szkody jakie może spowodować picie przeze mnie alkoholu i ani jednej szkody jaką mogłaby wywołać całkowita abstynencja. Wybór jest prosty. Dodatkową korzyścią jest powstanie środowiska do którego może bezpiecznie wrócić mój mąż. To duży problem osób podejmujących leczenie, wiem to od nich. Gdy utrzymujesz trzeźwość i jesteś jeszcze w tym wszystkim niepewna a mąż lub żona ma pretensje że nie chcesz iść na spotkanie, albo wraca pod wpływem alkoholu do domu. Ty bądź trzeźwy, a ja się napiję. Odbieram to jako rodzaj bezduszności. Nie chcę postępować w taki sposób.


Co do wsparcia mojego męża poza abstynencją, modlę się stale w jego intencji, nie odrzucam go mimo wszystkiego co robi, traktuję z szacunkiem i uczę się stawiać granice w ramach twardej miłości, co jest trudne, ale zdaniem osób pomagającym osobom uzależnionym sprzyja podjęciu decyzji o podjęciu leczenia.
Traktowanie z szacunkiem osoby uzależnionej wymaga oddzielenia osoby od jej uzależnienia i jest to trudne i bardzo się w tym gubię. Na razie ufam doświadczonym osobom. Trudne jest np. gdy odurzona lub będąca w stanie głodu osoba jest wobec ciebie agresywna. Szacunek do siebie i do tej osoby wymaga wtedy odizolowania się, aby nie mogła tego robić. To najlatwiejsza część, choć nie zawsze, czasem musisz np. opuścić dom z małym dzieckiem i ukrywać się przez jakiś czas, aż sytuacja się uspokoi, albo poprosić o opuszczenie domu męża będącego w ciągu, do czasu aż wytrzeźwieje - biorąc na siebie wszystkie konsekwencje takiej decyzji, w tym strach o życie i zdrowie tej osoby, który będzie ci towarzyszyć i potępienie otoczenia. Wszystko to przeżyłam z uzależnionym mezem. Potem jednak mąż trzeźwieje, a ty pozostajesz ze złością, żalem, zranieniem - i naturalną reakcją jest wylać to twojemu nałogowi na głowę. Dużo trudniej jest poradzić sobie z tymi emocjami inaczej.

Co do poświęcania czasu dziecku, mąż w ciągach nawet gdy żył razem z nami kompletnie nie był zainteresowany niczym, ani mną ani dzieckiem, nie mówiąc już o obowiązkach. Tak było gdy palił marihuanę, gdy oglądał pornografię i potem także gdy wpadał w ciągi amfetaminowe. Z alkoholem było inaczej, upijał się dzień lub dwa i potem gdy doszedł do siebie funkcjonował. Natomiast okresy abstynencji były wtedy u męża długie i w tym czasie był dobrym ojcem i dobrym mężem. Za każdym razem łudziłam się wtedy że wszystko będzie dobrze, aż mąż znowu wpadał w ciąg. To nie następowało z dnia na dzień, ale mąż ukrywał że wraca do nałogu i za każdym razem sądził, że tym razem zapanuje nad wszystkim i będzie tylko okazjonalnie korzystał z używki, ja ze swojej strony ignorowalam swój niepokój, bo że coś się dzieje czułam zawsze. Aż już żadne z nas nie mogło udawać że problemu nie ma... Ciągu ukryć się nie da.
Natomiast od wyprowadzki mąż w ciągach znikał i go nie było. Sytuacja zmieniła się, gdy moja teściowa zaczęła nalegać na męża, aby przywiózł jej wnuka. I mąż mimo, że nie nadawał się do długiej jazdy nalegał na mnie, abym przekazała mu dziecko. Potem pojawiły się kolejne powody, głównie to, że mąż pilnował, aby nie wyjść na "tego złego", co nie widuje dziecka i domagał się kontaktów, mimo, że był w ciagu. Nie umiałam się temu wtedy przeciwstawić i dziecko znajdowało się wtedy pod opieką odurzonego lub pijanego ojca. Oraz było wożone do babci przez odurzonego ojca. Ja umierałam za strachu. Dziecko wracało przestraszone i smutne. To, że nie chciałam już więcej takich sytuacji i że nie potrafiłam obronić dziecka było głównym powodem podjęcia przeze mnie terapii.
Przestałam się godzić na kontakty bez mojej obecności, które kończyły się na przykład tym, że mąż pijany gdzieś znikał a dziecko przejmowali od niego jego znajomi, którzy zamiast zadzwonić po mnie, kryli męża i nocowali dziecko u siebie. Przestraszone, martwiące się o tatę i nie rozumiejące czemu nie ma przy nim mamy. Z czasem przestałam też godzić się na kontakty które polegały na tym, że mąż spał godzinę lub dwie w pokoju dziecka a potem mówił że już musi iść. Wtedy już mocniejsza zaczęłam wymagać by mąż był trzeźwy przychodząc do dziecka. Znów zaczął po prostu znikać. Znajomym wyjaśnił że zabraniam mu kontaktów z dzieckiem i będzie o nie walczyć w sądzie. Przykro mi, ale osoby uzależnione kłamią bez mrugnięcia okiem.

Natomiast obecnie mąż ma zasądzone kontakty bez mojej obecności. Bardzo, ale to bardzo bałam się, że mąż naprawdę znowu zacznie zabierać synka i cały koszmar zacznie się na nowo. Jednak wszystkie kontakty odbywają się w domu, mąż nie chce nigdzie dziecka zabierać. Dla synka to ogromna radość, że widuje tatę. Dla mnie spokój. Dla męża wygoda. Gdy mąż był w abstynencji, a trwało to od stycznia było to widoczne w tym, jak spędzał czas z dzieckiem, robili coś wspólnie, mąż przygotowywał synkowi jedzenie, czasem pomagał mu się wykąpać i położyć do snu, rozmawiali, śmiali się - i przede wszystkim nie był w tym czasie wybuchowy. To znowu się zmienia w bardzo szybkim tempie. Zaczęło się od zwracania uwagi na mnie i bycia miłym dla mnie. Czułam że coś się dzieje nie tak, i że ja nie reaguję normalnie. Poza tym mąż coraz bardziej skraca kontakty, przychodzi później wychodzi wcześniej, nie dotrzymuje terminów, podczas kontaktów nie zwraca uwagi na potrzeby dziecka, wiekszosc czasu spędza leżąc i robiąc coś na telefonie. Tak jest już drugi tydzień i z kontaktu na kontakt jest gorzej - ale dałam się zwieść właśnie temu, że mąż był miły i skupiłam się na tym co dzieje się ze mną. Synek krąży wokół taty i w końcu odpuszcza, bo nie napotyka zainteresowania. Zapewne w ciągu najbliższych paru kontaktów będę zmuszona zmierzyć się z odurzonym mężem. Odwlekam jeszcze konfrontację, bo się boję, bo wiem, że gdy powiem mężowi, że jest nietrzeźwy i nie może zobaczyć się z dzieckiem spotkam się z agresją, wyzwiskami, grożeniem mi. Nie chcę awantury przy synku, chyba będę musiała wszystko zorganizować tak, żeby synek był gdzie indziej i żebym ja nie była sama.

Gdyby to zależało ode mnie, nie od sądu, zawiesiłabym kontakty do czasu aż mąż będzie w terapii i trzeźwy. Fundowanie dziecku takiej huśtawki emocjonalnej to okrucieństwo. Wiem bo sama na takiej żyłam, od nadziei że jest dobrze, po strach i przerażenie. Mąż jest uzależniony, więc tego co robi dziecku, nie dostrzega, ja wychodzę ze współuzależnienia, więc dopiero zaczynam to dostrzegać. Sąd nie uwierzył mi w uzależnienie męża, ale odmówił pozyskania diagnozy a w zasadzie dwóch diagnoz - do których ja dostępu nie mam. Ale nie potrzebuję zgody sądu ani niczyjej na przeciwstawienie się odurzonemu mężowi.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

krople rosy pisze: 09 lut 2020, 15:23
Małgorzata Małgosia pisze: 09 lut 2020, 14:11 Krople rosy, przepraszam, ale muszę się wtrącić: to, że ktoś jest w aktywnym nałogu nie oznacza od razu, że musi być potworem bez uczuć.
No jasne. Przecież nigdzie tego nie napisałam. Wręcz przeciwnie , napisałam, że w całych tych swoich nałogach pamięta o dziecku i przyjeżdża systematycznie spędzając z nim czas. Oprócz tego pamiętam jak Ruta pisała że spędzał z synem czas nie tylko w czasie abstynencji ale też w swoim tzw ciągu kiedy to właśnie opisywała swoje obawy co do zgody na zabieranie syna ze sobą .
W ciągu mąż zwykle znikał. Nawet gdy prosiłam żeby zajrzał na chwilę, bo dziecko za nim płacze i siusia po nocach nie reagował do czasu, aż ciąg się zakończył. Wyjątkiem były sytuacje, gdy mąż był pod silnym naciskiem swojej mamy, a mojej teściowej, aby przywieźć jej dziecko. Ponieważ on nie umie się przed nią obronić, a gdy się odurza nie widzi nic złego w prowadzeniu samochodu w takim stanie i nie uważa że tworzy ryzyko i było oczywiste, że dzieckiem zajmie się babcia, no i uniknie tak nacisku z jej strony z którym nigdy sobie nie radził - to naciskał na mnie, żebym dziecko wydała. Potem z kolei głupio mu było przed znajomymi, że nie widuje dziecka z własnej woli, albo nie chciał być na zejściu tam gdzie mieszka, gdziekolwiek i z kimkolwiek mieszka. Przychodził na zejściu i kładł się spać. Jeszcze gorzej, gdy był na głodzie, bo był agresywny. Parę razy mąż zabrał dziecko i za każdym razem kończyło się to fatalnie.

Gdy mąż nie jest w ciągu i na głodzie i jest już nieco odtruty - jest zupełnie inaczej, ale najdłuższe przerwy między ciągami u męża to obecnie trzy maksymalnie cztery tygodnie. Potem z okazyjnego użycia, które także kiedyś trwało długo, bardzo szybko przechodzi do kolejnego ciągu. Jest jednak wtedy w zaprzeczeniu i dopóki nie zażądam testu i w razie agresji nie zagrożę wezwaniem policji, która na moją prośbę zrobi mu test - przychodzi do dziecka zachowując się coraz gorzej i do synka i do mnie.
Ostatnio zmieniony 09 lut 2020, 21:25 przez Pavel, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: Poprawiono cytowanie
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

krople rosy pisze: 09 lut 2020, 15:35
Małgorzata Małgosia pisze: 09 lut 2020, 14:11 to, że ktoś jest w aktywnym nałogu nie oznacza od razu, że musi być potworem bez uczuć. Poza tym nie ma czegoś takiego jak "zaawansowany" poziom nałogu. Może masz na myśli "ciąg", ale to też nie trwa cały czas, Ruta o tym pisze: okresy ciągu przeplatają się z tzw. abstynencją.
Zaawansowany dla mnie to właśnie cykliczny, przewidywalny, przeplatający się z życiem bez czynnika uzalezniającego, mający znamiona braku kontroli nad sobą , pogłębiający destrukcję relacji w rodzinie, dostrzegalny dla oka osób postronnych (Ruta pisała o znajomych którzy widzieli stan jej męża) , zdiagnozowany (pisała że mąż ma zdiagnozowane uzależnienie mieszane) i kwalifikujący się na terapię o czym pisze Ruta, że jest to jej pragnieniem.
Do tego Ruta wykazuje że mąż ma problem z trzema nałogami więc jak na taki wg mnie zaawansowany poziom uzaleznienia systematyczne wizyty ojca z synem i jego zainteresowanie kontaktem z nim nie pokazują jej męża w tak tragicznym świetle.
Takie są moje odczucia po lekturze tego watku.
Mój mąż nie jest potworem, choć czasem zachowuje się jak potwór, albo skrajnie nieodpowiedzialnie. W czynnym nałogu jest potencjalnym mordercą - jeździ samochodem codziennie odurzony narkotykami, bywa agresywny i nie życzę nikomu spotkania z nim w takim stanie, zdarzyło mu się dwukrotnie kogoś pobić, gdy był pijany i odurzony. Ja zostałam przez męża uderzona tylko raz, ale nie liczę rozbitych i zniszczonych rzeczy, gdy wpadał w szał, ani godzin które spędziłam w strachu. Gdy jest trzeźwy i nie jest na głodzie jest zupełnie innym człowiekiem i nie ma w nim agresji.
Co do regularności kontaktów z synem: gdy jest trzeźwy są regularne i naprawdę miło mąż spędza z dzieckiem czas i poświęca synkowi uwagę - i potrafi to robić. Gdyby nie ciągi byłby jednym z najlepszych ojców na świecie. Ale już w fazie, gdy zaczyna się branie od czasu do czasu, to się zmienia.

Myślę, że mam w sobie duży opór żeby źle pisać o mężu - w sensie takie rzeczy, które mogą źle o nim świadczyć, za to chętnie piszę o tych dobrych. (W sumie właśnie ten opór przełamałam.) Więc rozumiem, że czytając moje posty można odnieść wrażenie, że może i ten mąż uzależniony, ale przecież kochający, odpowiedzialny, miły i starający się - więc o co mi w zasadzie chodzi.

Co do wyprowadzki męża - mąż się wyprowadził, bo uważał, że nie chcę się zgodzić na jego styl życia, czyli odurzanie się. No i to było prawdą - już nie chciałam. Doszłam wtedy do kresu, ale nie mówiłam o wyprowadzce, tylko o nie odurzaniu się. Mąż nie widział związku między narkotykami a swoim stanem i uważał, że to moja wina, że jest w takim stanie. Teraz mnie nie ma w jego życiu i nadal jest w takim stanie. Tym razem podobno dlatego, że musi harować na alimenty, których zresztą mi zwykle wcale nie płaci. Osoby uzależnione podobno same wierzą w woje kłamstwa - więc możliwe, że mąż naprawdę tak o mnie myśli. Wracać nie chce - i dobrze, bo ja też nie chcę, żeby w takim stanie wracał. Mogę tylko spokojnie czekać aż zacznie się leczyć.

Natomiast Krople Rosy - jeśli masz jakikolwiek inny pomysł na to, jak mogłabym wesprzeć męża w inny sposób niż dotąd napisałam, jestem otwarta. Każdy pomysł jest warty spróbowania, jeśli ma szanse zadziałać i mieści się w granicach twardej miłości. Możliwe, że mogłabym robić więcej.
krople rosy

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: krople rosy »

Ruto już Cię o to pytałam ale nie odpowiedzialas : ile Twój syn ma lat?
Dziś już późno więc ograniczę się do tego pytania.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Pavel »

krople rosy pisze: 09 lut 2020, 11:21 Dla mnie taka Twoja aktywność na rzecz męża dalej jest postawą skoncentrowaną na nim i ma znamiona współuzależnienia. Układasz sobie świat pod niego a nawet włączasz w tę grę znajomych.
Wiem, że napiszesz, że to jest Twoje wsparcie i Twój dom więc panują w nim warunki jakie postawi jego gospodyni czy się to komuś podoba czy nie. Jasne. Masz do tego prawo jednak ja nadal w tym widzę pajęczą sieć współuzaleznienia. Na odległość.
Z niesmakiem czytam na forum posty w których osoby wchodzą w głowę innych i wiedzą co te myślą, czują niekiedy "lepiej" od nich samych. Tak, niestety, odbieram ten fragment.
Odnosząc się już do meritum, wg mnie kluczowe są tu (jak to często bywa) intencje. A te zna (albo poznać może, jeśli nie zna) Ruta.
Jeżeli te są właściwe, to te działania nie noszą w mojej ocenie znamion współuzależnienia, a są wartościowym wg mnie elementem zmiany swego życia i w związku z tym środowiska w którym żyje.
Jeśli zaś nie...to warto się temu przyjrzeć i coś z tym zrobić.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Myślę jeszcze o tym, co napisała Krople Rosy oraz czy wobec męża stawiam się w roli znawczyni, jak też mój mąż miałby wyzdrowieć. I w końcu znalazłam obszar w którym jestem w porządku. Od prawie roku nie tylko nie mówię mężowi jak ma wyzdrowieć ale też że w ogóle ma wyzdrowieć. Ani, że jest uzależniony. Sam o tym wszystkim wie, nie widzę potrzeby informowania go o tym.
Co do mojej abstynencji i terapii w ogóle nie poinformowałam męża o tym że je podjęłam. Robię to dla siebie. Gdy w rozmowie zeszło na to, że odwiedzą nas znajomi i ze strony męża padło pytanie o alkohol (jest na to wyczulony) wyjaśniłam krótko, że nie piję. Podobnie, gdy mąż próbował wracać do tematu "odurzam się, bo ty pijesz" - powiedziałam krótko, że nie. Bez wydawania się w szczegóły. Poczułam się więc trochę z siebie dumna, bo przez wiele lat w zasadzie nie było takiej części mojego życia, w której podejmowałabym jakakolwiek decyzję bez uwzględnienia na to jak wpłynie to na mojego męża, czy da mu do myślenia, czy go zdenerwuje, zmotywuje, a może coś uświadomi - i potencjalne reakcje męża miały ogromny wpływ na wszystko co robiłam i czego nie robiłam. A tu proszę, jak ładnie się odwiesiłam. W końcu jakiś wymierny sukces.
Przestałam też prowadzić z mężem głupie dyskusje. Gdy mąż próbuje obwinić mnie za swoje życie nie dyskutuję, nie bronię się, ucinam temat. Nawet, gdy podnosi mi się ciśnienie, odpuszczam. Nawet, gdy słyszę, że jest mi łatwo i mam super życie, bo ja nie muszę płacić alimentów. Nawet gdy usłyszałam, że latem nie mógł widywać się z dzieckiem bo mu zabroniłam, skwitowałam tylko, że oboje znamy przyczynę, ale jeśli on czuje potrzebę to możemy o tym porozmawiać i rozwinąć temat. Nie chciał. Przestałam traktować słowa męża jako rzeczywistość, jako coś z czym koniecznie muszę polemizować. I już mnie one tak nie dotykają. Na pewno to w dużej mierze kwestia wiedzy jaką zdobywam o uzależnieniu. Wiem że osoba uzależniona żyje w bańce iluzji i zaprzeczeń i że mąż może sam wierzyć w swoje słowa. Rzecz w tym, że ja nie muszę. Kiedyś sprawę wyjaśnienia różnych oskarżeń, zarzutów wobec mnie uważałam że sprawę życia i marnowalam na to mnóstwo czasu i energii.
Analizując posty Rosy i próbując wyjaśnić, jak to wszystko się we mnie składa i skąd się bierze, zdałam siebie sprawę w jakim zaprzeczeniu żyłam i w jak ogromnym napięciu. I to daje mi do myślenia, żeby uważać na takie zaprzeczanie teraz.
W kontekście tego zaczynam rozumieć co się dzieje teraz. Nie chodzi tylko o to, że mąż wrócił do używek. Ale o to co dzieje się we mnie - a natychmiast się zaczęło we mnie dziać dużo. Cieszę się, że umiem już to zobaczyć. I to co widzę nie jest dobre, bo jest to gotowość do dalszego zaprzeczania (a może mi się wydaje, dziecko potrzebuje kontaktu, jeszcze nie jest tak źle, może zaraz przestanie) - z lęku by nie było konfrontacji. I dopiero zdałam sobie sprawę czego się boję w powiedzeniu mężowi nie - reakcji męża i agresji. Latem powiedziałam mężowi nie - i po dwóch awanturach zamknęłam mieszkanie i uciekłam z domu z dzieckiem. Bałam się, bo mi groził, bo nie umiałam obronić się przed agresją. A potem wyjechałam. Odważyłam się wrócić dopiero jak mąż się uspokoił i wyciszył.
Dopiero gdy nie zaprzeczam temu, co się działo złego, temu że poddawałam się terrorowi, że były tematy tabu, których nie odważyłam się ruszać w których oczywiście głównym były zachowania męża po narkotykach i alkoholu i moje ewentualne niezgody. Przyjrzałam się też jeszcze raz jak to się rozwinęło i kiedy. Bardzo szybko, tuż po ślubie. Mąż się parokrotnie upił i stracił kontrolę nad tym co robi, próbował wywołać awanturę, bić się, a na moje uwagi że coś jest nie tak i prośbę, żeby przestał już pić, dostawał szału. Pamiętam, że byłam przerażona i nie wiedziałam co się dzieje. Raz zadzwoniłam do jego rodziców po pomoc, bo nie miałam pojęcia jak go uspokoić. Mąż groził, że się zabije, pobiegł gdzieś, nie odbierał. Bardzo się o niego bałam, nie wiedziałam co zrobić. Rodzice nie byli zdziwieni tym co mówię. Dowiedziałam się że mam mu pozwolić pić dalej, a potem wyczuć moment i położyć męża spać. Z czasem gdy przestałam być wrażliwa na szantaż samobójstwem, zaczęła się agresja, najpierw słowna, potem rozbijanie rzeczy w domu, aż w końcu to ja zostałam uderzona. Wyprowadziłam się wtedy. Mąż dołączył do nas dopiero po trzech miesiącach. Nigdy więcej mnie nie uderzył, ale wiedziałam już czego mam nie mówić. I jak się przyglądam swojej wewnętrznej narracji o moim małżeństwie, to takich rzeczy tam nie ma. Są tylko te dobre chwile, dobre okresy. Rozumiem, że na etapie gdy walczyłam wewnętrznie o moje małżeństwo, taka postawa była dobra. Pozwoliła mi ugruntować się w decyzji o wierności przysiędze. Gdybym wtedy myślała o tych złych rzeczach, miałabym myśl - ale po co i komu? Teraz gdy więcej rozumiem i wiem o tym skąd takie zachowania się brały i skąd brało się to, że wolałam je przemilczać i wypierać z pamięci - mogę je łatwiej przyjąć, myśleć o nich i włączyć je w historię małżeństwa jako jej część. Oraz poradzić sobie ze strachem, bowiem skąd się bierze. Jak widzę muszę urealnić nie tylko to jak widzę męża i siebie, ale także naszą relację...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

krople rosy pisze: 09 lut 2020, 22:37 Ruto już Cię o to pytałam ale nie odpowiedzialas : ile Twój syn ma lat?
Dziś już późno więc ograniczę się do tego pytania.
Nie bardzo chcę odpowiadać na to pytanie. Piszę tu dużo o sobie, ale także o mężu, poruszając bardzo intymne kwestie. Świadomie więc odpowiedź na to pytanie pominęłam. Siłą rzeczy i tak pojawia się w moim wątku wiele informacji. Staram się więc unikać dalszych szczegółów, szczególnie takich konkretów, które mogłyby ujawnić tożsamość moją lub męża. Synek nie jest już maluchem typu 4 lata, ale nie jest jeszcze w wieku gdy dziecko jest samodzielne, a raczej w wieku gdy jest zależne. Wymaga opieki, zaprowadzania, przyprowadzania, przygotowania ciepłych posiłków(kanapkę i zimne rzeczy potrafi już robić sam i chętnie pomaga w kuchni, ale na obsługę gorących rzeczy jest zwyczajnie za mały, ale za to posługuje się już nożem). Zdarza się że jest sam na podwórku, to znaczy z kolegami ale nie na długie okresy i pod stałym nadzorem (staramy się tym nadzorem dzielić w ramach pomocy sąsiedzkiej). Nie jest w wieku gdy może zostać sam w domu na dłużej niż 15 minut gdy wyskoczę po bułki i nie wieczorem bo się wtedy boi. Wiek gdy dziecko staje się samodzielniejsze określam na około 10 - 11 lat (choć patrząc na dzieci znajomych nie każdy 11-latek zostaje sam w domu np. gdy rodzic idzie na zakupy i większość jest dowożona na zajęcia czy do szkoły, szczególnie gdy jest dalej od domu, więc może ten wiek jest jeszcze wyższy). Myślę, że odpowiadając w ten sposób dam ci jakąś orientację co do przybliżonego wieku malucha. Choć nie do końca rozumiem, co wiek dziecka ma do rzeczy. Ale zapewne się dowiem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Pavel pisze: 10 lut 2020, 0:25
krople rosy pisze: 09 lut 2020, 11:21 Dla mnie taka Twoja aktywność na rzecz męża dalej jest postawą skoncentrowaną na nim i ma znamiona współuzależnienia. Układasz sobie świat pod niego a nawet włączasz w tę grę znajomych.
Wiem, że napiszesz, że to jest Twoje wsparcie i Twój dom więc panują w nim warunki jakie postawi jego gospodyni czy się to komuś podoba czy nie. Jasne. Masz do tego prawo jednak ja nadal w tym widzę pajęczą sieć współuzaleznienia. Na odległość.
Z niesmakiem czytam na forum posty w których osoby wchodzą w głowę innych i wiedzą co te myślą, czują niekiedy "lepiej" od nich samych. Tak. niestety, odbieram ten fragment.
Odnosząc się już do meritum, wg mnie kluczowe są tu (jak to często bywa) intencje. A te zna (albo poznać może, jeśli nie zna) Ruta.
Jeżeli te są właściwe, to te działania nie noszą w mojej ocenie znamion współuzależnienia, a są wartościowym wg mnie elementem zmiany swego życia i w związku z tym środowiska w którym żyje.
Jeśli zaś nie...to warto się temu przyjrzeć i coś z tym zrobić.
Myślę, że wyjaśniłam już, że abstynencja jest moją decyzją. Nie podjęłam jej by na męża w jakikolwiek sposób wpłynąć. Oraz nie wpływam w żaden sposób na grono znajomych. To reguluje się samo. Pierwsza taka sytuacja miała miejsce po wyprowadzce męża - z naszego domu zniknęły dość szybko wszystkie osoby używające narkotyków. Ewidentnie dlatego, że się na to nie zgadzałam. Mąż owszem. Nikomu nie mówiłam że jest niemiłe widziany, odmawiałam jednak, gdy ktoś chciał użyć narkotyku w moim domu lub być u nas w stanie odurzenia. Nie biorący zostali. Teraz jest podobnie z alkoholem. Mam sporo nie pijących znajomych więc nie obawiam się życia w pustce.

Co do układania sobie życia - mogę zostać za to źle oceniona, ale ja buduję sobie po odejściu męża życie dla siebie i dziecka. Nie mogę żyć w poczekalni. Dziecko też nie powinno. To że jestem żoną w moim odczuciu o obliguje mnie do tego aby było to w na tyle otwartej formule, która zakłada przyjęcie męża - jeśli jeszcze kiedykolwiek taką wolę życia z nami wyrazi. Ponieważ nie dopuszczam innego powrotu niż powrót trzeźwego męża - staram się, aby to jak buduję czy odbudowuję swoje życie odpowiadało potrzebom trzeźwiejacej osoby. Abstynencja na pewno taki warunek spełnia. Podobnie jak np. nowe zasady, których się uczę na terapii - rozmawiamy o uczuciach, nie negujemy niczyich uczuć, nie wprowadzamy tematów o których się nie rozmawia i o które nie wolno pytać. Oraz jak zasada zdrowego podejścia do używek, których nie wychwalamy, nie stawiamy w dobrym świetle i nie normalizujemy nadużywania ani zachowań po nadużyciu (typu prowadzenie samochodu w stanie odurzenia). Unikam takich rzeczy, które mogłyby powrót męża uczynić trudnym - np. brak przestrzeni dla męża w domu, wdanie się przeze mnie w romans, informowanie wszystkich o problemach męża, obwinianie go lub oczernianie albo wylewanie złości przez obgadywanie. W gronie znajomych mówię o mężu dobrze albo wcale. Mam przyjaciółkę której się zwierzam z trudniejszych spraw, ale to sprawdzona osoba i jej ufam. Wiem, że wszystko zachowa dla siebie. Ale nawet ona nie wie o problemie męża w sferze uzależnienia seksualnego. To poruszam tylko w przestrzeniach terapeutycznych.
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Ruto, dla mnie jesteś jedną z najrozsądniejszych osób na tym forum. Podziwiam Twoją zdolność analizy, szczerość wobec samej siebie i chęć pracy nad sobą.
Opisujesz w bardzo jasny i konkretny sposób to co dzieje się w sercach wielu osób zmagających się ze swoimi "demonami". Tak jakbyś pisała szczegółową mapę jak wychodzi się z ciemności do światła.
Wszyscy tutaj wiemy, że ta droga jest trudna: krok do przodu, dwa kroki do tyłu. Ty opisujesz każdy krok, przyznajesz się i do sukcesów i porażek.
Jesteś dla mnie ogromną pomocą, bo dzięki Twoim wnioskom tak szczegółowo opisanym, ja, która nie posiadam tak dobrego zmysłu obserwacji samej siebie i ukrytych motywacji jakimi się kieruję, nagle zaczynam rozumieć.
Twoje doświadczenie popycha mnie we właściwym kierunku.

A to, że nikt z nas nie jest doskonały i czasami może się zapętlić w swoich wnioskach, to chyba normalne. Ważne, że w końcu się "rozplącze". Każdy ma swój czas i swoje tempo, nie jest sprawiedliwe narzucanie innym swojego tempa i zmuszanie do przyjęcia swoich wniosków. Mam na myśli sposób wypowiedzi Kropli Rosy.
Zakładam, że z jej postów, z Twoich postów Kroplo Rosy, przemawia troska o Rutę. Tylko chyba za ostro podana. Takie jakby otwieranie zaropiałych oczu na siłę.
Jestem zwolennikiem delikatności i cierpliwości wobec ludzi w ogóle, a już szczególnie tych, którzy naprawdę starają się o zmianę swojego życia. W swoim własnym tempie.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: marylka »

Ruta pisze: 10 lut 2020, 1:21
Co do układania sobie życia - mogę zostać za to źle oceniona, ale ja buduję sobie po odejściu męża życie dla siebie i dziecka. Nie mogę żyć w poczekalni. Dziecko też nie powinno. To że jestem żoną w moim odczuciu o obliguje mnie do tego aby było to w na tyle otwartej formule, która zakłada przyjęcie męża - jeśli jeszcze kiedykolwiek taką wolę życia z nami wyrazi. Ponieważ nie dopuszczam innego powrotu niż powrót trzeźwego męża - staram się, aby to jak buduję czy odbudowuję swoje życie odpowiadało potrzebom trzeźwiejacej osoby. Abstynencja na pewno taki warunek spełnia. Podobnie jak np. nowe zasady, których się uczę na terapii - rozmawiamy o uczuciach, nie negujemy niczyich uczuć, nie wprowadzamy tematów o których się nie rozmawia i o które nie wolno pytać.
Ruto.....szczerze Ci gratuluje i podziwiam Twoja postawe wobec meża i siebie i dziecka
Taka trudna miłosc z radykalnym odcieciem sie od uzależnionego jest wedlug mnie - najtrudniejsza miłość.
Bo przecież kochamy tych meżow, znamy też ich dobre strony i wiemy jak też wspaniali potrafia byc dla nas - żon i naszych wspólnych dzieci.

Tylko nieliczni zdobywaja sie na taki krok - zdecydowane odciecie od czynnego nalogowca.
Bo zaryzykowalas wszystko - jego kontakty z Toba z dzieckiem i Wasza wspólną przyszłosc. I jego przyszłosć.
Zostawienie kochanego człowieka a jeszcze w nalogach jest bardzo bardzo cieżkie.
Ale tylko tak maż wie i może zdecydowac - jak i z kim chce żyć
Ja zrobilam tak samo.
Oczywiscie w glównej mierze to bylo podyktowane krzywda jaka mi wyrzadzil i dzieciom - nie myslalm wtedy filozoficznie o skutkach rozstania z jego strony.
Bylam pod taka sciana że powiedzialm sobie koniec - już wiecej nie uslysze słowa - uzależniony.

Ale takie decyzje nie wszyscy potrafia podjać. U mnie - gdyby maż został...to dalej by wiedział, że niby nie może trwac w nałogu, bo mowie mu o tym, że nie akceptuje jego zachowań.ale jednak może trwac w nałogu - no bo jednak cały czas z nim jestem...
Wiele żon taka postawe przyjmuje. Już woli gdzies tam sobie czasem chlipac w kacie...ale jednak...maja poczucie że maż jest z nimi, bo przecież mieszka...czasem urzygany, po zdradzie, ale wraca.
I to jest taka uluda - że on jest w malżenstwie. Ale niektorym trudno jest zastosowac twarda miłosć bo to jest ta nsjtrudniejsza miłosc.
Siedzac przy pijanym meżu czasem ma sie /mylne/ przekonanie, że go widzę, że kontroluje, pilnuję...a to guzik prawda.....
I zostaje gorycz...
Ja Ci szczerze gratuluje, już kiedys pisalam
Zobaczysz - beda z tego owoce. My z meżem jesteśmy dzis razem.
Rożne byly stanowiska i ocena mojego odejscia z dziecmi i w realu i też tutaj - na forum.
Czytalam o tym jak moja milosc jest warunkowa i jaka to jestem wymagajaca - w zabarwieniu krytykujacym mnie. Bo przecież miłosć jest piekna! Tak...powinna byc piekna. Ale nie zawsze taka jest. A wpływ mamy tylko na siebie. Na szczeście znakomita wiekszosc forumowiczów wspierala mnie i nadal wspiera w naszych relacjach.
Mysle że za takimi postawami, krytykami kryje sie zazdrosc i bezsilnosć. Że on/ona tak nie potrafi - postawic ostrej granicy.
Pisze o tym, bo czasem czytam gdzies jakies przytyki wzgledem Ciebie od innych.
Wedlug mnie nie ma lepszej drogi niż ta ktora wybralas jako pomoc w trzezwieniu meża a także pomoc sobie i dziecku.
Wspieram i pozdrawiam
Wiedźmin

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Wiedźmin »

marylka pisze: 10 lut 2020, 8:42 [...] Tylko nieliczni zdobywaja sie na taki krok - zdecydowane odciecie od czynnego nalogowca.
Ja zrobilam tak samo.
[...]
Ale takie decyzje nie wszyscy potrafia podjać. [...]
Może to dobrze, że nie wszyscy.
Bo jak pisałem - ludzie są różni, co jednemu pomoże, drugiego zabije.
Córka znajomych (20 lat) ... po tym jak rodzina się "odcieła od nałogowca" - wyskoczyła z 10 piętra.
Do tej pory rodzina nie może dojść do siebie.
Ale ilu czynnych nałogówców odcięcie uratuje? No pewnie znacznie większą liczbę - tu mam zaufanie do nałoga, który zna temat bliżej.

Po prostu nie ma jednej wspólnej recepty na wszystkie sytuacje,
marylka pisze: 10 lut 2020, 8:42 [...] Zobaczysz - beda z tego owoce. My z meżem jesteśmy dzis razem.[...]
[...]Rożne byly stanowiska i ocena mojego odejscia z dziecmi i w realu i też tutaj - na forum.[...]
Mysle że za takimi postawami, krytykami kryje sie zazdrosc i bezsilnosć. Że on/ona tak nie potrafi - postawic ostrej granicy.
Zazdrość? To już wszyscy mają postępować wg. jedynej i słusznej linii partii?
... bo inaczej to bezsilni lub zazdrośnicy?

Sytuację można obrócić...
Wielu forumowiczów wielokrotnie pisało, czy łatwiej im było odciąć się (odejść czy wystawić walizki) czy próbować żyć z czynnym zdradzaczem czy też czynnym innym nałogowcem.
Ewuryca

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ewuryca »

Ja czytam wątek Ruty bo jestem ciekawa czy uda się taką postawą uratować małżeństwo. Ja próbowałam z meza alkoholizmem wygrać walcząc na "noze" (najgorsza jak dla mnie opcja co zrozumiałam po wielu latach), jego kowalska próbowała wygrać miłością bezwarunkową - też nie dało rady. Dlatego ciekawa jestem czy postawa Ruty odmienna od tych dwóch przyniesie owoce. Zgadzam się że napewno zaowocuje spokojem psychicznym i fizycznym Ruty i jej syna, ale czy zaowocuje udanym małżeństwem? Tego już nie jestem pewna, i to jest jak dla mnie najsmutniejsze. Czytając wszystkie wątki mam wrażenie że żadna postawa nie da rady uratować małżeństwa jeżeli druga strona tego po prostu nie chce.
krople rosy

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: krople rosy »

Pavel pisze: 10 lut 2020, 0:25 Z niesmakiem czytam na forum posty w których osoby wchodzą w głowę innych i wiedzą co te myślą, czują niekiedy "lepiej" od nich samych. Tak, niestety, odbieram ten fragment.
Odnosząc się już do meritum, wg mnie kluczowe są tu (jak to często bywa) intencje. A te zna (albo poznać może, jeśli nie zna) Ruta.
Nie wchodzę w głowę Ruty. Napisałam w swoim poście że ja tak to widzę i ona nie musi się zgadzać z tym co ja piszę. Chyba po to jest forum by każdy mógł w wolności stawiać pytania i dzielić się swoim spojrzeniem na przedstawiony problem?
Czy jednak nie? I trzeba iść po jednej linni poglądowej?
Bo widzę, że gdy mnie się coś imputuje to reakcji nie ma.
Taki już ze mnie typ że dużo pytam, analizuję i gdy widzę niejasności to o nich piszę i dopytuję. Z tego co zauważyłam Rucie nie sparwia problemu odpowiadanie na pytania i analiza własnej historii małżenskiej. Do tego co napisałam i pytałam ustosunkowała się i uważam, że jeśli ktoś podchodzi powaznie do swojego problemu i opisuje go na forum to liczy się z róznymi opiniami i komentarzami.
Piszesz Pavle że intencje swoje zna sam zainteresowany. Zgadzam się choć jest też tu na tym forum nie raz podkreslane że osoba współuzalezniona może mieć z tym problemy, stąd sugestie, opinie i pytania forumowiczów które prowokują do głębszej refleksji.
Naparwdę, nie rozumiem, skąd to oburzenie na mnie za moje wypowiedzi. Czytając watek Ruty nie raz gubiłam się , coś wydawało mi się nie pasujace do całości , czasem coś zbyt ugłaskane a czasem coś bulwersujące i wywołujące watpliwości.
Stąd pytania i mój punkt widzenia. Jesli niezgodny z rzeczywistoscią to każdy może nie brać go pod uwagę.
Jednak widzę, że postów Ruty pod moimi wypowiedziami sporo przybyło i zostało odsłonięte więcej z tej całej historii a ja Duchem Św. nie jestem, widzę tylko to, co pisze Autor wątku i nie wszystko jest zawsze dla mnie tak oczywiste jak dla innych czyli jeden jest ten zły , drugi dobry. W życiu tak nie jest.
Ruta pisze: 10 lut 2020, 0:59 Choć nie do końca rozumiem, co wiek dziecka ma do rzeczy. Ale zapewne się dowiem.
Po prostu czasem piszesz o swoim dziecku tak, że mam wrażenie że to zaledwie kilkulatek a czasem, że to rezolutny , bystry chłopak, piszący do Ciebie smsy w telefonie, opowiadający o tym, co się działo z jego tatą i czujący za niego odpowiedzialność.
Pytałam ot, tak, dla jasności ale rozumiem, nie musisz odpowiadać.
krople rosy

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: krople rosy »

Wiedźmin pisze: 10 lut 2020, 10:11 Zazdrość? To już wszyscy mają postępować wg. jedynej i słusznej linii partii?
... bo inaczej to bezsilni lub zazdrośnicy?
Przecież to dziecinada tak myśleć, że każdy kto wybrał inną drogę niż drugi to zazdrosnik i zawistnik.
Nie każdy ma męża , który zdradził/zdradza, który pije, pali, ćpa więc siłą rzeczy stara się szukać drogi optymalnej dla jego własnej sytuacji zyciowej. Byłabym niedojrzała i nawina gdybym nie mysląc wdrazała cudze pomysły w życie na rozwiązanie moich problemów nie biorąc pod uwagę stopnia problemu i niedojrzałości i całokształtu historii.
Moja postawa i moje działania które podjęłam zaowocowały dobrem i wyciszeniem problemów.
Stąd mój głos na forum.
I wcale nie uważam, że jest lekarstwem na wszystko ale innym punktem widzenia tak.
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: tata999 »

Ewuryca pisze: 10 lut 2020, 10:54 Czytając wszystkie wątki mam wrażenie że żadna postawa nie da rady uratować małżeństwa jeżeli druga strona tego po prostu nie chce.
Tak, to na pewno.
ODPOWIEDZ