Jak przetrwać ?
: 14 lip 2019, 23:22
Witam szacownych forumowiczów.
Szczęść Boże.
Przeglądam od jakiegoś czasu forum i w końcu zebrałem się na odwagę i napiszę pokrótce swoją historię. Prosząc o radę, wsparcie i modlitwę.
To ja ten_zły niestety, który jednak jako człowiek całkowicie rozpadł się psychicznie gdy dostał kopa w d… od Żony.
Oto moja historia po krótce.
Zacznę od tego że jestem DDA i Żona w zasadzie też.
Sielanki w domu rodzinnym nie było, oj nie było.
Postanowiłem kiedyś że nie będę taki mimo predyspozycji że stworzę inną lepszą rodzinę.
Nie miałem jednak skąd brać wzorców i nie nauczyłem się okazywać i pokazywać uczuć innych niż gniew, złość, wieczne niezadowolenie, pesymizm.
Idealnie pasuje do mnie typ osobowości ukazany w art. Katarzyny Woynarowskiej
https://www.niedziela.pl/artykul/114913 ... w-maja-zal
tyle że zamiast DDR jestem DDA
"Niechciany spadek
Zestaw cech, które „haratają osobowość”, dotyka najważniejszej sfery życia. DDRR-om najtrudniej poradzić sobie w relacjach z innymi ludźmi, z uczuciami – niczym słoniom w składzie porcelany. Pragną miłości, ale panicznie boją się odrzucenia, więc zachowują się wobec wybranka (-ki) irracjonalnie, zołzowato lub grubiańsko. Z przyjaźniami też im jakoś nie wychodzi. Nie potrafią utrzymać przyjacielskiej relacji na dłużej. Mają najwyżej jednego przyjaciela, często jeszcze ze szkoły. Decyzję o ślubie odkładają na „święte nigdy”, bojąc się zobowiązań. Nieustannie rozpamiętują swoje niepowodzenia i urojone niedoskonałości. Im bardziej im na kimś zależy, tym mocniej niszczą tę relację, pokazują się od najgorszej strony, jakby chcieli sprawdzić, jak bardzo tej drugiej stronie zależy. Często żyją życiem innych, bo własne zaangażowanie się może przecież przynieść – pamiętają nauczkę od rodziców – ból i rozczarowanie. A robiąc tak, są coraz bardziej wściekli, bo ich życie przypomina ciemną pustą jamę."
Wracając do tematu…
Niestety byłem fatalnym mężem jeżeli chodzi o okazywanie uczuć. I się doigrałem .
Żona nie była wiele lepsza. Ale staram się widzieć belkę we własnym oku niż drzazgę u Żony.
Z późniejszą żoną zaczęliśmy być razem 17 lat temu.
Spędziliśmy w zasadzie razem całe dorosłe życie.
Z tego 9 lat żyjąc w niesakramentalnym związku i 7 lat po ślubie.
Te 7 lat to jednak mocno naciągane jeżeli chodzi o słowo razem – zdecydowanie bardziej pasuje określenie obok siebie szczególnie ostatnie 2, 3 lata.
Przyznam, że nie byliśmy niestety jakoś szczególnie religijną rodziną.
Ale gdy życie zawaliło się dla mnie całkowicie zwróciłem się do Boga właśnie Jego i za pośrednictwem Jego błagając o wybaczenie .
Wierzę w siłę i moc małżeństwa. Jedno na całe życie. To zdecydowanie Coś więcej niż umowa. To przysięga.
Będąc jeszcze w niesakramentalnym związku wiem że przyszła Żona mnie kochała.
Tak naprawdę całym swoim serduszkiem. Ja też kochałem ale nie umiałem jakoś tego okazywać.
Byłem beznadziejnym facetem pod względem uczuciowym, szukałem masy innych rozrywek a Ona czekała zawsze i nie skarżyła się nawet. Za to z nawiązka zobaczyłem czym jest samotność gdy to żona w zasadzie przez 2-3 lata małżeństwa mijała się ze mną, a ja odczuwałem coraz większą pustkę rozgoryczenie, samotność i smutek.
Te 9 długich lat to był całkowicie wystarczający okres czasu aby mieć pewność że To jest To. A jednak nic nie dało.
Ślub braliśmy chyba już przyzwyczajenia, wiedząc że nie jest idealnie ale widocznie tak jest i jest to normalne. Sam ślub niewiele zmienił.
Wiele zmieniło pojawienie się dziecka który stal się całym moim światem.
W tym samym czasie miałem problemy z pracą a w zasadzie z niskimi zarobkami i moja frustracja rosła bardzo mocno i oczywiście odbijało się to na żonie, która była najbliżej do niepotrzebnego wyładowania frustracji poprzez zły nastrój, okazywane niezadowolenie.
Żona w tym czasie przeciwnie rosła w siłę i zdobywała pozycje zawodową. Gdyby nie dziecko któremu poświęcałem cały wolny czas przestawałem być jej w zasadzie potrzebny w sferze uczuciowej. Byłem tylko domowym robolem od wszystkiego a i tak nie usłyszałem ani jednego dobrego słowa.
Ponoć nie byłem dla niej wystarczającym wsparciem, które znalazła w kręgu swoich kilku znajomych do których ja nie miałem dostępu. Byłem obwiniany o wszystko co złe, nie usłyszałem przez co najmniej 2 lata ani jednego dobrego słowa ani jednego komplementu. Za to słyszałem jaki to jestem beznadziejny a znajomi są super i ekstra.
No i w zasadzie całkowity brak sexu przez ponad 2 ostatnie lata. Nie bo nie , nie ma ochoty na miłe rzeczy z kimś kto na co dzień jest niemiły. Tylko to błędne koło które starałem się tłumaczyć Żonie, że facet ma odwrotnie, że gdy w sferze intymnej jest dobrze to i innych jest dużo lepiej. Bo chce się chcieć. A tak to chcąc być wierny chodzi po ścianach że tak powiem, a frustracja tylko narasta.
No i stało się. W zeszłym roku Żona stwierdziła że to koniec i najprawdopodobniej się rozstaniemy. I to Ona zdecyduje i mi nic do tego. Usłyszałem, że nie mam się starać bo to sztuczne.
No i rozstaliśmy się, niestety bardzo burzliwie. Nie będę wdawał się w szczegóły ale gdy żona powiedziała że to koniec , to ujmując to łagodnie nie wytrzymałem - zeszmaciłem się przed samym sobą. I nie mogę sobie tego wybaczyć niemal już od roku.
Całkowicie rozleciałem się psychicznie. Wylądowałem u psychiatry z depresją i kuracją odpowiednimi lekami bo głowa nie wytrzymała. Kłębiły się najgorsze myśli. Leki w końcu odstawiłem bo one nie rozwiązują problemów a jedynie je przesuwają na „bardziej dogodny czas”. Nie jest jednak za dobrze. Ataki płaczu z byle powodu. „Jazdy” w głowie, poczucie beznadziei, przegranego życia.
• Nie wiem jak dalej żyć, jak stanąć na nogi
• Czy naprawdę odpuścić jak pisała Zerta pisanie listów (pisałem takie po 5-8 stron maszynopisu to moja specjalność w których wyznawałem miłość, zmianę całego nastawienia do życia, przewartościowanie wielu rzeczy, żebrałem, błagałem, kupowałem upominki – czy odpuszczenie tego typu rzeczy czy nie jest w zasadzie poddaniem się i służy tylko wyciszeniu własnych emocji i bólu który rozrywa i prowadzi niemal do obłędu ? Chciałem jej wysłać książkę Ile jest warta moja obrączka i kilka artykułów o rozwodach ich szkodliwości dla dzieci, itp. ale rzeczywiście nie wiem czy to bardziej pomaga czy zaszkodzi.
• Jak odnaleźć cel w życiu – myślę o pomaganiu ludziom, ale mam mało czasu bo niemal każdy dzień wypchałem różnymi zajęciami do granic możliwości aby nie myśleć i nie rozpaczać – taka moja pokuta
• No staję i przed rozwodem, i kompletnie nie wiem co robić, łatwo mówić że nie zgadzać się tylko nie wiem czy ja to psychicznie zniosę. Tak po ludzku – nie wiem i bardzo się tego boję . Żona proponuje „kulturalny” rozwód bez orzekania o winie, bez prania brudów ze znośnymi alimentami, niemal codziennymi widzeniami z dzieckiem i zachowaniem stopy koleżeńskiej
• W wypadku sprzeciwu zostanę rozjechany niczym walcem bo nie będę się chciał nawet bronić nie mam na sił ani nawet ochoty aby wytykać Żonie jej błędy, nie da mi to żadnej satysfakcji. Stoje przed dylematem - Liczenie na cud , bo tylko on może nasz związek uratować. Czy poddanie się ?
• Bardzo bym chciał się postawić i nie dać zgody bo dla mnie małżeństwo to zdecydowanie więcej niż umowa, to przysięga na całe życie. A na pewno nie tak łatwo – po pierwszym co prawda trwającym 2-3 lata kryzysie który toczył nasze małżeństwo niczym rak. Byłem beznadziejnym mężem tak samo jak żona była tak samo beznadziejną żoną, ale ją kocham i wierzę, że mogłoby być inaczej, zdecydowanie lepiej. Tyle że ja swoje błędy zauważyłem i potrafię wszystko przewartościować, a Żona niestety nie – za upadek małżeństwa wini wyłącznie mnie. Nie wiem czy starczy mi odwagi, nie wiem.
• Być może tak musi być i Bóg ma dla mnie inne zadanie do wykonania w życiu. Ale znowu tak po ludzku, nie wiem czy dam radę być, być może nieszczęśliwy do końca życia bez 2 osoby u boku, czy być nieszczęśliwym żyjąc w grzechu. Nie wiem. Mam nadzieję że Bóg mi pomoże w podejmowaniu właściwych wyborów.
• Modlę się więcej przez ten rok niż przez pozostałą część mojego życia razem wziętą. Ale wiem że Pan Bóg to nie skrzynka podawcza czy maszynka do spełniania życzeń.
• Proszę także o modlitwę i wsparcie.
Szczęść Boże.
Przeglądam od jakiegoś czasu forum i w końcu zebrałem się na odwagę i napiszę pokrótce swoją historię. Prosząc o radę, wsparcie i modlitwę.
To ja ten_zły niestety, który jednak jako człowiek całkowicie rozpadł się psychicznie gdy dostał kopa w d… od Żony.
Oto moja historia po krótce.
Zacznę od tego że jestem DDA i Żona w zasadzie też.
Sielanki w domu rodzinnym nie było, oj nie było.
Postanowiłem kiedyś że nie będę taki mimo predyspozycji że stworzę inną lepszą rodzinę.
Nie miałem jednak skąd brać wzorców i nie nauczyłem się okazywać i pokazywać uczuć innych niż gniew, złość, wieczne niezadowolenie, pesymizm.
Idealnie pasuje do mnie typ osobowości ukazany w art. Katarzyny Woynarowskiej
https://www.niedziela.pl/artykul/114913 ... w-maja-zal
tyle że zamiast DDR jestem DDA
"Niechciany spadek
Zestaw cech, które „haratają osobowość”, dotyka najważniejszej sfery życia. DDRR-om najtrudniej poradzić sobie w relacjach z innymi ludźmi, z uczuciami – niczym słoniom w składzie porcelany. Pragną miłości, ale panicznie boją się odrzucenia, więc zachowują się wobec wybranka (-ki) irracjonalnie, zołzowato lub grubiańsko. Z przyjaźniami też im jakoś nie wychodzi. Nie potrafią utrzymać przyjacielskiej relacji na dłużej. Mają najwyżej jednego przyjaciela, często jeszcze ze szkoły. Decyzję o ślubie odkładają na „święte nigdy”, bojąc się zobowiązań. Nieustannie rozpamiętują swoje niepowodzenia i urojone niedoskonałości. Im bardziej im na kimś zależy, tym mocniej niszczą tę relację, pokazują się od najgorszej strony, jakby chcieli sprawdzić, jak bardzo tej drugiej stronie zależy. Często żyją życiem innych, bo własne zaangażowanie się może przecież przynieść – pamiętają nauczkę od rodziców – ból i rozczarowanie. A robiąc tak, są coraz bardziej wściekli, bo ich życie przypomina ciemną pustą jamę."
Wracając do tematu…
Niestety byłem fatalnym mężem jeżeli chodzi o okazywanie uczuć. I się doigrałem .
Żona nie była wiele lepsza. Ale staram się widzieć belkę we własnym oku niż drzazgę u Żony.
Z późniejszą żoną zaczęliśmy być razem 17 lat temu.
Spędziliśmy w zasadzie razem całe dorosłe życie.
Z tego 9 lat żyjąc w niesakramentalnym związku i 7 lat po ślubie.
Te 7 lat to jednak mocno naciągane jeżeli chodzi o słowo razem – zdecydowanie bardziej pasuje określenie obok siebie szczególnie ostatnie 2, 3 lata.
Przyznam, że nie byliśmy niestety jakoś szczególnie religijną rodziną.
Ale gdy życie zawaliło się dla mnie całkowicie zwróciłem się do Boga właśnie Jego i za pośrednictwem Jego błagając o wybaczenie .
Wierzę w siłę i moc małżeństwa. Jedno na całe życie. To zdecydowanie Coś więcej niż umowa. To przysięga.
Będąc jeszcze w niesakramentalnym związku wiem że przyszła Żona mnie kochała.
Tak naprawdę całym swoim serduszkiem. Ja też kochałem ale nie umiałem jakoś tego okazywać.
Byłem beznadziejnym facetem pod względem uczuciowym, szukałem masy innych rozrywek a Ona czekała zawsze i nie skarżyła się nawet. Za to z nawiązka zobaczyłem czym jest samotność gdy to żona w zasadzie przez 2-3 lata małżeństwa mijała się ze mną, a ja odczuwałem coraz większą pustkę rozgoryczenie, samotność i smutek.
Te 9 długich lat to był całkowicie wystarczający okres czasu aby mieć pewność że To jest To. A jednak nic nie dało.
Ślub braliśmy chyba już przyzwyczajenia, wiedząc że nie jest idealnie ale widocznie tak jest i jest to normalne. Sam ślub niewiele zmienił.
Wiele zmieniło pojawienie się dziecka który stal się całym moim światem.
W tym samym czasie miałem problemy z pracą a w zasadzie z niskimi zarobkami i moja frustracja rosła bardzo mocno i oczywiście odbijało się to na żonie, która była najbliżej do niepotrzebnego wyładowania frustracji poprzez zły nastrój, okazywane niezadowolenie.
Żona w tym czasie przeciwnie rosła w siłę i zdobywała pozycje zawodową. Gdyby nie dziecko któremu poświęcałem cały wolny czas przestawałem być jej w zasadzie potrzebny w sferze uczuciowej. Byłem tylko domowym robolem od wszystkiego a i tak nie usłyszałem ani jednego dobrego słowa.
Ponoć nie byłem dla niej wystarczającym wsparciem, które znalazła w kręgu swoich kilku znajomych do których ja nie miałem dostępu. Byłem obwiniany o wszystko co złe, nie usłyszałem przez co najmniej 2 lata ani jednego dobrego słowa ani jednego komplementu. Za to słyszałem jaki to jestem beznadziejny a znajomi są super i ekstra.
No i w zasadzie całkowity brak sexu przez ponad 2 ostatnie lata. Nie bo nie , nie ma ochoty na miłe rzeczy z kimś kto na co dzień jest niemiły. Tylko to błędne koło które starałem się tłumaczyć Żonie, że facet ma odwrotnie, że gdy w sferze intymnej jest dobrze to i innych jest dużo lepiej. Bo chce się chcieć. A tak to chcąc być wierny chodzi po ścianach że tak powiem, a frustracja tylko narasta.
No i stało się. W zeszłym roku Żona stwierdziła że to koniec i najprawdopodobniej się rozstaniemy. I to Ona zdecyduje i mi nic do tego. Usłyszałem, że nie mam się starać bo to sztuczne.
No i rozstaliśmy się, niestety bardzo burzliwie. Nie będę wdawał się w szczegóły ale gdy żona powiedziała że to koniec , to ujmując to łagodnie nie wytrzymałem - zeszmaciłem się przed samym sobą. I nie mogę sobie tego wybaczyć niemal już od roku.
Całkowicie rozleciałem się psychicznie. Wylądowałem u psychiatry z depresją i kuracją odpowiednimi lekami bo głowa nie wytrzymała. Kłębiły się najgorsze myśli. Leki w końcu odstawiłem bo one nie rozwiązują problemów a jedynie je przesuwają na „bardziej dogodny czas”. Nie jest jednak za dobrze. Ataki płaczu z byle powodu. „Jazdy” w głowie, poczucie beznadziei, przegranego życia.
• Nie wiem jak dalej żyć, jak stanąć na nogi
• Czy naprawdę odpuścić jak pisała Zerta pisanie listów (pisałem takie po 5-8 stron maszynopisu to moja specjalność w których wyznawałem miłość, zmianę całego nastawienia do życia, przewartościowanie wielu rzeczy, żebrałem, błagałem, kupowałem upominki – czy odpuszczenie tego typu rzeczy czy nie jest w zasadzie poddaniem się i służy tylko wyciszeniu własnych emocji i bólu który rozrywa i prowadzi niemal do obłędu ? Chciałem jej wysłać książkę Ile jest warta moja obrączka i kilka artykułów o rozwodach ich szkodliwości dla dzieci, itp. ale rzeczywiście nie wiem czy to bardziej pomaga czy zaszkodzi.
• Jak odnaleźć cel w życiu – myślę o pomaganiu ludziom, ale mam mało czasu bo niemal każdy dzień wypchałem różnymi zajęciami do granic możliwości aby nie myśleć i nie rozpaczać – taka moja pokuta
• No staję i przed rozwodem, i kompletnie nie wiem co robić, łatwo mówić że nie zgadzać się tylko nie wiem czy ja to psychicznie zniosę. Tak po ludzku – nie wiem i bardzo się tego boję . Żona proponuje „kulturalny” rozwód bez orzekania o winie, bez prania brudów ze znośnymi alimentami, niemal codziennymi widzeniami z dzieckiem i zachowaniem stopy koleżeńskiej
• W wypadku sprzeciwu zostanę rozjechany niczym walcem bo nie będę się chciał nawet bronić nie mam na sił ani nawet ochoty aby wytykać Żonie jej błędy, nie da mi to żadnej satysfakcji. Stoje przed dylematem - Liczenie na cud , bo tylko on może nasz związek uratować. Czy poddanie się ?
• Bardzo bym chciał się postawić i nie dać zgody bo dla mnie małżeństwo to zdecydowanie więcej niż umowa, to przysięga na całe życie. A na pewno nie tak łatwo – po pierwszym co prawda trwającym 2-3 lata kryzysie który toczył nasze małżeństwo niczym rak. Byłem beznadziejnym mężem tak samo jak żona była tak samo beznadziejną żoną, ale ją kocham i wierzę, że mogłoby być inaczej, zdecydowanie lepiej. Tyle że ja swoje błędy zauważyłem i potrafię wszystko przewartościować, a Żona niestety nie – za upadek małżeństwa wini wyłącznie mnie. Nie wiem czy starczy mi odwagi, nie wiem.
• Być może tak musi być i Bóg ma dla mnie inne zadanie do wykonania w życiu. Ale znowu tak po ludzku, nie wiem czy dam radę być, być może nieszczęśliwy do końca życia bez 2 osoby u boku, czy być nieszczęśliwym żyjąc w grzechu. Nie wiem. Mam nadzieję że Bóg mi pomoże w podejmowaniu właściwych wyborów.
• Modlę się więcej przez ten rok niż przez pozostałą część mojego życia razem wziętą. Ale wiem że Pan Bóg to nie skrzynka podawcza czy maszynka do spełniania życzeń.
• Proszę także o modlitwę i wsparcie.