Kilka pytań o separację

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13361
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Nirwanna »

marylka pisze: 10 lut 2020, 8:42 Mysle że za takimi postawami, krytykami kryje sie zazdrosc i bezsilnosć. Że on/ona tak nie potrafi - postawic ostrej granicy.
krople rosy pisze: 10 lut 2020, 12:44 Przecież to dziecinada tak myśleć, że każdy kto wybrał inną drogę niż drugi to zazdrosnik i zawistnik.
Moderacja ma ogromną niezgodę na przytyki i szpileczki, choćby nie wiadomo jak pochowane w fałdach sukien powłóczystych. Dlatego moderacja prosi o postawienie granic SOBIE. W przeciwnym razie moderacja będzie stawiać granice moderatorskie.
krople rosy pisze: 10 lut 2020, 12:44 Nie każdy ma męża , który zdradził/zdradza, który pije, pali, ćpa więc siłą rzeczy stara się szukać drogi optymalnej dla jego własnej sytuacji zyciowej.
To prawda. Są takie wątki na tym forum. Jednak ten wątek dotyczy sytuacji osoby, której mąż - tak się składa - zdradza, pije i ćpa, dlatego moderacja sugeruje skupienie się na autorce wątku, z miłością bliźniego i należytą dbałością o jej konkretną sytuację.
krople rosy pisze: 10 lut 2020, 12:44 Byłabym niedojrzała i nawina gdybym nie mysląc wdrazała cudze pomysły w życie na rozwiązanie moich problemów nie biorąc pod uwagę stopnia problemu i niedojrzałości i całokształtu historii.
Na forum trafia wiele osób, które po jakimś czasie reflektują, że są właśnie niedojrzałe i naiwne. I że w dobrej wierze sięgają po słowa, rady, wskazówki - nie dla nich przeznaczone, nie na ich czas, nie na ich sytuację, nie na ich możliwości... doświadczając w efekcie złych owoców.

Dlatego moderacja zachęca do pisania w sposób stanowiący świadectwo dawane innym w wolności i z miłością.
Miłość i wolność w dawaniu świadectwa oznacza brak nawet mikrośladu polemiki z czyimkolwiek świadectwem, oraz brak jakiegokolwiek nacisku, aby ktoś to świadectwo przyjął.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

tata999 pisze: 10 lut 2020, 16:42
Ewuryca pisze: 10 lut 2020, 10:54 Czytając wszystkie wątki mam wrażenie że żadna postawa nie da rady uratować małżeństwa jeżeli druga strona tego po prostu nie chce.
Tak, to na pewno.
Ja teraz widzę to zupełnie inaczej. Nie ma potrzeby ratować małżeństwa, bo jest ono obiektywną rzeczywistością. Istnieje i będzie istniało. Gdy sobie to uświadomiłam, bardzo się wyciszyłam. Bo dopóki myślałam, że muszę ratować, wyło mi w głowie i sercu jak w remizie strażackiej po wybuchu pożaru. Alarm! Alarm! I oślepiający błysk świateł. W takim stanie ani się nic nie słyszy, ani nie widzi. Bez sensu siedzieć w wyjącej remizie skoro nic się nie pali ;)

Myślę że bardziej adekwatnym terminem jest uzdrowienie małżeństwa. Zawsze wiedziałam, że słowa mają znaczenie, ale tu na forum już parę razy uświadomiłam sobie, jak ogromna jest moc słowa i jak mocno to, jak coś nazywamy, może wpływać na nasze postrzeganie. I na emocje jakie w związku z tym odczuwamy. Co przekłada się na działania.

Natomiast relację z mężem lub żoną da się poprawić nawet pracując w pojedynkę. Moje małżeństwo po mojej stronie robi się zdrowsze. Ale moja relacja z mężem także. Gdy przestałam się awanturować, mąż z czasem też przestał, choć jemu zajęło to więcej czasu niż mi. To niewiele, ale ulga jest ogromna. Gdy uczę się stawiania granic we właściwy sposób, mąż nie bardzo ma wybór i musi je respektować. Gdy szanuję granice męża, choć on nie potrafi ich postawić, mąż - myślę, bo tego nie wiem - czuje się bezpieczniej.
Wiem co może wywołać agresję męża, więc tego nie robię. Wyjątkiem będzie otwarte powiedzenie mu, że sądzę że jest odurzony. Bo gdy przyjdzie w takim stanie do dziecka, zamierzam się sprzeciwić. W zasadzie według wszelkich danych na niebie i ziemi już przychodzi, jeśli odurzenie potraktować także jako stan po odstawieniu narkotyku. Pracuję nad tym, jak to zakomunikować mężowi w sposób bezpieczny, z szacunkiem i chroniąc się przed agresją. Nie wiem jeszcze jak. Ale poczucie bezradności już za mną. W końcu znajdę sposób.

Nie twierdzę, że mąż do mnie wróci, tego nie wiem. Nie wiem co mój mąż czuje, co myśli, ani co planuje. A zgadywanie nie ma sensu. Ale nasze małżeństwo trwa i będzie trwać nadal. Mogę więc być żoną i żyć jak żona, nawet gdy męża przy mnie nie ma. Zdarza się, że mężowie idą do więzienia, na wojnę, jadą do pracy na drugi kontynent - nikt nie kwestionuje wtedy, że małżeństwo nadal istnieje. I nie mówi żonie, że jest głupia i żeby sobie kogoś znalazła. Mój mąż jest w niewoli nałogu. Mogę spokojnie czekać i wspierać męża tak, jak można wspierać osobę zniewoloną nałogiem. Ponieważ nie jest to oczywiste i nie wiem jak to się robi, to się tego uczę. Gdyby mąż pojechał na drugi kontynent tez bym się uczyła, jak najtaniej dzwonić, jak wysłać paczkę, co można do niej spakować, jak kupić tani bilet lotniczy. W sumie ta moja nauka aż tak bardzo się od tego nie różni. Nawet to, że trzeba w takiej sytuacji pracować nad sobą też jest podobne, bo gdyby mąż był na drugim kontynencie, to też musiałabym się uczyć radzić z samotnością, z codzienną odpowiedzialnością, z tym jak dochować wierności, jak opanować emocje, tęsknotę. Nałóg męża zaczynam postrzegać jako taki odległy kontynent. Widząc to w ten sposób, także opuszczam wyjącą remizę.

Zdałam też sobie sprawę, jak ważnym elementem uzdrowienia małżeństwa jest modlitwa. Podobno większość osób uzależnionych nie potrafi powiedzieć, jak to się stało, że postanowiły przestać. Podobno część mówi o nawróceniu, błysku. Nawet gdy wywołały go zewnętrzne okoliczności, takie jak utrata pracy, rodziny. Piszę podobno, bo niewiele na ten temat wiem, ale zamierzam posłuchać i dowiedzieć się więcej. Wierzę jednak z całego serca i mam pewność, że Bóg jest Miłością i ta Miłość może uzdrawiać. Oraz wierzę w uzdrawiającą moc modlitwy, bo jej doświadczam.

Im dłużej trwa kryzys mojego małżeństwa, tym bardziej jestem przekonana, że działania zewnętrzne nie mają żadnego znaczenia: co powiem, co zrobię i co wymyślę, czy napiszę zadzwonię, nie napiszę - nie są żadnymi sposobami, by małżeństwo ratować, ani tym bardziej uzdrowić. Natomiast praca duchowa, praca nad sobą, modlitwa - czyli wszystkie te rzeczy, które dzieją się we mnie - mogą małżeństwo uzdrowić.

Zmieniłam też podstawową modlitwę jaką odmawiam za męża - teraz jest to Modlitwa za męża. Ta najprostsza. Bardzo się w niej odnajduję.
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: s zona »

Wydaje mi sie, ze moze warto polecic Kroki .. mnie pomagaly ,kiedy bylo mi trudno z mezem .. ale tez nie bardzo rozumialam swoja postawe wobec innych ...tez potrafilam sie zfiksowac na " mojej racji " .. ale juz mi przeszlo .. nie chodze w czyis butach ..

Pmietam slowa,ze" jesli cos mnie dotyka, to znaczy ,ze cos tam boli .. jest niezagojone ".. zeby w to wejsc i to przerobic ..
Ruthe podziwiam za jej postawe .. mnie zajelo to dlugo .. bylam nastwiona raczej na przyklepywanie .. ,zeby bylo dobrze..
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Drodzy moi, zrobiło się w krótki czasie tyle postów, że trudno byłoby mi odpisać każdej i każdemu z Was z osobna. Choć każdy post na to zasluguje. Bardzo dziękuję za słowa wsparcia. Są dla mnie ogromnym wzmocnieniem. Co do wyników moich działań, sama często zastanawiam się, gdzie mnie zaprowadzi obrana droga, zwłaszcza że próbowałam już i walki z nałogiem na ostro i na bezwarunkową miłość... I trochę żartobliwie - ale sama z uwagą i wyczekiwaniem śledzę swój wątek - i nie ukrywam, że z nadzieją na szczęśliwe zakończenie.

Co do polemiki z Krople Rosy - zanim zaczęłam pisać na forum, czytałam i widziałam że można czasem zdrowo "oberwać", z naciskiem na zdrowo choć czasem zasłużenie, a czasem jednak nie - co widać szczególnie w długich wątkach, trwających przez długi czas. Ale zauważyłam też, że krytyka bywa konstruktywna i dlatego napisałam, że jestem na nią gotowa. Są osoby, które piszą inaczej - jestem załamana, odrętwiała, straciłem wiarę - a czasem i bez takich słów czuć, jak bardzo autor postu jest rozbity. I zwykle jest to szanowane, ton wypowiedzi inny, delikatniejszy. Choć czasem w niektórych wypowiedziach zarówno w odniesieniu do osób rozbitych jak i tych lepiej się trzymających, pobrzmiewa trudno uchwytny rodzaj złości? złośliwości? czegoś co trudno mi opisać, ale tam jest. Myślę, że wszyscy powinniśmy na to uważać. Szczególnie gdy coś nas w czyjejś wypowiedzi zabodzie.

Krople Rosy - niektóre fragmenty Twoich wypowiedzi odebrałam jako odrobinę złośliwe. Ale może wcale takie nie były w Twojej intencji. Jednak rozmowa z Tobą pozwoliła mi uświadomić sobie kilka rzeczy. Po pierwsze, że wciąż unikam nazwania przed sobą tych rzeczy i zdarzeń, które były trudne i że wciąż je pomijam i nie umiem jeszcze o nich otwarcie pisać i często wolę je pomijać. Po drugie, że zaprzeczyłam, że radykalnie dążę do świętości - a potem przyjrzałam się sobie i stwierdziłam, że właściwie to tak właśnie jest. Radykalnie dążę do świętości. I daje mi to ogromną radość. Myślę, że często jako ogół postrzegamy świętość jako coś nudnego. I taka święta żona, to nuda. Do świętości mi baaardzo daleko, ale każdy krok w jej kierunku, nawet ten malutki sprawia, że staję się bardziej sobą, jest we mnie więcej wolności i radości. Raczej nie staję się nudna, ani wymagająca. Ani narzucającą czegokolwiek innym - czuję raczej, że jest we mnie więcej współczucia i zrozumienia. Także wobec męża. Nie mi decydować, ale na miejscu męża wolałabym zdecydowanie siebie teraz, niż zanim zaczęłam pracę nad sobą. Myślę że hasło "radykalnie dążę do świętości" jest fajnym mottem na dalszą część moje pracy nad sobą. Po trzecie, uświadomiłam też sobie że napisałam, że odbudowuję życie dla siebie i dziecka z opcją zapasową w postaci wolnego miejsca dla męża - i uświadomiłam sobie, że to nieprawda. Odbudowuję swoje życie jako żona, świadoma swojego powołania do małżeństwa i kierując się słowami złożonej przeze mnie przysięgi. Zostałam powołana do małżeństwa, dobrowolnie to powołanie przyjęłam i nadal w wolności wybieram pozostanie w stanie małżeńskim i jak najpilniejsze wypełnianie mojego powołania i rozwijanie siebie jako żony.

Po tylu Twoich pytaniach na które starałam się odpowiadać, chciałabym Cię zapytać, i nie ma w tym złośliwości - zrozumiałam, że sądzisz, że za wysoko stawiam poprzeczkę mężowi, że za bardzo staram się być święta, że są inne drogi, które widzisz, mniej radykalne, których nie dostrzegam. Może się mylę i źle coś interpretuję, sprostuje mnie wtedy. Natomiast nie napisałaś jakie są te inne drogi. Staram się zapytać tak, by w moim pytaniu nie pojawiły się ukryte igły ani złośliwość - naprawdę jestem ciekawa:

Jakie inne drogi widzisz?Z jednej strony jest we mnie przekonanie że takich po prostu nie ma, z drugiej jest otwartość na inny sposób widzenia i inne propozycje.

Co do wieku mojego dziecka - być może piszę czasem o synku jak o kompletnym maluchu. To pewnie dlatego, że jest najmłodszy. Wspominałam już kiedyś, że tak mi się życie układało, że wychowywałam od młodych lat rodzeństwo, potem miałam pod opieką różne dzieci. Najstarsi moi wychowankowie w tym rodzeństwo, niewiele przecież ode mnie młodsze, to dziś dorośli ludzie. W zestawieniu z nimi mój synek jest mały. Pomijając, że jest mały, choć nie malutki. Bardzo nie lubię, gdy nawet o starszych dzieciach mówi się, że są "już duże". Obserwuję nastolatki i młodych dorosłych i często widzę ich samotność, gdy rodzice uznają że są "już duzi". Są samodzielni, ale wciąż potrzebują uwagi, miłości, wspólnego czasu z rodzicami.

Inna sprawa, jeśli chodzi o poczucie odpowiedzialności u mojego synka - sama byłam zaszokowana gdy sobie uświadomiłam jak mały był mój synek, gdy czuł się odpowiedzialny za tatę. I za mamę dodajmy. I jak dużo brał na siebie i do swojego małego serduszka. To nie pojawiło się w nim dziś, tylko wtedy gdy był malutki... Dziś gdy szliśmy razem poczułam jak jego spora już rączka wsuwa się w moją dłoń. To fantastyczne uczucie. I jeszcze jeden powód dla mnie, by dążyć do świętości. Odzyskuję zaufanie mojego dziecka, a moje dziecko może być dzięki temu dzieckiem.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Nirwanna pisze: 10 lut 2020, 21:28
krople rosy pisze: 10 lut 2020, 12:44 Nie każdy ma męża , który zdradził/zdradza, który pije, pali, ćpa więc siłą rzeczy stara się szukać drogi optymalnej dla jego własnej sytuacji zyciowej.
To prawda. Są takie wątki na tym forum. Jednak ten wątek dotyczy sytuacji osoby, której mąż - tak się składa - zdradza, pije i ćpa, dlatego moderacja sugeruje skupienie się na autorce wątku, z miłością bliźniego i należytą dbałością o jej konkretną sytuację.
Muszę się Wam do czegoś przyznać :lol: Śmiech wstawiam by zobrazować, że właśnie się śmieję i to będąc już w fazie ostrej głupawki... Gdy zobaczyłam na piśmie czarno na białym napisane, że mój mąż zdradza pije i ćpa poczułam tak szczere oburzenie, jakby ktoś oskarżył świętego w najbardziej świętej fazie życia :lol: I teraz się śmieję ze swojego oburzenia, bo nie da się prościej tego ująć - to właśnie robi mój mąż. I nigdy nie doznałam szybszego oświecenia w temacie "jak działa mechanizm idealizowania męża - zajęcia praktyczne" :shock: Dodam, że za chwilę obudzę swoim śmiechem sąsiadów :lol:

Myślę, że konfrontacja z tym moim oburzeniem bardzo dobrze mi zrobi, zwłaszcza na wesoło. Pisałam już, że z bożka mąż dostał u mnie degradację na cesarza? No to teraz w ciągu kilku sekund został krolewiątkiem o niepewnej władzy w jakimś zapomnianym państewku. Czasem dzięki obecności na forum po przebyciu przez mgły i rozpadliny ciężko i z trudem dochodzę do jakiś małych wniosków i wnioseczków. Tym razem poszło piorunem. Śmieję się nadal jak głupia, ale czuję się wspoluzależniona o kilka punktów mniej :lol:
Ostatnio zmieniony 11 lut 2020, 6:28 przez Nirwanna, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Ruta pisze: 10 lut 2020, 23:16
Nirwanna pisze: 10 lut 2020, 21:28
krople rosy pisze: 10 lut 2020, 12:44 Nie każdy ma męża , który zdradził/zdradza, który pije, pali, ćpa więc siłą rzeczy stara się szukać drogi optymalnej dla jego własnej sytuacji zyciowej.
To prawda. Są takie wątki na tym forum. Jednak ten wątek dotyczy sytuacji osoby, której mąż - tak się składa - zdradza, pije i ćpa, dlatego moderacja sugeruje skupienie się na autorce wątku, z miłością bliźniego i należytą dbałością o jej konkretną sytuację.
Muszę się Wam do czegoś przyznać :lol: Śmiech wstawiam by zobrazować, że właśnie się śmieję i to będąc już w fazie ostrej głupawki... Gdy zobaczyłam na piśmie czarno na białym napisane, że mój mąż zdradza pije i ćpa poczułam tak szczere oburzenie, jakby ktoś oskarżył świętego w najbardziej świętej fazie życia :lol: I teraz się śmieję ze swojego oburzenia, bo nie da się prościej tego ująć - to właśnie robi mój mąż. I nigdy nie doznałam szybszego oświecenia w temacie "jak działa mechanizm idealizowania męża - zajęcia praktyczne" :shock: Dodam, że za chwilę obudzę swoim śmiechem sąsiadów :lol:

Myślę, że konfrontacja z tym moim oburzeniem bardzo dobrze mi zrobi, zwłaszcza na wesoło. Pisałam już, że z bożka mąż dostał u mnie degradację na cesarza? No to teraz w ciągu kilku sekund został krolewiątkiem o niepewnej władzy w jakimś zapomnianym państewku. Czasem dzięki obecności na forum po przebyciu przez mgły i rozpadliny ciężko i z trudem dochodzę do jakiś małych wniosków i wnioseczków. Tym razem poszło piorunem. Śmieję się nadal jak głupia, ale czuję się wspoluzależniona o kilka punktów mniej :lol:
To jest to :)
Ja taki sam szok przeżyłam kiedy pozwoliłam przedrzeć się do świadomości czemuś co tak naprawdę od początku powinnam była widzieć, bo było to oczywiste: mój mąż jest kłamczuchem.
To był dla mnie szok, bo on przecież jest najświętszy ze wszystkich mężczyzn na ziemi.
Bardzo mi to pomogło (chociaż na początku było zaprzeczanie i niedowierzanie) :)
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
krople rosy

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: krople rosy »

Ruta pisze: 10 lut 2020, 22:53 Po tylu Twoich pytaniach na które starałam się odpowiadać, chciałabym Cię zapytać, i nie ma w tym złośliwości - zrozumiałam, że sądzisz, że za wysoko stawiam poprzeczkę mężowi, że za bardzo staram się być święta, że są inne drogi, które widzisz, mniej radykalne, których nie dostrzegam. Może się mylę i źle coś interpretuję, sprostuje mnie wtedy. Natomiast nie napisałaś jakie są te inne drogi. Staram się zapytać tak, by w moim pytaniu nie pojawiły się ukryte igły ani złośliwość - naprawdę jestem ciekawa:

Jakie inne drogi widzisz?Z jednej strony jest we mnie przekonanie że takich po prostu nie ma, z drugiej jest otwartość na inny sposób widzenia i inne propozycje.
Nie wiem od czego zacząć bo z jednej strony nasuwa mi się wszystko a z drugiej nic: pustka. Po drugie dopadła mnie angina i w gardle mam ,,gwoździe'' gdy przełykam slinę. Nie wiem czy zdołam się skupić ale spróbuję.
Dopóki nie uzupełniłaś swojego watku o te ostatnie wpisy które były ustosunkowaniem się do moich wypowiedzi obraz Twojego męża jawił się raczej pozytywnie mimo uwikłania w nałogi. Dostrzegałam zagubienie Twojego męża ale też spore pokłady dobra które z tego watku wyczytałam . Mój ojciec nie był takim ,,wypasionym'' nałogowcem jak Twój mąż (bo ,,tylko''pił) ale gdy już sobie poszedł to na dobre. Nie interesował się nami , nie odwiedzał czyli dał poczucie takie, że dla niego nie istniejemy. Zresztą dużo się nie zmieniło bo do tej pory nie wykazuje zainteresowania swoimi wnukami i nie nawiązał z nimi żadnej relacji. Dzwoni do mnie sporadycznie głownie w urodziny moje (jak wczoraj) i w swięta. Nie wiem co mu taki kontakt daje ale ok. Odbieram telefon i jestem kulturalna w kontakcie.
Natomiast u Twojego męża dobrą wolę widać , z Twoich wpisów wynika że mu na dziecku zalezy i nawet ma pretensje że mu kontakty ,,utrudniasz''. Czyta bajki, kąpię ( gdy to napisałaś to znów włączyło się u mnie pytanie o wiek dziecka, bo skoro już nie taki mały to tato go kapie..? ale nie ważne) , je z wami wspólnie posiłek, był w kosciele, wykazał wolę pójscia z dzieckiem na terapię.
TRochę go w Waszym zyciu jest czego nie mogę powiedzieć o swojej sytuacji dlatego porównując go z moim nie wypasionym nałogami ojcem Twój mąż wyszedł dużo na plus. Taki sobie stworzyłam obraz na podstawie Twojego wątku i dlatego nie widzę go jako degenerata który nie ma nad sobą żadnej kontroli i nie odróznia dnia od nocy (a sporo napatrzyłam się na swojego ojca , widziałam go w nieciekawym stanie co zmotywowało mnie do walki o niego).
Wiem, że każdy uzalezniony ma swoje cykliczne okresy i w zalezności od tego przyjmuje różne kreacje jednak znam przypadki męzczyzn którzy zapadają się pod siłą swoich nałogów i nie wiedzą o bozym świecie.
Zastanawiałam się też co takiego się stało, że to Twój mąż postanowił odejść i wniósł o rozwód ? Czego nie wytrzymał że zdecydował się uciec od swojej rodziny i obowiązków?
I blokuje swoją drogę powrotu rozwodem?
I to jest niestety pytanie o Twój udział w tym całym kryzysie. I nie doszukuj się proszę w tym moim pytaniu złośliwości bo ja wychodzę z założenia że tam gdzie kryzys i konflikt tam jest udział dwóch co najmniej stron.
Z własnego (i nie tylko) doswiadczenia wiem, że do eskalacji emocji , krzywd i pochopnych decyzji przyczyniają się dwie strony.
Odpwoiedzialność zawsze jest rozłożona.
W poczuciu krzywdy i niesparwiedliwości ludzie reagują bardzo reaktywnie i sytuacja się zaognia.
Twoja historia nabrała jednak trochę bardziej dramatycznych odcieni po twoich ostatnich wpisach. I na tym etapie na jakim jesteście uważam, że Twoja decyzja o zajęciu się sobą i postawienie granic mężowi jest dobra i uzasadniona. Rozumiem Twoje obawy i lęk.
Nie wiem tylko czy w tym całym swoim analizowaniu co jest twardą i mądrą miłością wobec męża nie skłonisz się ku zakładaniu kolejnych wartsw zbroi co w kontakcie z mężem może Was znacznie i sukcesywnie od siebie oddalać.
Mam tu na mysli analizowanie czy podana zupa czy też kawa nie jest zbytnim przymilaniem się do męża i nieustannym badaniem swoich intencji. Może warto pozwolić toczyć się życiu i być sobą po prostu?
Czasem człowiek tak bardzo się stara nie popełnić błędu że popada ze skrajności w skrajność bo chce być czujny i mieć wszystko pod kontrolą. Gubi wtedy prawdziwego siebie.
Wiem też , że czułość, troska , wyrozumiałość i spokój wewnętrzny (ale nie taki kamienny i bezduszny ale wynikający z łagodności i cierpliwości) ze strony kobiety często są węglem żarzącym się nad głową krzywdziciela. I zaczyna on tracić swoją agresywną moc.
krople rosy

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: krople rosy »

Ruta pisze: 10 lut 2020, 22:53 Bardzo nie lubię, gdy nawet o starszych dzieciach mówi się, że są "już duże". Obserwuję nastolatki i młodych dorosłych i często widzę ich samotność, gdy rodzice uznają że są "już duzi". Są samodzielni, ale wciąż potrzebują uwagi, miłości, wspólnego czasu z rodzicami.
Mój nastoletni syn jest duży i obraziłby się gdybym traktowała go jak dziecko. Potrzebuje zainteresowania , wspólnego czasu , miłości ale wg własnego uznania i potrzeb. Czasem muszę go w tym pędzie do dorosłości hamować bo trochę mu się jej obraz rozjeżdża.
A od mojego siedmiolatka ostatnio usłyszałam, gdy wyznaczyłam granice siedzenia przy komputerze, że mam żyć swoim zyciem, nie jego :lol:
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

krople rosy pisze: 11 lut 2020, 11:35 Nie wiem od czego zacząć bo z jednej strony nasuwa mi się wszystko a z drugiej nic: pustka. Po drugie dopadła mnie angina i w gardle mam ,,gwoździe'' gdy przełykam slinę. Nie wiem czy zdołam się skupić ale spróbuję.
Dopóki nie uzupełniłaś swojego watku o te ostatnie wpisy które były ustosunkowaniem się do moich wypowiedzi obraz Twojego męża jawił się raczej pozytywnie mimo uwikłania w nałogi. Dostrzegałam zagubienie Twojego męża ale też spore pokłady dobra które z tego watku wyczytałam . Mój ojciec nie był takim ,,wypasionym'' nałogowcem jak Twój mąż (bo ,,tylko''pił) ale gdy już sobie poszedł to na dobre. Nie interesował się nami , nie odwiedzał czyli dał poczucie takie, że dla niego nie istniejemy. Zresztą dużo się nie zmieniło bo do tej pory nie wykazuje zainteresowania swoimi wnukami i nie nawiązał z nimi żadnej relacji. Dzwoni do mnie sporadycznie głownie w urodziny moje (jak wczoraj) i w swięta. Nie wiem co mu taki kontakt daje ale ok. Odbieram telefon i jestem kulturalna w kontakcie.
Natomiast u Twojego męża dobrą wolę widać , z Twoich wpisów wynika że mu na dziecku zalezy i nawet ma pretensje że mu kontakty ,,utrudniasz''. Czyta bajki, kąpię ( gdy to napisałaś to znów włączyło się u mnie pytanie o wiek dziecka, bo skoro już nie taki mały to tato go kapie..? ale nie ważne) , je z wami wspólnie posiłek, był w kosciele, wykazał wolę pójscia z dzieckiem na terapię.
TRochę go w Waszym zyciu jest czego nie mogę powiedzieć o swojej sytuacji dlatego porównując go z moim nie wypasionym nałogami ojcem Twój mąż wyszedł dużo na plus. Taki sobie stworzyłam obraz na podstawie Twojego wątku i dlatego nie widzę go jako degenerata który nie ma nad sobą żadnej kontroli i nie odróznia dnia od nocy (a sporo napatrzyłam się na swojego ojca , widziałam go w nieciekawym stanie co zmotywowało mnie do walki o niego).
Wiem, że każdy uzalezniony ma swoje cykliczne okresy i w zalezności od tego przyjmuje różne kreacje jednak znam przypadki męzczyzn którzy zapadają się pod siłą swoich nałogów i nie wiedzą o bozym świecie.
Zastanawiałam się też co takiego się stało, że to Twój mąż postanowił odejść i wniósł o rozwód ? Czego nie wytrzymał że zdecydował się uciec od swojej rodziny i obowiązków?
I blokuje swoją drogę powrotu rozwodem?
I to jest niestety pytanie o Twój udział w tym całym kryzysie. I nie doszukuj się proszę w tym moim pytaniu złośliwości bo ja wychodzę z założenia że tam gdzie kryzys i konflikt tam jest udział dwóch co najmniej stron.
Z własnego (i nie tylko) doswiadczenia wiem, że do eskalacji emocji , krzywd i pochopnych decyzji przyczyniają się dwie strony.
Odpwoiedzialność zawsze jest rozłożona.
W poczuciu krzywdy i niesparwiedliwości ludzie reagują bardzo reaktywnie i sytuacja się zaognia.
Twoja historia nabrała jednak trochę bardziej dramatycznych odcieni po twoich ostatnich wpisach. I na tym etapie na jakim jesteście uważam, że Twoja decyzja o zajęciu się sobą i postawienie granic mężowi jest dobra i uzasadniona. Rozumiem Twoje obawy i lęk.
Nie wiem tylko czy w tym całym swoim analizowaniu co jest twardą i mądrą miłością wobec męża nie skłonisz się ku zakładaniu kolejnych wartsw zbroi co w kontakcie z mężem może Was znacznie i sukcesywnie od siebie oddalać.
Mam tu na mysli analizowanie czy podana zupa czy też kawa nie jest zbytnim przymilaniem się do męża i nieustannym badaniem swoich intencji. Może warto pozwolić toczyć się życiu i być sobą po prostu?
Czasem człowiek tak bardzo się stara nie popełnić błędu że popada ze skrajności w skrajność bo chce być czujny i mieć wszystko pod kontrolą. Gubi wtedy prawdziwego siebie.
Wiem też , że czułość, troska , wyrozumiałość i spokój wewnętrzny (ale nie taki kamienny i bezduszny ale wynikający z łagodności i cierpliwości) ze strony kobiety często są węglem żarzącym się nad głową krzywdziciela. I zaczyna on tracić swoją agresywną moc.
Krople Rosy, dziękuję Ci za Twoją odpowiedź. Na początek duuuzo zdrówka :) Mój mąż, gdy jest trzeźwy jest dobrym człowiekiem, dobrym ojcem i mężem. Gdy jest w ciągu jest straszny. Gdy odurza się "trochę" lub jest w momencie gdy odstawia używki jest bardzo niestabilny.
W trakcie naszego małżeństwa mąż od czasu, gdy mogłam już z maluchem wrócić do domu (pierwsze dwa miesiące życia synka spędziłam z nim w szpitalu) bardzo się zaangażował w bycie ojcem. Bardzo pomogły mi porady doświadczonych mężatek, które w zasadzie sprowadzały się do: nie krytykować, nie wiedzieć wszystkiego najlepiej, jak najczęściej tworzyć okazje by tata był z maluchem sam (wychodziłam do biblioteki, na spacer, do sklepu - ja miałam kawałek wytchnienia po dniu spędzonym z dzieckiem, mąż czas dla siebie i malca), doceniać i pilnować by tata umiał i wiedział to co wie mama, przekazywać wszystkie informacje, łagodnie traktować "głupie" pytania typu gdzie leżą spioszki, ile czasu odgrzewać zupkę, ile malec może zjeść arbuza, jak najwięcej rzeczy robić razem i wszystkie ważne decyzje podejmować razem. Początkowo mąż był niechętny i słyszałam, że przy małym dziecku lepiej sprawdza się mama, a ojciec wkracza bardziej w czwartym roku życia, dostawałam też pełne niepokoju telefony od mojej mamy i teściowej. Jednak mądre kobiety z katolickiego klubu mam często mające gromadkę pociech i duże doświadczenie bardzo mi pomogły. Miały rację. Gdy mąż spędzał z maluchem czas, początkowo niechętnie, szybko się w nim zakochał. I sam przekonał się, ile to daje radości i satysfakcji. Najmądrzejsze co usłyszałam, to że większość ojców nie jest przygotowywana do roli ojca i że zostając ojcami potrzebują czasu i dyskretnego wsparcia, by się w tym wszystkim zorientować i dla siebie to odkryć. Mąż jest kompetentnym tatą i ma bardzo bliską relację z naszym synem.
Natomiast w ciągach albo znika, czasem na długo, albo nie znika - i domaga się kontaktów, co jest bardzo destrukcyjne i wyczerpujące. Po wyprowadzce męża znów radziłam się mądrzejszych od siebie i słyszałam, że to kluczowy moment i że mimo trudności i swoich oporów powinnam dbać, by mąż jak najwięcej widywał się z synem. Było to dla mnie trudne, mąż wściekał się na mnie, ale w sumie nie protestował aż tak mocno, choć skarżył się, że "każę" mu dużo zajmować się dzieckiem. Pisałam mu o wszystkich wizytach, dostosowywałam terminy do jego możliwości i w sumie naciskałam, wyjaśniałam też, że jest jego decyzją rozstanie ze mną, ale nadal jest ojcem. Gdy znikał informowałam męża o tym, co dzieje się z dzieckiem gdy go nie ma, i wysyłałam zdjęcia. Informowałam męża i o tych dobrych rzeczach i o tych trudnych też. Nigdy, mimo pokusy, nie uzależniłam kontaktów od alimentów. Gdy maluch płakał za tatą, bo go dawno nie widział, pisałam do męża, żeby do niego zadzwonił i go pocieszył. Czasem dzwonił. Mój błąd, to że w tym wszystkim nie umiałam jasno od początku postawić warunku trzeźwości oraz nie przecistawialam się agresji wobec mnie - a po wyprowadzce mąż był wobec mnie okropny. Próbowałam, ale nieudolnie. Teraz już to potrafię lepiej. Choć np. po dobrym miesiącu teraz czuję, że mąż znów wrócił do okazyjnego używania, jego zachowanie jest inne. Ale nadal przychodzi trzeźwy. Czekam, co będzie się działo.

Co do poziomu zaangażowania męża, bywa różnie. Im dłużej jest trzeźwy, tym bardziej jest zaangażowany. Jednak takie zdarzenia jak wspólne wyjście do kościoła, czy wspólny posiłek to na razie raczej pojedyncze zdarzenia. Co do kąpieli - synek kąpie się sam już od dawna, ale potrzebuje pomocy przy wejściu i wyjściu z wanny, to nie z racji wieku, ale ma lekki niedowład, jest sprawny, ma dużo rehabilitacji i sportu, ale wieczorem jest mu zwykle trudniej. Czasem trzeba pomóc, czasem wystarczy że patrzymy i sobie radzi. Czytanie bajek to nasza tradycja, lubimy to. Czytamy na głos nie tylko dzieciom, czasem ze znajomymi też sobie czytamy na głos. Duże dzieci też to lubią, nawet paskudy (znaczy się nastolatki).

Czemu mąż odszedł i postanowił się rozwieść? Związek osoby uzależnionej i współuzależnionej w miarę postępu choroby staje się coraz trudniejszy. Osoba wspoluzależniona walczy jak może o trzeźwość swojego nałoga, czasem brutalnie. Osoba uzależniona walczy o swoją nietrzeźwość, zwykle bardzo brutalnie. Natomiast to nie było powodem. Powodem numer jeden było wdrożenie przeze mnie podstawowych zasad: zero akceptacji dla używek i odurzania się w domu, zero zachowań wspierających nałóg, zero zwalniania z obowiązków. Od tej pory zaczęło być źle. To zresztą podobno dość częste. Przyplątała się kowalska, starannie ukrywana, która wzięła na siebie wspieranie męża. Nic nie wiedziałam, poza tym, że zachowanie męża wobec mnie się zmieniło i stało się bardzo raniące. Czym innym jest, gdy uzależniona osoba jest trudna a nawet bardzo trudna do wytrzymania i wspólnego życia, bo ma różne jazdy, wybuchy i nie można na niej polegać, ale czujesz miłość, czym innym, gdy mąż robi się zimny, odległy, raniący i krytyczny na stałe. W sumie mąż prezentował pełną paletę zachowań męża w amoku wywołanym kowalską. Robił wszystko żebym to ja odeszła, ale się w porę wycofałam, co wywołało ogromną falę nienawiści wobec mnie. Próbowałam rozmów, proponowałam terapię, wspólny wyjazd, przymilam się prosiłam - napotykając mur. Potem nastąpił okres wzmożonego picia i imprez oraz odurzania się i upokarzania mnie. Twardo nie reagowałam i zajmowałam się sobą. Nie wnikalam co mąż robi, dużo czasu spędzałam z dzieckiem poza domem, zostawiłam go własnemu losowi. Nie z mądrości, po prostu przy takiej postawie nie bardzo miałam wybór. Czułam, że coś jest nie tak, W końcu mąż uznał że nie ma wyjścia, ja go nie wyrzucę cokolwiek będzie robić i sam się wyprowadził. Przypuszczam, że pod sporym naciskiem kowalskiej (i mojej osobistej teściowej).
Czy ktoś ponosi winę za taki rozwój wypadków? Nie. Mąż jest uzależniony i działa jak osoba uzależniona. Romans to jeden z wariantów przebiegu tej choroby - próba zbudowania kolejnej iluzji (piję i się odurzam, bo żona zła, przy innej kobiecie się zmienię a moje życie zamieni się w bajkę, oglądam porno i staję się impotentem, bo żona nie taka, przy młodszej odzyskam męskość). Trudno powiedzieć, że ktoś odpowiada za swoje uzależnienie, zwykle nikt nie uzależnia się celowo, zwłaszcza w mlodym wieku. Współuzależnienie też nie jest niczyją winą, choć to nie choroba, tylko niekonstruktywny sposób przystosowania się do trudnej sytuacji życia z uzależniona osobą. I uzależnienie i współuzależnienie biorą się z niedostatków, które często mają źródło jeszcze w dzieciństwie. Gdyby nie kowalska moglibyśmy przeżyć jeszcze wiele lat w bardzo destrukcyjnej relacji - dla nas obojga.
Na codzień kowalska dla mnie nie istnieje. Mąż nigdy nie wspomniał, ja o niej nie myślę, nie szukam, nie sprawdzam. Znajomym z uprzejmymi donosami przekazuję, że nie jestem zainteresowana. Czasem mam krótkie ataki paniki, zazdrości, poczucia, że jak nic nie zrobię, to ona zagarnie mojego męża na zawsze. Rzecz w tym, że mąż jest dorosły i nikt go nie zagarnie. Zazdrość w niczym mi nie pomoze. Zresztą nie mam czego jej zazdroscić. Żyje z żonatym i dzieciatym mężczyzną w ukryciu, męczy się z jego nałogami, znosi jego wybryki z innymi kobietami, za którymi podobno się ugania, do tego gdy jest trzeźwy, dużo czasu poświęca dziecku. Problemem nie jest kowalska, tylko uzależnienia mojego męża. Nie neguję, że mąż się zapewne zakochał, ale to mija. Od dawna nie wygląda zresztą na radosnego skowronka. Czasem słyszę że powinnam coś zrobić, bo ona zajdzie w ciażę, żeby go zatrzymać. Nie bardzo rozumiem co niby mogę zrobić, żeby inna kobieta nie zaszła w ciążę, przymusowa sterylizacja jest jak na złość karalna...a to chyba jedyny skuteczny sposób. No i nie do końca mieści się w zakresie tego, co jestem w stanie zrobić - z przyczyn moralnych.
Co do przyglądania się intencjom - to ważne, gdy wychodzi się ze współuzależnienia. Zupa może być podana normalnie albo z wszystkich pokreconych przyczyn dla których wspoluzalenione kobiety podają zupę mężowi. Uczę się tego, jak to robić normalnie.
Co do miłości czułości i troski - w przypadku osoby uzależnionej to nie działa. Przekonuję się, że działa modlitwa, praca nad sobą, szacunek do siebie i uzależnionego, nauka mądrego stawiania granic, oraz nie wycofywanie miłości. To nie oznacza, że mój mąż się wyleczy albo podejmie taką próbę, ale normalizuje sytuację i ułatwia zdrowsze funkcjonowanie z uzależnionym mężem. Sepracja jest w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem. A co będzie, czas pokaże.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Małgorzata Małgosia pisze: 11 lut 2020, 9:46 To jest to :)
Ja taki sam szok przeżyłam kiedy pozwoliłam przedrzeć się do świadomości czemuś co tak naprawdę od początku powinnam była widzieć, bo było to oczywiste: mój mąż jest kłamczuchem.
To był dla mnie szok, bo on przecież jest najświętszy ze wszystkich mężczyzn na ziemi.
Bardzo mi to pomogło (chociaż na początku było zaprzeczanie i niedowierzanie) :)
Podobno śmiech może być reakcją na stres, albo reakcją odprężenia. Śmieję się od wczoraj, jeszcze mi nie przeszło. Ile razy przypomnę sobie moje szczere oburzenie, a potem konfrontację z faktami - no tak mój mąż zdradza pije i ćpa i moje niedowierzanie, zaczynam się śmiać. Śmieję się z siebie oczywiście, nie z tego co się dzieje z mężem. Natomiast niewątpliwie był to moment dalszego otwierania oczu. Zostałam sobie z tym zdaniem - mój mąż zdradza, pije i ćpa. I się przyglądam co ja na to.
Jeszcze dwie godziny temu przysięgłabym z pełnym przekonaniem, że mój mąż był mi wierny i był wzorem wierności. Oraz, że przez pierwsze lata małżeństwa mąż był w ogóle wzorem cnót wszelakich. Ale przyjrzałam się sobie uczciwie i temu co wiem, a czego nie dopuszczam i nie dopuszczałam. (Uwaga na marginesie - zaczynam zdania i kasuję, bo nie są prawdą). W pierwszym roku małżeństwa zaszłam w ciążę. Mąż miał nowe towarzystwo, którego nie znałam (staraliśmy się o dziecko i nie chodzilam po knajpach, a mąż z kolei twierdził, że chce mieć "coś dla siebie", a ja nie widziałam w tym nic złego, oprócz tego, że mąż wracał pijany i mu odbijało, kiedy twierdziłam że jest pijany i to niedobrze). W tym towarzystwie mąż miał koleżankę, która wysyłała mu smsy i były one prowokacyjne. Tak wiem, nie wolno sprawdzać telefonu, brak zaufania i takie tam - zgadzam się, ale nie wtedy, gdy coś się dzieje i wiemy, że jesteśmy oszukiwani. Wtedy zaszłam w ciążę, o czym jeszcze nie wiedziałam, ale dostałam hormonalny power. Bez wahania sprawdziłam męża telefon i otwarcie zaczęłam rozmowę. Mąż, żeby mnie uspokoić postanowił mnie zabrać do tego towarzystwa. Nie lubię oceniać ludzi, niektórzy z nich byli sympatyczni, ale ogólne wrażenie było fatalne. Generalnie chodziło o to, by się upić i nie tylko upić. Kilka dziewcząt dało mi do zrozumienia, że mój mąż bryluje i wiedzie prym w adoracji i jest jednym z największych lowelasów. Chyba po dwóch godzinach nie wytrzymałam ani tego, jak mój mąż, który się upił zachowuje się wobec kobiet, ani tego jak one, równie pijane, bez skrępowania moją obecnością zachowują się wobec niego. W końcu stamtąd uciekłam w noc, bardzo rozbita. Pamiętam, że miałam myśli samobójcze. Pałętałam się autobusami, było zimno mąż chyba nawet do mnie dzwonił, raczej wściekły niż skruszony. Na pewno krzyczałam coś do telefonu. Nie pamiętam, ale chyba w końcu do mnie dojechał i do domu wróciliśmy razem. Chyba. Czasem we wspomnieniach też umiem się oszukać. Gdy mąż wytrzeźwiał, chyba jadąc na ciążowych hormonach, bo tylko tak mogę wytłumaczyć sobie, że potrafiłam tak jasno wyznaczyć granice i się nie ugiąć, stwierdziłam, że jesteśmy małżeństwem, nie zgadzam się, aby mąż widywał się z tym towarzystwem, bo nie widzę powodu dla którego jako mąż i przyszły ojciec miałby się upijać w towarzystwie obcych kobiet i czego miałby tam szukać. I że takie zachowanie godzi w malzenstwo i we mnie. A jeśli mąż czuje taką potrzebę, zawsze może dokonać wyboru, bo ja się nie zgadzam. Po awanturze, tekstach że ograniczam i że mam paranoję, mąż zrezygnował z towarzystwa, choć bardzo to udramatyzował. Zresztą ta sytuacja przez długi czas wracała w kłótniach - ze strony męża, jako przykład jak złą żoną jestem, głównie gdy sprzeciwiałam się piciu i paleniu. Do czasu, aż nie znalazł mocniejszych argumentów. Chciałabym napisać, że w trakcie ciąży wszystko było wspaniale i czasem było. Ale pojawiła się koleżanka z pracy, świeżo rozwiedziona, ktorą zostawił mąż i która bardzo interesowała się moim mężem. Wiem, że nastawiała go przeciwko mnie, bo mi o tym mówił, używając jej słów jako argumentu w sensie otwarcie mówiąc co ona mu powiedziała i co myśli, oczywiście się z nią zgadzał, bo ona jest kobietą dużo przeszła i uczciwie ocenia inne kobiety. W końcu odpuściła i dość szybko zaplanowała wyjazd za granicę z mężem innej kobiety. Jednak do ostatniej chwili namawiała mojego męża na wyjazd, nie bacząc że jestem w zaawansowanej ciąży. Mnie kosztowało to krwawienia i pobyt w szpitalu. Pamiętam, że w ciąży często płakałam - i pamiętam że mój mąż mnie pocieszał, ale oboje udawaliśmy, że to z powodu ciąży tak płaczę, a nie dlatego, że się odurza, upija i kręci wokół kobiet. Mąż przekknywal mnie że może już palić marihuanę bo jestem w ciąży i brak abstynencji nie zaszkodzi już dziecku. Potem musiałam bardzo skupić się na donoszeniu ciąży i przestałam zwracać uwagę, co mój mąż robi, a czego nie. Resztę ciąży spędziłam głównie w szpitalu i miałam tam spokój. Mąż bardzo się ode mnie oddalił. Teraz z perspektywy czasu myślę, że był w ciągu. Gdy odwiedził mnie w szpitalu i powiedziałam, że czuję, że chyba zacznę rodzić, ale lekarze mnie nie słuchają, mąż powiedział, że... musi już iść. Pamiętam rozczarowanie i poczucie opuszczenia i niedowierzanie, byłam pewna że mąż zostanie ze mną, pomoże mi porozmawiać z lekarzem, albo chociaż wzmocni mnie. Wtedy odsunęłam te emocje, bo stwierdziłam że muszę się skupić na tym co się dzieje, bo chcę, by moje dziecko przeżyło. Przez dwa dni przekopywałam się przez wiedzę o wczesnych porodach, co się robi, jadłam wszystko co czułam ,że muszę jeść i próbowałam wyjaśnić lekarzom, że wiem, że urodzę. I dwa dni później zaczął się poród. Na który się dobrze przygotowalam. Wiedziałam, że można go sztucznie zatrzymać, że mogę prosić o przewiezienie do szpitala gdzie ratują jeszcze mniejsze maluchy, że powinnam dostać sterydy. Wiedziałam nawet jak oddechem i spokojem zatrzymywać akcje porodową. Myślę, że mąż jadąc za karetką, potem w czasie, gdy czekaliśmy, czy uda się zatrzymać poród, potem gdy walczyliśmy o malucha doznał jakiegoś rodzaju przemiany. Bo do trzeciego roku życia malucha był bardzo w porządku. (Poprawiam, bo to też nieprawda, gdy maluch był mały mąż znalazł w pracy kolegę z którym codziennie palił marihuanę i przez jakiś czas wracał pod jej wpływem do domu, aż został zwolniony w sumie). Funkcjonowaliśmy w gronie osób wierzących, mąż był mężem i ojcem. Incydentalnie tylko się upijał i czasem odurzał, w czym nie widziałam nic złego, a raczej w sercu mnie bolało, ale uważałam już, że nie mam prawa męża ograniczac. Potem zaczęły się ciągi przeplatane trzeźwością, odkryłam uzależnienie męża od pornografii. Co do innych kobiet: mąż przy mnie całował się z inną kobietą, gdy się upił. Raz dotarła do mnie i informacja, że oferował młodym dziewczynom drinki (został podobno spławiony tekstem, że jest za stary, brawo dziewczyny). Co robił bez mojej wiedzy nie wiem. Natomiast co teraz mnie niepokoi, mąż często opowiadał mi historie podobno innych osób, które potem okazywały się jego historiami. W jego opowieści parę razy wkradły się informacje o domach publicznych, które podobno ktoś odwiedzał i mu o tym mówił. Mąż znał też lokalizację tych domów. Ze mną unikał bliskości jak zarazy. Wtedy sądziłam, że przez pornografię - teraz to już nie wiem. I tak już się to przeplatało, bliskość, oddalenie, ciąg trzeźwość. Potem mąż mnie uderzył będąc pijany i odurzony, więc się wyprowadziłam. Maluch był jeszcze mały. Mąż wcale się nie kwapił do zamieszkania z nami, ale w końcu do nas dołączył. Potem był dłuższy okres względnego spokoju i układało się nam w miarę dobrze. Dobrze, w sensie ja byłam przystosowana do jego brania i odurzania się, mąż wiedział gdzie może przegiąć i nie przeginał. Aż wszystko się zmienilo, gdy mąż zaczął brać amfetaminę. Zanim się zorientowałam minęło parę miesięcy. Znów pojawiały się opowieści męża o spotkaniach kolegi że studentkami z ogłoszeń. Myślę w swoim sercu i już wtedy się obawiałam że mówił o sobie. Potem mąż musiał opuścić dom, bo nie był w stanie przerwać ciągu i nie dało się z nim wytrzymać. Po kilku miesiącach podjął terapię. Najpierw było dobrze, ale potem czułam, że nie jest szczery i szybko potem dał sobie spokój z terapią i zmienił styl używania używek, zamiast ciągów odurzał się stale, ale rzadziej doprowadzając się do nieprzytomności. Walczył ze mną o prawo do używek. Myślę też, że na rok przed naszym rozstaniem mąż wykorzystywał często prostytuowane kobiety. Czułam to i często o tym myślałam i się niepokoilam, ale potem to wypierałam. Mąż parę razy niepokoił się chorobą weneryczną, ale nie potrafił mi wyjaśnić czemu. Sama też się bałam, ale dopiero po odejściu męża zdecydowałam się zrobić badania. Dopóki mąż był w domu, wypierałam jakąkolwiek myśl, że mógłby tak traktować jakąkolwiek kobietę, już nie mówiąc o zdradzie. Potem ja odmówiłam dalszej współpracy i wspierania nałogu męża, a w moje miejsce pojawiła się kowalska - w oczach męża jego ratunek i wybawienie, wyrozumiała, akceptująca narkotyki i alkohol i rozumiejąca, że jak się mąż ode mnie uwolni, to przestanie. Kiedy się koło niego kręciła, nie wierzyłam, że mąż może się nią w ogóle zainteresować. Nie żałuję, że nie ingerowałam, już nie - bo teraz wiem, że gdyby nie ta, pojawiłaby się inna. Cieszyłam się wtedy w duchu (wiem, że to nieładnie), gdy słyszałam, że mąż ugania się za innymi - i czułam się dumna, że gdy był, że mną przynajmniej był mi wierny... Tak jak wcześniej cieszyłam się że pije ale nie jest alkoholikiem. Gdy napisałam to wszystko, słyszę wyraźnie jak mój mąż mówi mi, że jestem paranoiczką i wymyślam i nie mam żadnych dowodów. Tak dokładnie by zareagowal. Ale to samo słyszałam o alkoholu. I o narkotykach. I o pornografii. Teraz bardziej ufam sobie i swojej ocenie. Mój mąż zdradzał, pił i ćpał od samego początku naszego małżeństwa. Nie było żadnego złotego okresu jak próbuję sobie wmówić. Były dobre okresy, gdy mąż koncentrował się na byciu mężem i ojcem. Tak. Często spędzaliśmy razem wspaniale czas. Tak. Ale często dlatego, że wiedziałam jak męża załagodzić, jak odciążyć, jak zorganizować. Myślę że przez większy czas mąż utożsamiał mnie nie z żoną, a ze strazniczka, którą trzeba oszukać, by mieć pornograficzny seks, narkotyki i alkohol Oraz, że przez większość czasu nie mogłam na męża liczyć nawet w bardzo poważnych sytuacjach. Nie neguję, że mój mąż się we mnie zakochał, ani że mnie kochał - czułam to. Ale miłość do wszystkich tych rzeczy które go wiążą była i nadal jest mocniejsza niż miłość do mnie i do naszego dziecka. Myślę też, że bardzo idealizowałam męża i budowałam w sobie narracje z samych pięknych wspomnień, aby w ogóle z nim wytrzymać. Nie klamalam, bo te wspomnienia były prawdziwe, ale spreprawowane i wyizolowane z tego co działo się naprawdę. Pamiętam, że gdy po kolejnym ciągu mąż miał kryzys i przez chwilę był ze mną szczery, powiedział mi, że jeśli chodzi o pornografię nigdy z niej nie zrezygnował, tylko lepiej się ukrywał. Myślę, że tak było ze wszystkimi jego używkami. Współpracowałam w tym ukrywaniu, więc nie było to nawet trudne.
Gdybym takich odkryć dokonała jeszcze jakiś czas temu, pierwszym moim odruchem byłby wniosek o szybki rozwód. Drugim pewnie takie napięcie, które musiałabym rozładować w kontakcie z mężem jak najszybciej, aby się od tego napiecia uwolnic. Dziś czuję ulgę, nie napięcie, choć czuję też ból, bardzo współczuję mężowi, wiem, że za powstaniem uzależnienia kryje się ogromne cierpienie. Wiedza o tym, czym jest uzależnienie pozwala mi widzieć jak bardzo chorym, a nie jak bardzo złym, człowiekiem jest mój mąż. Przykro mi, bo choć kocham męża bardzo mocno, nie jest to już chyba miłość kobiety do mężczyzny. Mój mąż jako mężczyzna, mąż i ojciec zawiódł na całej linii i bardzo mnie skrzywdzil. Poprzeczka idzie wyżej. Gdybym miała kiedykolwiek wrócić do męża, musiałby nie tylko porzucić nałogi, nawrócić się i pracować stale w terapii, ale musiałby mnie zdobyć i przekonać do siebie jako kobietę. I przykro mi, ale musiałby stać się tym wspaniałym mężem i ojcem, jakiego w nim przez tyle lat widziałam. Nie wiem czemu, ale rozpłakałam się dopiero, gdy napisałam ostatnie zdanie. Bardzo trudno porzucić iluzję o człowieku, którego kocham tak mocno, któremu tak bardzo zaufałam i któremu powierzyłam nie tylko swoje życie, ale też naszego dziecka (a w zasadzie dzieci, bo chciałam zawsze mieć ich więcej). To co, we mnie zostaje, to wiara, nadzieja i miłość.

Wiem jak bardzo jest to naiwne, ale obecnie nadal wierzę w to, że mój mąż ma potencjał do bycia najwspanialszym mężem dla mnie i ojcem dla naszego synka i innych dzieci, które moglibyśmy razem wychować i że jest możliwe jego nawrócenie i uzdrowienie. Być może to kolejny poziom iluzji, ale jeśli tak, to będę musiała się jeszcze bardzo wzmocnić, zanim będę gotowa powiedzieć sprawdzam. Czuję też, że mój mąż mimo tych wszystkich rzeczy, które robił i w sumie dalej robi, bardzo mocno mnie kocha. Wierzę także, że Bóg jest wciąż obecny w naszym małżeństwie i może je uzdrowić. A przede wszystkim, że może uzdrowić mojego męża - i nie przestanę się o to modlić.
Małgorzata Małgosia
Posty: 306
Rejestracja: 05 wrz 2019, 14:31
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Małgorzata Małgosia »

Niesamowity post....
Spóźniłam się przez to do pracy, bo zaczytałam się, a potem zamyśliłam nad tym co Twoje słowa we mnie poruszyły... :)
Zaczęłam niedawno terapię i wczoraj zobaczyłam ważną dla mnie rzecz: całe życie mój rozsądek i zmysł obserwacji wyciągał prawidłowe wnioski, jednak spychałam je na bok, bo emocje brały górę. Uświadomiłam sobie, że dla mnie rzeczywiste było nie to co widziałam rozumem, tylko co czułam. Jestem w tej komfortowej sytuacji, że od 12-stego roku życia regularnie prowadziłam pamiętnik, czasami pisałam codziennie. Opisywałam wszystkie wydarzenia, przemyślenia, obserwacje. Przez ponad 10 lat. Mając tak dobrze wykształcony mechanizm wypierania tego co dla mnie niewygodne, gdyby nie pamiętnik, zupełnie inaczej patrzyłabym na siebie.
Trochę pewnie niezrozumiałe jest to co piszę, ale skłoniło mnie do tego to co napisałaś, że czułaś, że mąż Cię kocha.
Gdyby nie ta sprawa nieważnościowa sądzie biskupim, myślę, że nie miałabym takich refleksji jak mam teraz. Tzn. co to w ogóle znaczy "kochać", wg mnie? Ja straciłam wiarę we wszystko co mnie łączyło z mężem, mam na myśli z jego strony. Bo swoich uczuć i decyzji jestem pewna. Ale przestałam wierzyć w cokolwiek z jego strony.
Zastanawiam się czy ja czułam, że mąż mnie kocha. Przed ślubem tak. Ale po ślubie dosyć szybko zaczęłam mieć wątpliwości, bo jego postępowanie zaprzeczało temu jak powinien zachowywać się człowiek, który kocha. Nie było z jego strony troski o moje dobro. On szukał swojego dobra i ja miałam być chyba jak kolejny jego samochód, czy inny gadżet: tutaj dołoży tempomat, tam założy instalację gazową, tak wyreguluje kierownicę i fotel, że wreszcie powie: tak, teraz mi wygodnie, mogę jechać....
Mam takie poczucie, że miałam być jakąś plasteliną w jego rękach, którą sobie będzie lepił tak, żeby było mu wygodniej.
Oczywiście przez te 10 lat nauczył się trochę bardziej myśleć, nawet nie tyle o mnie, co o nas jako rodzinie. Jednak trwało to krótko. W sumie można powiedzieć, czytając Twój post, że u Ciebie też krótko trwało to takie normalne, zwykłe życie. Piszesz o 3 latach spokoju, kiedy się poddałaś mężowi. Ja trochę też tak widzę u siebie.
Smutno mi jest, bo ciągle obija mi się w głowie pytanie: po co on się ze mną ożenił? Gdyby nie to, co napisał we wniosku o stwierdzenie nieważności, takie pytanie pewnie pojawiłoby się na chwilę, a potem by zniknęło. Bo po prostu tak jest, że słabi ludzie odchodzą. Ale on nie odszedł "normalnie", tylko miotaczem ognia wypala wszystko za sobą....

Twój mąż zachowuje się jak dziecko, któremu odebrano zabawkę i Ty jesteś zarówno zabawką, jak tym kto ją odebrał. Mam wrażenie, że ten rozwód z jego strony to jakaś zemsta za to, że nie okazałaś się taka spolegliwa jak chciał. Ale wątpię, żeby to było świadome. Nie wiem co on ma w głowie, na pewno jest bardzo nieszczęśliwym człowiekiem. Są ludzie, którzy podświadomie dążą do destrukcji i sami niszczą to co jest dla nich ważne. Dopóki nie zrozumieją, że działają pod wpływem nieświadomego schematu krzywdzenia siebie, ciągle będą sami sprowadzać na siebie nieszczęście.
To tak jak w książce o współuzależnieniu (Miłość to wybór): człowiek wchodząc do piwnicy zawsze uderzał się w głowę o niskie drzwi, mimo, że mieszkał tam od wielu lat. Ciągle robił to samo, jakby nie mógł zapamiętać, że musi się pochylić, żeby nie bolała głowa. W terapii wyszło, że to było podświadome robienie sobie krzywdy z jakiegoś konkretnego powodu. Oczywiście na terapię przyszedł z czymś zupełnie innym, a to wyszło przy okazji.

Ja wierzę w to, że nawet jeśli Twój mąż do końca swojego życia nie zobaczy jaką szansą dla niego było małżeństwo z Tobą, to dzięki Twojej modlitwie i wierności (bo to jest właśnie ta walka, wcale nie musisz biegać z mieczem, walką jest po prostu wierne trwanie) zobaczy wszystko po tej drugiej stronie. Wierzę też, że te modlitwy i cierpienia jakie znosimy w intencji naszych małżonków, pomogą im w chwili śmierci.
Jestem teraz na takim etapie, że po ludzku nie widzę żadnych możliwości zmiany dla mojego męża, ale wierzę, że pomoże mu kiedyś tam na drugim świecie ta moja modlitwa.

Pewnie to co piszę nie jest dla Ciebie pocieszające, bo mimo wszystko masz w sobie nadzieję, że mąż się zmieni, że ma szansę. I dobrze, że tak myslisz, bo dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. I ja też tak uważam. Tylko, że w przypadku mojego męża uważam, że po prostu potrzebny jest cud jak wskrzeszenie Łazarza. Po ludzku się pozbawiam nadziei, bo mi w ten sposób jest mi łatwiej radzić sobie z samotnością.
Jesteś bardzo dzielna i odważna, dziękuję Ci za Twoje świadectwo.
"Ty zaś powróć do Boga swojego - strzeż pilnie miłości i prawa i ufaj twojemu Bogu!" (Oz 12, 7).
Jezu ufam Tobie.
nałóg
Posty: 3358
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: nałóg »

Ruta pisze: 11 lut 2020, 22:59 Wiem jak bardzo jest to naiwne, ale obecnie nadal wierzę w to, że mój mąż ma potencjał do bycia najwspanialszym mężem dla mnie i ojcem dla naszego synka i innych dzieci, które moglibyśmy razem wychować i że jest możliwe jego nawrócenie i uzdrowienie
Ruta, szacun za to świadectwo a co do Twojego współmałżonka........ można z dużą doza prawdopodobieństwa przypuszczać , że gdy stanie się cud jego przebudzenia, gdy zostanie mu zabrana obsesja picia, ćpania i chorej seksualności to ukaże się bardzo wrażliwy i uczuciowy mężczyzna.... dobry człowiek. Oby Bóg sprawił ten CUD uwolnienia Twojego męża z nałogowego regulowania uczuć , bo to może zrobić tylko BÓG, a wtedy Ty i Wasz syn odzyskacie męża i tatę.
Tego Wam z serca życzą. PD
krople rosy

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: krople rosy »

Ruto, kolejne odsłony Twojej historii to totalny hardkor. Niewiele ma wspólnego z pierwszym postem w Twoim wątku. Zacytuję jego fragment:

,,Nie chcę jednak, aby ktokolwiek postrzegał mojego męża jako narkomana,alkoholika i erotomana, choć we wszystko to jest uwikłany. Mąż jest wspaniałym, choć bardzo poranionym wewnętrznie człowiekiem i jest w nim ogromny potencjał do bycia dobrym mężem i ojcem. Przez większość czasu, gdy byliśmy razem, mąż ten potencjał na wielu polach realizował. Nawiązał wspaniałą więź z dzieckiem, nauczył się nim opiekować, rozwijał się jako ojciec. Także jako mąż przez wiele lat był uważny, okazywał mi miłość i przyjmował moją miłość, był moim wsparciem, w wielu aspektach przewodnikiem i nauczycielem. Dzięki mężowi jestem lepszą sobą, lepiej radzę sobie z emocjami, jestem pewniejsza siebie, stabilniejsza. Nasz dom był ciepły i dobry, nasza rodzina i przyjaciele lubili w nim gościć, spędzać czas z nami, sycić się tym co nas łączyło, patrzeć na nas - i było to naprawdę wyjątkowe. Mam wiele wspaniałych wspomnień z naszej wspaniałej magicznej codzienności, z rozmów, spojrzeń, wspólnie przygotowanych posiłków, sprzątania domu, z każdej chwili jaką razem spędzaliśmy, z czasu spędzanego z dzieckiem, z tego jak było wspaniale dzielić się radością i dumą i miłością do naszego dziecka. I bardzo, bardzo mocno i bardzo boleśnie za tym wszystkim tęsknię.''
Jesli dobrze zrozumiałam Twoje ostatnie posty to dopiero teraz konfrontujesz się z prawdą o Twoim mężu i Waszym małżenstwie, tak?
A jak było przed zawarciem małżeństwa? Nie widziałaś w mężu zalążków opisywanych nałogów?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

krople rosy pisze: 12 lut 2020, 11:43 Ruto, kolejne odsłony Twojej historii to totalny hardkor. Niewiele ma wspólnego z pierwszym postem w Twoim wątku. Zacytuję jego fragment:

,,Nie chcę jednak, aby ktokolwiek postrzegał mojego męża jako narkomana,alkoholika i erotomana, choć we wszystko to jest uwikłany. Mąż jest wspaniałym, choć bardzo poranionym wewnętrznie człowiekiem i jest w nim ogromny potencjał do bycia dobrym mężem i ojcem. Przez większość czasu, gdy byliśmy razem, mąż ten potencjał na wielu polach realizował. Nawiązał wspaniałą więź z dzieckiem, nauczył się nim opiekować, rozwijał się jako ojciec. Także jako mąż przez wiele lat był uważny, okazywał mi miłość i przyjmował moją miłość, był moim wsparciem, w wielu aspektach przewodnikiem i nauczycielem. Dzięki mężowi jestem lepszą sobą, lepiej radzę sobie z emocjami, jestem pewniejsza siebie, stabilniejsza. Nasz dom był ciepły i dobry, nasza rodzina i przyjaciele lubili w nim gościć, spędzać czas z nami, sycić się tym co nas łączyło, patrzeć na nas - i było to naprawdę wyjątkowe. Mam wiele wspaniałych wspomnień z naszej wspaniałej magicznej codzienności, z rozmów, spojrzeń, wspólnie przygotowanych posiłków, sprzątania domu, z każdej chwili jaką razem spędzaliśmy, z czasu spędzanego z dzieckiem, z tego jak było wspaniale dzielić się radością i dumą i miłością do naszego dziecka. I bardzo, bardzo mocno i bardzo boleśnie za tym wszystkim tęsknię.''
Jesli dobrze zrozumiałam Twoje ostatnie posty to dopiero teraz konfrontujesz się z prawdą o Twoim mężu i Waszym małżenstwie, tak?
A jak było przed zawarciem małżeństwa? Nie widziałaś w mężu zalążków opisywanych nałogów?
Krople Rosy, tak, stopniowo dojrzewam, sądzę, że nie tyle do prawdy o moim mężu, bo od dawna przecież wiem, że jest uzależniony, ale do prawdy o sobie - o tym co ja z tym uzależnieniem robiłam, czego nie robiłam, co do siebie dopuszczałam a czego nie - i co mną w tym wszystkim powodowało. Mój mąż jest nadal tą samą osobą - to moje iluzje nie jego staram się rozwiać. Przed zawarciem małżeństwa widziałam niepokojące sygnały i to mimo zakochania. Po kilku rozmowach z mężem postanowiłam uwierzyć mu i zaczęłam je ignorować. Pomijam, że nie widziałam wtedy nic złego ani w alkoholu, w tym w upijaniu się, ani w popalaniu trawki. Miłość wszystkiemu wierzy - tak sobie to tłumaczyłam. Inna sprawa, że niepokojących incydentów było kilka, a tych wspaniałych i dobrych mnóstwo, jak to u zakochanych. Zamieszkaliśmy razem dopiero po ślubie, widywaliśmy się często, ale oboje mieliśmy pracę obowiązki, swoich znajomych - więc łatwo też było mężowi wiele rzeczy ukryć a mi ich nie dostrzegać. Nawet gdybym miała wtedy całą wiedzę świata o uzależnieniach, nie odwiodło by mnie to od decyzji o związaniu się z mężem. Tak myślę. Nie byłam też na tyle pewna siebie, aby postawić granice - odkładamy ślub, idziesz na terapię, robisz ze sobą porządek. No i dochodzi naiwność, mąż powiedział, że wyrzuca swoje filmy porno (niepokoiło mnie że je ma, ale uwierzyłam, że dla samotnego mężczyzny to norma i nic nie złego i cieszyłam się, że je wyrzuca, nie wiem w jakim świecie żyłam, ale nie miałam pojęcia co jest w internecie), że nie czuje potrzeby palenia marihuany (no i super, bardzo się ucieszyłam, jak dobrze na swojego ukochanego wpływam). Wierzyłam (słusznie), że miłość małżonków może ich uzdrowić. Nie miałam tylko pojęcia, że potrzebna jest miłość mądra i dojrzała - a nie byłam ani mądra, ani dojrzała by tak kochać. Zresztą większość z nas nie jest idąc przed ołtarz, dojrzewamy zwykle dopiero w małżeństwie.

Myślę, że gdy pisałam swój pierwszy post, wciąż byłam bardzo skupiona na tym, by nikt nie postrzegał źle mojego męża. Przez wiele lat o to dbałam, broniłam go, ukrywałam wiele rzeczy - także sama przed sobą. I dość trafnie to ujęłam - nie chcę, aby ktokolwiek postrzegał mojego męża... i nadal nie chcę. Bo mimo wszystko nałogi nie są moim mężem, tylko tym co go zniewala. Siostra Anna Bałchan ładnie to ujęła, że jeśli w coś wdepniemy, nie stajemy się tym, w co wdepnęliśmy.

Co do pozytywnej historii i dobrych rzeczy w moim małżeństwie, wszystko co napisałam jest prawdą. Mąż nawiązał więź z synem, opiekował się nim, spędzał z nim wiele czasu, od samego początku, gdy maluch pojawił się w domu, i dość szybko zaczął to robić z własnej potrzeby serca, nie dlatego, że żona kazała. Ta więź nadal jest obecna i wiem, że mężowi na niej zależy. Mąż nie mieszka w domu już prawie półtora roku, ale mimo wszystkich wzlotów i upadków gdy jest trzeźwy stara się jak najwięcej czasu spędzać z synkiem, przychodzi także w święta, z nami spędził swoje urodziny. Gdy jest w ciągu znika - i to jest dobra postawa, gorzej, gdy nadal domaga się wtedy kontaktów, tak też bywa. Na głodzie i podczas odstawiania przychodzi - ale wtedy jest źle. Sporo jest w tym mojej pracy, od opłacania terapii dziecka, której częścią jest pomoc w budowie pozytywnego obrazu taty, po stałe informowanie męża o tym co dzieje się w życiu dziecka, jakie ma osiągnięcia, z czym się mierzy, co robi, czekanie z ważnymi decyzjami i uwzględnianie zdania męża, zapraszanie na wszystkie wizyty lekarskie synka, terapię, rehabilitację, zgodę na kontakty bez ograniczania ich (pod jednym jedynym warunkiem trzeźwości), po sposób w jaki rozmawiam z synkiem o tacie - staram się przywoływać miłe rzeczy, pokazywać dobre strony taty, opowiadać o tym co tata robił, gdy synek był malutki. Od terapeutki synka nauczyłam się też, żeby rozmawiać także o rzeczach trudnych, o tym czym jest uzależnienie (na miarę dziecka i jego zdolności zrozumienia tego oczywiście) i rozmawiać także o trudnych emocjach, które się pojawiają. To nie jest proste - wymaga i wymagało ogromnej pracy ze sobą - opanowania emocji, złości, frustracji, radzenia sobie z nadzieją, beznadzieją i całym pakietem podobnych spraw. Czasem chcesz zrzucić męża ze schodów a piszesz, żeby przyjechał do dziecka i jak przyjedzie otwierasz drzwi i proponujesz herbatę...Czasem także znoszenia różnych złośliwości, przykrości. A w moim przypadku - także radzenia sobie ze strachem, z awanturami, z lękiem o dziecko - ale odkąd uczę się stawiać granice i rozpoznawać, kiedy powinnam stanąć w obronie dziecka, a kiedy nie jest to konieczne oraz reagować na bieżąco na to, co się dzieje - takich rzeczy jest zacznie mniej.

Jest też bardzo duża część pracy, którą wykonuje mój mąż. Wielu mężczyzn odchodzi - i izoluje się także od swoich dzieci. Zdarza się, że do odejścia od dzieci przyczynia się także postawa żony, nie zawsze płynąca z nienawiści, czasem ze strachu. Ale żaden mężczyzna nie jest bezsilny i jeśli zależy mu na kontaktach z dzieckiem, są gotowi przestać walczyć z żoną - to zwykle pomaga uspokoić sytuację. Czasem jednak mężczyźni traktują opuszczenie dzieci jako jeszcze jeden sposób na upokorzenie żony i sprawienie jej bólu. Mój mąż stara się i gdy nie jest z nim źle, przychodzi do syna dwa trzy razy w tygodniu zwykle na dwie godziny i stara się być także chociaż jeden dzień co drugi weekend, wtedy nawet trzy lub cztery godziny. Nie wiem co wpłynęło na to, że mąż mimo wyroku sądu nie zabiera dziecka z domu, może po części to wygoda, nie wiem też jakie warunki mąż ma tam, gdzie mieszka, ale myślę jednak, że po części przynajmniej mąż sam wie, że dopóki nie zaczęłam wyrażać stanowczego sprzeciwu wobec kontaktów z dzieckiem w stanie nietrzeźwym, mąż bardzo mocno przestraszył synka przynajmniej kilka razy, nie kontrolował też przynajmniej parę razy agresji do dziecka w stanie odurzenia - i jest gotowy odbudować zaufanie swojego dziecka, zamiast działać siłą.

Co do pozostałych dobrych rzeczy, one także miały miejsce. Podobnie jak hardkory. Jeśli spleść je razem, wyjdzie dość typowa historia życia z osobą uzależnioną. Gdy słucham czasem dziewczyn na grupie, z których część robi to samo co ja - czyli mocno idealizuje swoich mężów - łapię się nad tym, że zastanawiam się w czym właściwe jest problem, skoro ci mężowie są tacy wspaniali. Czemu się to robi? Bo inaczej nie da się żyć, trzeba więc jak najszybciej wybaczać złe i zapominać. Wtedy co prawda każdy nowy ciąg i agresja są zaskoczeniem, ale nie pamiętasz poprzednich, więc masz teoretycznie za sobą tylko wspaniałe wspólne życie - i jest to powód, żeby wytrwać. Ze wstydu - przed rodziną, przed znajomymi i przed sobą. Z chęci obrony męża. Z poczucia bezradności - bo jeśli skonfrontujesz się z tym co się dzieje, będziesz musiała coś zrobić. Z wiary, że mąż dostając miłość, albo solidną porcję ochrzanu, się ocknie. Z błędnego pojmowania wiary i niewiedzy o tym, że rozwód nie jest jedyną drogą i przekonania, że trzeba za wszelką cenę trwać przy mężu, jaki by nie był. Z nieumiejętności, własnych problemów. Z miłości, która choruje - gdy wierzysz, że umrzesz bez swojego męża i że on umrze bez ciebie (często zresztą sam mąż szantażuje, że jeśli odejdziesz, to się zabije). To nie wszystkie powody, ale te najważniejsze chyba tak.

Nie wiem jak to jest w przypadkach wszystkich osób uzależnionych, zapewne uzależniają się i dobre osoby i te złe, egoistyczne, sadystyczne. Mój mąż jest bardzo poraniony i zniewolony, ale nie jest zły i nie ma w nim zła. Jest miłość. Jest wstyd za to co robi i co się z nim dzieje. Jest niedojrzałość, nieumiejętność poradzenia sobie z relacją z matką i tęsknota za ojcem. Jest rozczarowanie sobą. Staram się unikać przypisywania mężowi motywacji, uczuć, emocji - bo nie jestem nim i nie mogę ich znać. Ale jestem jego żoną, przeżyłam z nim 10 lat starając się budować bliskość i czasem ją odnajdując - poznałam jego serce i te rzeczy w nim widzę.

Są też rzeczy które płyną wprost z nałogu - kłamstwa, manipulacje, przypisywanie tego co złe płynie z nałogów (frustracja, depresje, rozpacz, cierpienie) żonie, pogodzie, matce, znajomym, urodzeniu w złym mieście, złym nauczycielom, nie takiej szkole - a nie stosowanym używkom. Jest agresja, nieodpowiedzialność, niezdolność do kontroli nad swoim zachowaniem i do kontrolowania swoich emocji, obwinianie innych za wszystkie swoje niepowodzenia (z żoną na czele - i dodajmy z pełnym wewnętrznym przekonaniem). Uzależnione osoby podobno wierzą w swoje iluzje - co trudno mi pojąć, ale przecież ja w swoje wierzyłam. I to jak. Prosty przykład - zarówno osoby uzależnione od seksu, jak i ich żony mówią o tym, jakich ekscesów dopuszczają się seksoholicy i że porno to zwykle czubek góry lodowej. Ja jednak byłam przekonana, że mój mąż jest wyjątkiem i cieszyłam się jaki jest inny. Mając jasne dowody na co dzień, że nie jest, widząc jak traktuje kobiety w mojej obecności, co wyprawia po alkoholu, kiedy puszczają mu hamulce. Słyszałam, że panowie wyrabiając różne rzeczy obawiają się zarazić żony, więc unikają intymności - ale przecież nie mój mąż, moim zdaniem unikał mnie z innych powodów, a że znał lokalizację pobliskich domów publicznych i treści różnych ogłoszeń, to przypadek. Podobnie jak lęk przed chorobą weneryczną. Na Skypie też przez przypadek wyświetlały mu się jakieś kamerki i zachęty do kontaktu. Ja nawet martwiłam się, że mąż myśli, że może mieć chorobę weneryczną przeze mnie i nie miałam pomysłu jak go mogę przekonać o mojej wierności (ale na moją korzyść można zapisać, że bardzo się starałam - żartuję). Jak poziom niepokoju miałam już tak wysoki, że nie byłam w stanie go wytrzymać, to zakończyłam dalsze pogłębianie tematu seksoholizmu, pozostałam przy pornografii i tak sobie stworzyłam bezpieczną banieczkę. Więc powinnam zrozumieć, że można sobie wmówić wszytko, nawet, że w pokoju nie ma słonia, chociaż trąbi ci właśnie do ucha.

Są też zniszczenia, które powoduje nałóg - gdy stale unikasz konfrontacji z rzeczywistością, frustracją i cierpieniem - nie umiesz jej znieść z czasem nawet w niewielkich dawkach. Nie rozumiałam, czemu wyprowadzka męża mimo mojego cierpienia, tęsknoty i rozpaczy oraz lęku przyniosła także atmosferę ulgi. Przy uzależnionym wszyscy w domu w jakimś sensie chodzą na palcach, aby go nie zdenerwować. Życie składa się z małych frustracji, czasem coś się nie udaje, czasem jest się zmęczonym i trzeba coś zrobić - osoba uzależniona zwykle wtedy wybucha, bo sobie z tym nie radzi. Jest też ogromne poczucie niższości - swoją wartość chyba jednak w dużej mierze budujemy na swoich osiągnięciach, satysfakcji z pracy, z tego co dajemy innym. Gdy jest się uzależnionym unika się obowiązków, pracy, odpowiedzialność przerzuca na innych. Inni w tym czasie odnoszą sukcesy, cieszą się efektami swojej pracy w rodzinie, osiągnięciami sportowymi, we wspólnocie - każdy w jakimś tam swoim obszarze. Uzależniony nic takiego dla siebie nie ma - jest pustka. Mój mąż o tej pustce mówił i często zarzucał mi, że ja mam coś dla siebie, a on nie. Ja takich rzeczy mam nawet sporo i czułam się winna, więc próbowałam coś mężowi wymyślić, zajmować mu czas, szukać hobby, nie trudno się domyślić, że to nie działało. Myślę, że dla mężczyzny jest też upokarzające, gdy żona utrzymuje rodzinę, czy sama podejmuje decyzje dotyczące rodziny, robi remont - rzecz w tym, że żona nie bardzo ma wybór. Ja brałam na siebie wszystko, co mąż z siebie zrzucał, nie robiłam tylko remontów - chociaż po wyprowadzce męża okazało się, że niesłusznie, bo umiem i malować i gwoździe wbijać i szlifierkę obsłużyć (żartuję oczywiście, to znaczy umiem, ale dobrze, że chociaż tego nie robiłam, choć fajnie się tego nauczyć). Patrząc na męża myślę też, że nałóg zabija też radość i zdolność do jej odczuwania. Nie pamiętam, kiedy mój mąż ostatnio szczerze się śmiał. Na pewno nałóg zabija zdolność do bliskości z drugim człowiekiem - i tej fizycznej i tej opartej na miłości, przyjaźni, szacunku, ciekawości wobec innych. Tu też często słyszałam, że mamy głównie moich znajomych, że ja mam sporo wokół siebie znajomych, że mam przyjaciół - no mam. Mój mąż nie umie podtrzymywać więzi, nie ma przyjaciela, ani nawet bliskiego kolegi, z kobietami mąż nie ma neutralnych seksualnie relacji - więc z żadną kobietą także się nie przyjaźni. Są znajomi od picia i narkotyków. Też czułam się winna i próbowałam podtrzymywać relacje z jego znajomymi, zapraszaliśmy ich do domu, nawet miło spędzało się czas, wielu alkoholików to weseli ludzie, nie agresywni wobec znajomych, zwłaszcza gdy ci karmią i stawiają, chociaż paru pijących mężczyzn przez trzy kolejne w domu i coraz bardziej pijany mąż przy małym dziecku to trudne wyzwanie. No ale i tak się mi oberwało, bo mąż któregoś dnia przyprowadził mi dodatkowo parę kompletnie pijanych osób spod sklepu - i obraził się, że śmiałam ich wyprosić, bo "nie pozwalam mu na kontakty".

Staram się pokazać, że w dużej mierze, nie chodzi o to, co robił mój mąż, bo robił to co każda uzależniona osoba - ale o to, co ja wyrabiałam - i co przestałam robić. Boli mnie to, ale rozumiem, że jak przestałam, to mąż odczuł taką pustkę, że kowalska stała się w zasadzie niezbędna, bo on na razie nie umie funkcjonować sam. Inaczej musiałby iść na terapię, a terapeuci już poprzednio sugerowali ośrodek, a mąż nawet nie bierze pod uwagę takiej opcji. Musi więc mieć kogoś, kto wszystko ogranie, kto zapewni podziw, kto podtrzyma iluzję, na kogo można zrzucić swoje problemy. Kowalska się do tej roli trochę nadaje - bo jest osobą, która jest wiecznie skrzywdzona i uwielbia cierpieć, cały świat jest zawsze przeciwko niej - więc jest pierwszorzędną ochotniczką. Są też przeszkody, bo ona stale próbuje robić z siebie księżniczkę, ale wychodzi jej z tego skrzyżowanie ciamajdy z kimś kogo ma się ochotę mocno strzelić, żeby się ogarnął, a do tego bokami wychodzi niezła żmijka. A do tego jest nudna. Myślę, że to jeden z powodów dla których mąż tak często widuje się z dzieckiem a święta i urodziny spędza z nami. Nigdy nie lubił tego rodzaju osób. Nie narzekam. Pani ma za sobą kilka związków z okropnymi mężczyznami i jest chyba jedyną kobietą o której pomyślałam, że celowo prowokuje mężczyznę, żeby ją pobił (wtedy jeszcze trzymała się od mojego męża z daleka i on od niej też, więc można powiedzieć, że byłam obiektywna - a gdy w końcu została poszarpana i uderzona opowiadała o tym, jakby właśnie dostała medal). Tych parę chwil, które poświęciłam tej (potencjalnej przecież) relacji martwiłam się, że także mój mąż ją kiedyś pobije i że jak straci hamulce, a czasem je traci totalnie, to zrobi jej krzywdę. To niestety realna obawa - teraz już znacznie lepiej umiem oceniać zagrożenia związane z mężem, rzadziej zdarza mi się je wyolbrzymiać albo ich nie dostrzegać. Pani pławi się w tym, że ktoś ją krzywdzi i potem ktoś inny może ją ratować, choć nie zawsze są chętni, wtedy stara się o jeszcze więcej krzywdy i gra bardziej bezradną. To inny rodzaj współuzależnienia i jeszcze bardziej destrukcyjny - tak uzależnione od mężczyzn kobiety często giną z rąk swoich partnerów, mężów, kochanków, czasem synów. Wina jest zawsze agresora, nie chcę w żaden sposób sugerować, że kobiety są winne przemocy, jakiej doznają. Pozostaje mi mocno się modlić za męża, aby nie wchodził w takie zło (i za kowalską też powinnam, ale jeszcze nie dorosłam do tego - choć parę razy poświęciłam jej intencję, aby spotkała kogoś, kto może zostać jej mężem i niech to będzie ktoś dobry).

To jest też odpowiedź na to, czemu osoby żyjące z osobą uzależnioną stają się współuzależnione i po co cały ten cyrk - żeby nie zostać pobite, nie zginąć, żeby dom nie został zdemolowany, żeby w domu nie było awantury, żeby nie było awantury u znajomych, na ulicy, albo sceny w szkole dziecka, w sklepie, na wakacjach, czy gdzie tam akurat się jest.

Swoją drogą jest jeden ogromny plus mojego współuzależnienia - pisałam o tym, że dziwi mnie, że mimo, że wiem o kowalskiej, to tak jakbym nie wiedziała i nic w związku z tym nie czuję. Lata praktyki - i jestem w stanie kompletnie jej nie widzieć, nie myśleć, a ewentualne rozważania jak powyżej prowadzić całkowicie bez angażowania emocji - więcej emocji miałabym z wyliczenia równania z dwiema niewiadomymi i nie żartuję, tak jest. A jestem dość emocjonalna, nad co dziesiątym postem na forum płaczę, moje też często opłakuję. Oczywiście żartuję, że to plus - to pokazuje, jak bardzo nadal potrafię odcinać się od swoich emocji i negować rzeczywistość - ale jest to strategia przetrwania. Terapeutka powiedziała, że same strategie nie są złe, tylko że nie pracują na naszą korzyść w relacji z osobą uzależnioną - ani na korzyść tej osoby. Coś w tym jest - bo niewidzialność kowalskiej jest dla mnie dobra (chyba, może kiedyś dojdę do innych wniosków, ale na razie nie muszę się przejmować osobą, której w mojej rzeczywistości nie ma).

Pomalutku mi się rozplata, zarówno uzależnienie męża od męża, jak i skutki od przyczyn, jak i moje zachowania od zachowań męża i moje iluzje od jego iluzji. Myślę, że na razie postawię stop, żeby wszystkie te swoje odkrycia przetrawić, obejrzeć i przemyśleć...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kilka pytań o separację

Post autor: Ruta »

Jest mi tak bardzo bardzo przykro. Mój mąż jest znowu w ciągu. Teraz rozumiem już, co się ze mną od ponad tygodnia dzieje i dlaczego wróciła moja podwyższona reaktywność na męża, bycie miłą, uslużną i emocjonalnie niestabilną i z jakiego powodu mąż nagle zaczął się inaczej wobec mnie zachowywać. Przeczytałam jeszcze raz, co napisałam o tym, gdy siebie w takim zmienionym i nadaktywnym stanie zaobserwowałam. Przyjrzałam się jeszcze raz, ile niepokoju ostatnio czułam w obecności męża i co się działo podczas kontaktów. Znów gładko przyjęłam, że mąż jest zmęczony po pracy i dlatego jest taki półprzytomny i podsypiający, a od poniedziałku znów bardzo nerwowy. Przyjęłam, bo to od niego usłyszałam. To schemat, który się powtarzał zawsze. Rozumiem już więc, czemu mąż tak nagle zaczął ze mną rozmawiać - jakoś musiał mi przecież to swoje "zmęczenie" obwieścić. Zwykle właśnie mąż obwieszczał mi zmęczenie, ja wobec tego mu nadskakiwałam, potem jednak coraz więcej rzeczy mnie niepokoiło, między innymi jego wybuchanie o wszystko, więc w końcu jednak pytałam o narkotyki, mąż urządzał mi awanturę, że on ciężko pracuje, a ja go podejrzewam, ja wycofywałam się, czując się bardzo winna, że oskarżam męża (choć także urażona, bo ja też pracowałam, ale z powodu "zmęczenia" męża musiałam się zająć wszystkim innym, w domu, rehabilitacją dziecka... no wszystkim i czułam się czasem wyczerpana i marzyłam, żeby zwyczajnie przespać chociaż 6 godzin na raz, szczególnie w czasie gdy jeszcze karmiłam piersią). Mąż po takiej akcji już otwarcie wybuchał na wszystkich "przeze mnie" i "moje oskarżenia", aż dochodził do stanu, w którym odurzał się cały czas i tego już nie dało się ukryć.

Teraz jest inaczej, z opóźnieniem, ale jednak dość szybko się zorientowałam. Nie wiem jak to ująć, ja wtedy jestem w takim letargu, nie dopuszczam, że mąż może być odurzony, ale działam już zupełnie inaczej i się zabezpieczam. Robię wszystko żeby być miła, spełniam prośby, udaję, że jest normalnie, ale ze stresu przestaję normalnie spać. W ten weekend mąż chciał dodatkowych kontaktów, zgodziłam się, bo zawsze się godzę na dodatkowe kontakty, ale już czułam niepokój. W weekendy mąż jest zwykle dłużej, więc poprosiłam koleżankę, żeby u nas została. Ale nie powiedziałam ani jej, ani sobie samej, że się boję być z mężem sam na sam. Koleżanka zwracała mi uwagę przed odjazdem, że mąż jest zdecydowanie dziwny i czuła niepokój przy nim, i że średnio był zainteresowany dzieckiem, co także zignorowalam. W zasadzie z letargu wytrąciła mnie dopiero dzisiejsza rozmowa z synkiem, który zwierzył mi się, że tata znowu zachowuje się wobec niego, jak to ujął "na odwal" i że jest tym zaniepokojony, bo za każdym razem, gdy się widzą znów jest coraz gorzej. Do rozmowy z dzieckiem wypierałam problem, tak jak zwykle. Nawet gdy wczoraj mąż był nieprzyjemny, podnosił głos, był wybuchowy, to starałam się być tylko spokojna, żeby go bardziej nie rozdrażniać. Napisałam mu dopiero po jego wyjściu, że jego zachowanie nie było w porządku. Otrzymałam coś na kształt przeprosin i tlumaczenie, że ma stres w pracy, które przyjęłam za dobrą monetę. Dziś synek poprosił, żeby kontakt był cały czas przy mnie. Zwykle jesteśmy w osobnych pokojach. No więc byłam dziś cały czas, więc nie dało się ukryć, ze mój mąż jest na tzw. zejściu. Nie miałam odwagi się z nim skonfrontować, powiedziałam, że skoro jest zmęczony niech pójdzie się położyć w drugim pokoju. Nie chciałam też awantury przy dziecku. Bałam się też, żeby w takim stanie mąż nie jechał samochodem i myślałam, że może lepiej niech jeszcze odczeka. Wiem, że gdy odjechał, powinnam była zawiadomić policję i że tak robią zdrowe osoby. Ja tak jeszcze nie umiem. Przeważa instynkt chronienia męża przed policją. Natomiast potem, gdy już nie grozil mi wybuch z jego strony i awantura przy dziecku, napisałam wprost mężowi, że uważam, że jest nietrzeźwy i proszę go o wykonanie testu, ponieważ nie zgadzam się, by wykonywał kontakty w takim stanie i gdziekolwiek z dzieckiem w weekend jechał samochodem, bo taki miał plan (do jego mamy). Odpisał w duchu że mam obsesję, testu nie zrobi oraz że chcę zniszczyć jego relację z dzieckiem i zepsuć mu zaplanowany weekend. Trochę się teraz boję, bo albo się wycofa i przestanie przychodzić - i mały znów będzie tęsknić, albo jeszcze gorzej, uprze się, by przychodzić i będą znowu awantury. Wiem niby, co mam robić, przygotowywałam się na to. Mam poprosić o zrobienie testu i w razie odmowy i domagania się kontaktu z dzieckiem wezwać policję. Ale bardzo się takiej konfrontacji boję, mąż jest w ciągach agresywny gdy coś idzie nie po jego myśli, gdy się mu sprzeciwiam, gdy wprost mówię, że jest pod wpływem narkotyku. Raz jeden jedyny, gdy odważyłam się otwarcie sprzeciwić mąż mnie pobił, zabrał mi telefon i mnie zamknął. W panice zbiłam szybę i głośno krzyczałam, mąż w końcu mnie wypuścił i uciekłam z domu. Do teściowej, bo była najbliżej, która zupełnie mnie zignorowała i powiedziała, żebym go nie drażnila, to bym nie dostała i błagała bym odwołała policję, co zresztą zrobilam. Nie wróciłam już do domu. Zamieszkałam osobno. Zwykle żeby się na agresję nie narażać, unikałam potem jak mogłam takich konfrontacji. A tu nie mam wyjścia i muszę się sprzeciwić. Naprawdę się boję. Muszę jutro dowiedzieć się, jak zmienić kod w domofonie, bo raz mi zmienili, ale mąż wyciągnął nowy od syna. Chyba dobrze by było, żeby ktoś był z nami w domu, aż się sytuacja nie uspokoi. Boję się. Myślę też, żeby jednak poprosić Sąd o zmianę zabezpieczenia. Ja naprawdę jeszcze się nie nadaję na to, aby kontrolować męża trzeźwość, za bardzo się go boję, boję się mu odmówić wprost, boję się wprost powiedzieć, że nie jest trzeźwy. Zresztą złożenie tego na mnie naraża i mnie i dziecko na przemoc ze strony męża. Poproszę chyba jutro o przydzielenie nam kuratora i jeszcze raz napiszę o rozpoznanie dowodów o które wnosiłam na okoliczność uzależnienia męża, bo one nadal wiszą, ani nie przyjęte ani nie odrzucone. Ja jeszcze jestem za słaba najwyraźniej, znów dopuściłam, by pod moim okiem nietrzeźwy mąż zajmował się dzieckiem. Będzie mi dziś wyjątkowo trudno modlić się w intencji męża, ale też wyjątkowo mocno mąż dziś tego potrzebuje. Chyba zwrócę się dziś o wstawiennictwo do Świętej Rodziny, która zawsze była naszą ochroną i do której zawsze zwracaliśmy się z mężem o pomoc.
ODPOWIEDZ